Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2011, 21:33   #5
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gdy narady w namiocie zakończyły się Roderyk bez słowa odłączył się od lordów jak i swych „towarzyszy”. Kolejna bitwa, kolejna wojna, cały świat się na nich opierał, ludzie, elfy, krasnoludy, orkowie... żadne stworzenie nie umiało długo żyć w pokoju. Mężczyzna usiadł pod drzewem nie zważając na deszcz rozbijający się o jego zbroje i twarz, spojrzał w niebo. Ile jeszcze czasu minie, zanim osiągnie swój cel? Jak daleko prowadza jego ścieżki? Roderyk westchnął przymykając na chwile oczy, i gładząc rękojeść swego ostrza. Miecz powinien być jedynym przyjacielem wojownika, a on o tym zapomniał, teraz musi płacić za błędy przeszłości. Wstał i potrząsnął głowa rozrzucając kropelki wody na wszystkie strony. Nie było teraz czasu na smutne myśli, musiał przygotować żołnierzy.

Roderyk kazał zebrać wszystkich wojowników którzy będą pod jego dowodzeniem, na placu przed namiotami. Oparł swój miecz na ramieniu, poprawiając czarną niczym skrzydła kruka rękawice. Spojrzał po twarzach młodych wojowników, jak i po pokrytych licznymi bliznami facjatach starszych wojów. Większość patrzyła na niego z nieukrywanym lękiem, niektórzy wręcz z obrzydzeniem.
- Zostaliście przydzieleni pod moje rozkazy. –huknął głośno ucinając szepty. – Wiem, że wielu z was się to nie podoba, a większość wolałaby trafić pod skrzydła kogoś innego. Ale szczerze mam wasze zdanie głęboko w potylicy.- stwierdził i wywinął z łatwością młynek swoim ostrzem. – Nie toleruje niesubordynacji, jeżeli ktoś chce się zbuntować i stanąć po stronie wroga, lub uciec od walki niech najlepiej zrobi to teraz, bym od razu mógł się z nim rozprawić. –Roderyk splunął na ziemię i przetarł mokre włosy. – Wiem co myślicie, „Wciąż jest nagroda za jego głowę, a on śmie wydawać nam rozkazy” czy też „ Ten diabeł pewnie chce sprzedać nasze dusze do piekła.” –stwierdził wymawiając to głosem ociekającym ironią. – Możecie sobie myśleć co chcecie, ale jesteście żołnierzami nie macie nic do powiedzenia w tej sprawie. Jednak CI którzy umieją ruszyć czasem mózgownicą, powinni mieć świadomość jednego. W tej walce po waszej stronie stoi Czarny rycerz, i to powinno być dla was najlepszą motywacją. –zakończył swoją przemowę, lecz po chwili dodał jeszcze. – Niech nikt nie waży się mi pomagać w czasie walki, może się to zakończyć tylko waszą śmiercią, stójcie z boku i radujcie się kiedy moje martwe ciało uderzy o ziemię. – po tych słowach odwrócił się i odszedł zostawiając żołnierzy za sobą.
Roderyk nie lubił przemawiać, uważał, że podnoszenie morale kłamstwem to głupota, wojownik musi trzymać się faktów i być twardym. Wiedziałem zresztą, że jego śmierć przywitana będzie z ulgą. Wszak nie tak dawno, Ci żołnierze polowali na jego głowę, gdyby nie Agamer pewnie wielu z nich jak i sam Roderyk gryzło by teraz piach. Powoli zbliżał się czas natarcia, nie można było się ociągać...

~*~

Krew pokrywała ostrze, zbroje i twarz Roderyka. Przebili się przez pierwsza falę obrońców a teraz pędzili biegiem na barykadę. Z powodu warunków pogodowych zrezygnowali z konnicy, za dużo wody uniemożliwiało poprawną szarżę, wierzchowce jedynie by zawadzały. Ostrze, mimo że wciąż zapieczętowane śpiewało w głowie rycerza swą zgubną melodię. Było wyraźnie podniecone i szczęśliwe, z otaczającej ich rzezi, zaś widok uciekający obrońców tylko bardziej radowało miecz. Czarny rycerz wraz z pierwsza falą obrońców wdarł się na drewnianą blokadę głównej drogi, a wtedy sprawy się pokomplikowały. Nagle drewno zapłonęło, niczym samo serce piekła, usłyszał krzyki swych podkomendnych, gdy ogień trawił ich ciała, a rozgrzane zbroje dostarczały tylko coraz więcej bólu. Roderyk poczuł jak coś pęka mu pod stopą, po chwili zapadł się już w drewniane piekło. Otaczał go ogień, zaś on leżał między drewnianymi szczątkami, lekko otumaniony przez ten upadek. – I tak mam skończyć? –mruknął sam do siebie podpierając się ręką by podnieść się na kolana. Lecz wtedy dotarło do niego że wcale nie jest mu gorąco. Płomienie były niczym wiatr, spokojnie mógł wkładać w nie dłonie, co napawało go niezwykłym zdziwieniem. W głowie zaś usłyszał coś jak chichot swego miecza, widać broń dbała o swego właściciela. Niczym pasożyt który nie pozwoli umrzeć za szybko osobie którą się żywi. Roderyk powstał i zamachnął się mieczem raz i drugi. Roztrącał płonące drewno jak i zwłoki swych żołnierzy na boki, tworząc przejście dla tych którzy uniknęli tej straszliwej śmierci. Gdy rycerz wydostał się z płonącej pułapki, był niczym demon wyłaniający się ze środka ognistej burzy. Pokryty krwią i drewnianymi odłamkami, z ogniem tańczącym na zbroi.


