Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2011, 18:47   #13
Rock
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Alistair; Thedas, Thevinter, pałace królewskie.



Król Alistair siedział wygodnie w swoim tronie, niedługo miał nadejść czas audiencji więc tym bardziej zaczynał przysypiać. Wielu ludzi w wysokich kręgach powoli i pomimo wielu zaszczytów i wszech-zwanego dobra jakiego dokonał nazywało go właśnie „przysypiającym” królem. Pomijając to, że nasz czcigodny władca zawsze był przygotowany na większość ewentualności to jednak nie potrafił dobrać sobie doradców i osadzić na właściwych stanowiskach właściwych osób. A jak dobrze wiemy złe obsadzenie kończy się masą usnutych wokół króla intryg i zawiłości. Nawet jego własna siatka informacyjna bywała chciwa i łasa na pieniądze – nie ważne czyje i za jaką cenę. Król, pomijając jeden szczegół, nie liczył się w tych podchodach. Jeden szczegół. To on był władcą. Królem. Nawet jego dawna przyjaźń z Darrianem teraz opierała się raczej na bezgranicznym zaufaniu Darrianowi. Tego słonecznego popołudnia miała właśnie nadejść niespodziewana „ewentualność”. Otworzyły się wrota do sali, a w drzwiach stanął obskurnie ubrany mężczyzna. Ukłonił się, podbiegając i padł na kolana:

- Panie, przynoszę wieści. – rzekł zdyszany.
- Wstań i nie mów do mnie „Panie” ja mam imię do cholery jasnej; Alistair! – zrobił krótką przerwę – Alistair!
- Dobrze panie. – znów odpowiedział posłaniec, powstając.
- Kiedy wy się nauczycie, co? – warknął już podirytowany władca, należałoby tutaj nadmienić, że w czasie ostatnich lat stał się on zdecydowanie bardziej okrutny, gwałtowny i nerwowy. Być może spowodowane jest to faktem rządzenia, który nie jest najprostszą czynnością a może właśnie owymi intrygami, które to wręcz oplotły go i teraz wysysają z niego siły witalne i psychiczne, powodując rozdrażnienie, fobię.

- Nauczymy, panie. – mruknął nie wiedzący co począć tępak.
- A niech was piekło pochłonie – warknął rzucając kielichem z którego to właśnie raczył się winem w stronę posłańca, resztki wina zlepiły jego i tak przetłuszczone włosy a z czoła poleciała stróżka krwi mieszająca się z brwiami a potem i wyniszczoną koszulą. – co znowu, no mówże w końcu!
- Silva Rablack, nie żyje. – odparł przerażony już teraz posłaniec. – templariusze bada… - nie zdążył skończyć zdania bowiem król w momencie wytrzeźwiał i wrzasnął.
- Zebrać wojsko przede wszystkim po magów, to oni stanową naszą przewagę nad tymi obwirtusami zwącymi samych siebie szlachcicami. Już ja im pokażę co robię z mordercami moich wysłanników. – warknął wręcz płonący teraz mężczyzna. – Chcą krwi to będą ją mieli.

Mavrick Minere; Thedas, wąwóz gdzieś pomiędzy Fereldenem a Orlais.

Stałeś na skraju wąwozu. Decyzja. Nie wiedziałeś co zrobić, w końcu nie miałeś czasu zastanawiać się która ze stron ma rację. Nie miałeś czasu by nawet wysłuchać ich zdań a co dopiero przeprowadzać jakieś wnikliwe rozpatrzenia. Z drugiej jednak strony, miałeś to głęboko w dupie. Tak jednych, jak i drugich. Stwierdziłeś, że to nie dylematy dla berserker, jakim to byłeś. Ogólnie miałeś ich w dupie. No ale wypadało by coś zrobić nie? Nie, bo i po co. Taka decyzja nie dawała Ci ani sprzymierzeńców, ani wrogów. I wszystko byłoby pięknie gdyby też i oni tak uznali. Jednak nie, oni musieli teraz wrzeszczeć. Przecież miałeś ich tylko głęboko w dupie. Czy to takie złe? Nie… teraz i łowcy, i templariusze. Cała ta kretyńska banda rzucała w twoją stronę obelgi, klątwy i oszczerstwa.

*Osz! Wy dziwki szatana. Teraz to wasz, kurwa, koniec. Zapomnieliście kto ma rękę na głazach w tym wąskim wąwozie. * - mruknąłeś jedynie w myślach. Choć twe myśli widoczne były już z dołu wąwozu bowiem twoja aura zdradziła twe zamiary. Tak i templariusze jak i łowcy mają mocno wyczulone zmysły. Zdają sobie oni sprawę z tego, z czego nikt inny nie potrafi. Umieją wyczuć emocje. Ale tylko te złowrogie i nie wszyscy. Tak czy inaczej podbiegłeś do głazu pchnąłeś go. Toczył się, a wędrował w stronę Łowców. Odbijał od zbocza niczym kuleczka. Śmiercionośna kuleczka bo nim zleciał na dół zabrał ze sobą setki innych sobie podobnych. Nawet Ty nie przewidziałeś, że tak wielki będzie mieć to skutek. I już biegłeś do drugiego głazu. W myśl „A co, kurwa! Gińcie, teraz to ja jestem panem”. Biegłeś.

Sapanie.
Nierytmiczny oddech.
Lecisz? Dziwnie się czułeś. A gdzie głaz? Skąd ja się tu wziąłem. Chwila, potknąłem się jednak chciałem pchnąć głaz. Przecież go pchnąłeś. Leci zaraz obok Ciebie. O patrz! Rozbija się ciągnąc za sobą całą masę mniejszych. A Ja? Ty? Ja. Ty spadasz, masz szczęście bo prawdopodobnie dolecisz aż do końca tej drogi. Jeszcze żyłeś – jeszcze! Unosiłeś się bezwładnie w powietrzu. Twoje oczy błyszczały. Patrzyłeś na walkę niedobitków na dole. Tych, których głazy nie powaliły. Wyglądali jak mrówki. Wiatr świstał a wręcz huczał. Buchał, dudnił. Chwila, pędziłeś. Mknąłeś. O szybki skubany się zrobiłeś. Zatoczyłeś dziwne kółko jakbyś wymijając niewidzialny filar a po chwili. Chlast! Stoisz. O nie właściwie to przydzwoniłeś w drzewo. A twoja głowa, czułeś ból. Chwila nic już nie widzisz. Rozmaśliła się na korze. Co to było? Śmierć. A raczej twa własna Zguba. Stała teraz przed tobą a ty nadal myślałeś. „Przecież mam ich wszystkich głęboko w dupie”. Umarłeś.

Anlean: Pałace książęce, stolica księstwa Al Neratum

Kwiaty i ich woń działały iście kojąco na twoje bezczelnie poszarpane przez templariuszkę nerwy. Całe te zamazane i oniryczne ogrody. Liść na wietrze. Gnąca się trawa. Paleta przeróżnych barw. Miejsce to wyglądało jak twoje własne małe Shaienne. Choć wiedziałeś, że to legendarne miejsce nie istnieje, to mimo wszystko to, co widziałeś właśnie je przywoływało Ci na myśl. W końcu wpadłeś na doskonały pomysł. Jego wykonanie także nie zabrało wiele czasu. Zastanawiałeś się, gdzie jest ta kobiecina. Gdzie ona polazła? W końcu możliwym, a nawet bardzo prawdopodobnym jest, że znalazła się gdzieś indziej „za drzwiami”, za kufrem pełnym tajemnic. Teraz jednak było to już bez znaczenia.

Wszystko wirowało, wiedziałeś, że śpisz dłużej niż powinieneś i że coś jest nie tak. Byłeś na scenie, a duchy innych patrzyły na Ciebie. Siedzieli w rzędzie. A ty byłeś aktorem, przed Tobą znajdowała się masa ubrań do wyboru. Stałeś teraz nago i czas się ubrać na swą sztukę przed widmami. (MISJA – wymyślasz sen, w formie sztuki teatralnej i Ciebie jako aktora grającego główną rolę/postać twoje wybory i decyzje mają być uzasadnione a to co przedstawisz zależy od Ciebie nasze przedstawienie kończy się słowami „Krzyk.” Enjoy)

Krzyk.
Z początku myślałeś, że to wina samego krzyku. Jednak po chwili stan ten narastał. Czułeś jak rozsadza Ci głowę od środka. Trwałeś właśnie w stanie pomiędzy snem, a rzeczywistością. Wrzask nie ustąpił. Ból nie ustąpił. Kobieta. Nie ustąpiła. Pomimo jej śmierci, ona żyła. Wzrok zaczął Ci powracać wraz z wielkim przerażeniem bowiem Silva Rablack stała właśnie u twego boku. I bynajmniej nie wyglądała na martwą. Jakiś sługus pędem przetoczył się przez drzwi. W zasadzie byłeś mocno zdezorientowany.