Obrońcy barykady spojrzeli na niego z lękiem, niektórzy zapewne o nim słyszeli a teraz widząc go na własne oczy, stawali przeciw swemu największemu koszmarowi. Roderyk nie czekał aż wrócą do siebie, zanim którykolwiek z jego żołnierzy przedarł się przez wyłom który stworzył, rycerz już skoczył na swych wrogów. Zamachnął się swym dwuręcznym mieczem, rozcinając zbroję przeciwnika niczym papier. Ostrze zaśpiewało swa przeklęta pieśń gdy świeża krew trysnęła z opadającego na ziemię przeciwnika. To było niczym zapalnik dla wrogów którzy z rykiem złości ruszyli na Roderyka. Ten jednak tylko uśmiechnął się, był w swoim żywiole, nie potrzebował niczego więcej do szczęścia. Ruszył na wrogów, wywijając swym mieczem, tnąc każdego na swej drodze. Kąpał się w deszczu krwi, i członków które nie raz jego broń oddzielała od ciała wrogów.


Morale obrońców placu szybko zostały złamane, wielu z nich zaczęło uciekać, przed Roderykiem, który otrzymał wsparcie swego oddziału. Bełty uderzały w plecy uciekinierów, ostrza zaś w tych którzy postanowili walczyć dalej. Roderyk nie odniósł większych ran, jedynie kilka zadrapań, oraz sporo nowych rys na swej zbroi. Nie tracąc czasu mężczyzna ruszył w stronę zamku.

~*~

Gdy tylko jego ostrze rozbiło drzwi prowadzące do wewnętrznych komnat twierdzy poczuł dziwny lęk, strach których uderzył w jego broń. Ostrze które żywiło się duszami ludzi, czuło strach, co mogło tak bardzo je przerazić? Roderyk rzucił szybko okiem na sale. Martwe ciała, dziwne znaki, ale przede wszystkim Agamer, w tragicznym stanie, nie dało się stwierdzić nawet czy człowiek żyje. Roderyk jako pierwszy po Delionie wkroczył do sali, brat barda bowiem był jedną z nielicznych osób które rycerz darzył sympatią. Gdy zobaczył go w tym stanie coś drgnęło w jego umyśle. Spojrzał na nadbiegająca straż i warknął cicho pokazując wszystkim by się od niego odsunęli. Ogromne ostrze zaczęło parować czarnym dymem, który ogarnął ciało mężczyzny. Miecz okryty czarnym obłokiem, zaczął rosnąć, ostrze wydłużyło się na ponad dwa metry, i stało się niezwykle szerokie, niemal jak dwa miecze. Czubek miecza ciężko opadł na posadzkę, zaś skóra Roderyka, przybrała dziwnej czarnej barwy. Jego skóra wyglądała teraz niczym dym, a w niektórych miejscach pojawiały się czerwone linię które do złudzenia przypominały strużki krwi. Rycerz uniósł swój wielki miecz i z dzikim rykiem ruszył na pierwszą linię wroga. Ostrze pomknęło ku najbliższemu przeciwnikowi, który ze strachem zasłonił się tarczą. Na nic jednak to było, drewniana tarcza nie wytrzymała siły ciosu przeklętego ostrza. Drzazgi i drewniane odłamki rozprysły się w koło, a ręka nieszczęśnika oddzielona od ciała opadła na ziemię, tak samo zresztą jak i on. Straż zamku cofnęła się o kilka kroków do tyłu, z przerażeniem patrząc na czarnowłosego wojownika. Roderyk łypał na nich tylko groźnie, gdy jego oczy stawały się powoli czarne tak jak jego cała skóra. Minęło kilka sekund, a kolejny atak ze strony Czarnego rycerza uderzył w jego wrogów. Nie byli w stanie parować ciosów olbrzymiego ostrza, uderzenia były za silne, miecz za ciężki, ciosy odtrącały miecze, rozrywały tarcze. Jednak po kilku ciosach zaczęto zauważać efekty jakie wywołuje to na Roderyku. Mimo że jeszcze nikt, poważnie go nie zranił z jego nosa poczęła ciec krew. Pot obficie rosił jego czoło, najwidoczniej używanie tak potężnego oręża, męczyło go niezwykle. Wojownik został otoczony przez ciasną grupkę oddziałów wroga, jednak nikt nie ważył się podejść, a właściwie prawie nikt, do kręgu bowiem wkroczył człowiek, którego połowę twarzy zakrywała żelazna maska. Odziany w zbroję płytową, nabijaną kolcami, dzierżący wielki miecz w dłoniach, uśmiechnął się pobłażliwie patrząc na Roderyka. Rycerz nie czekał, tylko uniósł swe przeklęte ostrze, chcąc rozpłatać osobnika w metalowej masce. Broń opadła na wroga, który ku zdziwieniu wszystkich żołnierzy sparował atak. Dwa potężne miecze skrzyżowały się ze sobą, śpiewając zgubne demoniczne pieśni. Siła z jaką wojownicy napierali na siebie krzesiła iskry, które obsypywały wolną przestrzeń dookoła. Roderyk zamachnął się raz i drugi, ale każdy cios został odparty, ba jeden nawet zgranie obity i skutecznie skontrowany. Ostrze przeciwnika przebiło się przez płytową zbroję Roderyka raniąc delikatnie jego bark.