- Panie, panie. coś się stało? Wrzeszczał pan przez całą noc jak opętany i nie szło pana dobudzić. –zawołał sługus a wcześniej pokłonił się zginając cały tułów.
- Co ta czarcia dziwka, Silva, tu robi? Do lochu z nią! Albo nie, nie… lepiej daj mi miecz sam utnę jej łeb. – wrzeszczałeś wściekły w niebogłosy. I jakim cudem ona przeżyła? Byłeś bowiem pewien, że zginęła. Musiała.
[i]- Panie tu nikogo nie ma, a Silva została zamordowana w swoim własnym łożu, tydzień temu, wieczorem. To zły sen, panie, leżałeś w śpiączce przez cały czas! Templariusze są rozwścieczeni. Zaczęli gruntowne oględziny i śledztwo, na domiar złego wysłali kilku swoich po posiłki, jak mi doniesiono.
- Coś Ty narobił najlepszego? Mag Krwi i morderca. Całe twoje życie to pomyłka. – odezwała się nagle spokojnym tonem Silva. – wiesz, co Cię teraz czeka? Nie? Ja Ci powiem, moje wieczne towarzystwo. Wieczne! Przekaż moją klątwę bratu…


Kain z Avaraku i Płomienna: Thedas, Wieża Maginów, przewoźnik, potem sama wieża.



Droga przebiegła bardzo sprawnie dzięki nogom odmieńca i mimo dość sporego ciężaru jaki spoczywał na jego „barkach” trzymał rewelacyjne tempo. (czego nie mogę powiedzieć o sesji, ale to zmienimy). Dlatego też byli już w pobliżu Wieży Maginów. Stali właśnie nad wodą. Zdecydowanie ciecz nie była ulubioną domeną Kaina, sam nie wiedział czemu, ale czuł się tutaj nieswojo. Zagrożenie. Tak, właśnie, czuł się zagrożony obecnością wody. Dreszcz przeszył jego wielgachne cielsko. Wcześniej nie wiedział, że będzie musiał płynąć taką małą łódeczką po tej wodzie do celu. Jego optymizm prysł gwałtownie a na domiar złego, po tym biegu czuł się wyjątkowo zmęczony. Przewoźnik siedział w łódeczce, a jego mina sama za siebie mówiła, że nie często widuje w tutejszych stronach Qunarich. Nie robił jednak z tego powodu żadnych problemów. Nie pytał też, czemu wielkolud niesie Laurela i dlaczego obaj są we krwi, najwidoczniej przywykł do widoku posoki lub najnormalniej w świecie obawiał się, że sam się w nią zamieni.

- Dziesięć miedziaków i będziecie na drugiej stronie, tam poczekam na was i zabiorę was później z powrotem za darmo. No chyba, że któryś z was jest magiem, ale nie jest, więc musicie zapłacić. – powiedział, a słychać było w głosie jego rozdygotanie. Laurel rzucił mu dziesięć miedziaków i został usadzony w łódeczce. Gdy Kain usiadł po jednej ze stron łajby ta aż ugięła się w tamtą stronę, Laurel siedział, a przewoźnik stał po drugie by uniknąć wywrócenia się i nurkowania w wodzie. Przepłynięcie do wieży nie zajęło wiele czasu. Jednak to, co tam zastali było zdecydowanie zaskakujące, nieprawdopodobne i wręcz niebezpieczne – pomimo, że to sam widok, to wiele osób mogłoby zwariować. Wszyscy wysiedli przed wejściowymi małymi dębowymi drzwiami, przed którymi to przeważnie stało dwóch templariuszy teraz leżała kościano-mięsna papka przepłukana niczym innym jak krwią i piachem. Nie było widać skóry. Nawet jednego małego kawałeczka, nic, samo mięcho, wszystkich trochę zemdliło. Kain złapał odruchowo za Flamberg, Laurel pchnął drzwi. Te delikatnie otworzyły się, a ich zalała krew. Była wszędzie, wypłynęła niczym strumień rozbijający się o skały – wasze buciory. Było jej ogromnie dużo. Przewoźnik wystraszony jednym susem skoczył do łajby i odpłynął. Laurel opierając się o ścianę zdążył jedynie wrzasnąć:

- Stój! Kurwa! – i powiedział te słowa całkowicie poważnie. Sytuacja nie malowała się za kolorowo, a to dopiero początek tego, co ich miało tam czekać. Kain postawił krok, ale nie czuł jak go stawiał. Coś było nie tak. Postawił kolejny. Odmieniec zniknął za drzwiami, Laurel odruchowo wychylił głowę i zobaczył dziewczynę o płonących włosach. Była w szatach maga, jej kostki ubabrane były krwią a ona sama właśnie starała się pozbyć napisu który widniał nad kolejnymi drzwiami. Laurela ścisnęło w żołądku. Czuł, wiedział, coś mu mówiło, że to ona stoi za całym tym zamieszaniem, bo i po co zacierałaby ten napis. Ale jak? Taka moc. Taka siła. Czegoś takiego nie byłaby w stanie zrobić pełna drużyna Dorriana, a tu jakaś dziewczyna wymordowała w dziwny sposób wszystkich w wieży! Nie, to niemożliwe! – tak krzyczał rozsądek. Robiło mu się gorąco. Pocił się. Chwila. Gdzie jest Kain? Szukał go wzrokiem i znalazł. O ile włosy dziewczyny wyglądały na płonące o tyle jego włosy płonęły, a z ciała wydobywała się czerwona poświata. Ogień bijący od Qunariego zwiększał się, warczał, stękał i wył coraz głośniej. Opierał się o ścianę starając się uspokoić, ale nie udawało mu się. To było bez sensu! To było dla niego za dużo. Zwrócił uwagę Płomiennej. Spojrzała mu w oczy i nie widziała już qunariego. Tęczówki przybrały czarny odcień, ze wszystkich szpar zbroi wydobywały się płomienie, prawdziwe płomienie. Elissa machnęła ręką a z jej dłoni wydobył się pyłek. Nie było czasu na myślenie czy to dobre posunięcie, przerażenie wzięło zresztą górę. Zaraz obok stał wilk, czerwony wilk. Qunari, chwiejąc się, machnął ręką, a to zarzuciło jego ciałem jakby ważyła z pół tony, w jednej chwili ogromny słup ognia wypełnił cały pokój. Wilk skoczył zasłaniając swoją panią jednak nie dał rady zakryć jej całej. Ognista macka dosięgnęła jej lewego barku i ramienia, wypalając dziurę w szacie. Kobieta zawyła. Wilk nie sprawdził się najlepiej, a ona upadła na kolana, chciała oprzeć się o ścianę, jednak zauważyła, że podmuch ognia spopielił większą jej część. Taplała się właśnie w krwi, która sięgała jej aż po uda. Qunari szalał. Jakby walczył sam ze sobą. Trzymał się za głowę i zataczał jak pijak na statku podczas sztormu. Qunari? Czy demon?



Za jego plecami wbiegło do sali kilku templariuszy. Ich miny mówiły same za siebie. Jeden zaszarżował na Qunariego, ten tylko machnął znów tylko ręką, a ogień otoczył templariusza. Wrzeszczał. Jego ciało paliło się. Ponoć śmierć przez spalenie jest jedną z najokrutniejszych śmierci jakie istnieją na świecie. Oczywiście wytrawni mordercy znajdą wiele innych ciekawych sposobów, jednak ogień na pewno nie jest łagodny i miły. Krzyk. Ból musiał być ogromny. Templariuszy było kilku, jedna wyglądająca na najmłodszą i zarazem na największą młokoskę, postanowiła Qunariego zajść. I już jego miecz ruszył do boju. Kain, z dzikim okrzykiem ruszył i już jego ręka po raz trzeci miała dać rozkaz płomieniom. Wzrok wojowniczki, teraz przerażony, spotkał się z wzrokiem mordercy, szaleńca i czar prysł. Nagle, po prostu staną, jakby go sparaliżowało. Miecz przeszył nogę Qunariego. Płomienie znikły. Tęczówki powróciły a Qunari upadł. Elissa patrzyła z przerażeniem na całe to zjawisko, po czym zwymiotowała z namiaru wrażeń. Krew, rzygowiny i to wszystko wokoło. Ból również dotyczył jej samej, bowiem płomień, którym dostała w rękę nie był taki zwykły. Zawyła i upadła w swoje własne wymiociny. Blee…

***

Elissa otworzyła oczy. Była skuta i leżała na wozie. Obok niej, w klatce, leżał Qunari, którego widziała w całej tej epickiej walce. Obok był jeszcze także opatrzony Laurel, którego w całym tym zamieszaniu wcześniej nie dostrzegła. Byliście skuci – ale czemu się dziwić, wszyscy w wieży nie żyją. Wybuch jakiegoś szaleńczego ognia, do tego ręka, właśnie ręka. Spojrzałaś na własne lewe ramię i pomimo maści widziałaś czerń. Kolor kir. To nie było zwykłe oparzenie, ręka była ale ruszanie nią powodowało powiększanie się czarnej mazi. Tak jakby się zaczynała rozchodzić pod skórą. Templariusz wrzasnął gdy tylko zobaczył twoją zabawę ręką:

- Nie ruszaj nią bo zgnijesz od środka. To nie był zwykły ogień! – odparł po czym najwidoczniej nie mając ochoty na dyskusje, zamilkł. Swoim wrzaskiem jednak obudził nam Qunariego w klatce, z przebitą mieczem nogą, o dziwo też opatrzoną. Templariusze rzadko bywali tacy mili i zapewne gdyby tylko mogli wyjaśnić to co się stało sami, to nie byłoby tak kolorowo. Ale teraz musieli was zabrać. Pytanie tylko, dokąd?
 

Ostatnio edytowane przez Rock : 10-08-2011 o 11:43.
Rock jest offline