Rycerz ubrany w czarną niczym noc zbroję uniósł swe wielkie ostrze parując kolejny cios. Jego skóra, wciąż miała czarną barwę, pokryta jak gdyby dymem, zaś w wielu miejscach kwitły czerwone ślady które przypominały plamy i strugi krwi. Białka oczu Roderyka stopniowo przybierały bazaltowy kolor zaś jego oddech przyspieszał z każdym machnięciem miecza. Ostrze które dzierżył wzbudzało strach w zwykłych najemnikach, miecz którym na pierwszy rzut oka nie dało się władać. Broń zbyt wielka jak na ludzkie ręce, zbyt ciężka by nią wymachiwać, za długa by wykonywać nią bloki. A jednak, rycerz władał nią niczym największy mistrz, czyniąc cuda ze swym ostrzem, wydawało się że broń jest integralną częścią jego ciała. Roderyk zmierzył wzrokiem swego przeciwnika przygryzając wargi, dawno nie czuł takiego uczucia, emocji przed prawdziwą walką. Jednak tym co go martwiło, było zachowanie jego broni, ona się bała... nie ak bardzo jak na początku pojawienia się wielkoluda, ale mała igiełka lęku wbita była w podświadomość ostrza jak i jego właściciela. Przeciwnik nie był normalnym wojownikiem, siłą z jaką uderzał, sposób w jaki parował broń... była prawdziwym mistrzem jak i Roderyk... albo też czymś o wiele gorszym. Jednak miecz czuł już lęk przed pojawieniem się zamaskowanego, ta sala, to miejsce napawało ostrze żywiące się duszami strachem, co za złowroga siła się tu znajdowała? Roderyk nie wiedział, a teraz go to nie obchodziło. Kto za dużo myśli w czasie walki ten umiera, prosta zasada.
- Jesteś niezły. -mruknął wojak uśmiechając się a jego własny ząb przygryzł wargę tak mocno że po brodzie spłynęła mu strużka krwi.- Ale nie dam się tu wykończyć... mam sprawy do załatwienia gównojadzie.- przez myśli Roderyka przepłynęła twarz mężczyzny o czarnych włosach i miłych rysach. Żyła na jego skroni zapulsowała, nie miał zamiaru zginąć póki go nie odnajdzie. Przetrwał bitwy, pościgi, ha nawet żył jak zwierze, czając się w jaskiniach! Ten zamaskowany jest tylko kolejną przeszkodą na drodze do celu. Wojownik pewniej chwycił ostrze, zaś przyłbica hełmu przypominająca pysk wilka opadła, na jego twarz. Mężczyzna pochylił się wystawiając ogromne ostrze przed siebie.


Wojownik wybił się mocno i ruszył przed siebie biorąc potężny zamach, nie miał zamiaru przegrać. Miecz świsnął w powietrzu, opadając z góry na wroga, jednak ten mimo pełnej zbroi płytowej na swych ramionach z niebywałą szybkością uskoczył i zaatakował od boku. Refleks uchronił Roderyka przed śmiercią, ale ostrze wroga i tak musnęło jego bok. Co prawda nie przebiło zbroi ale siła była aż nadto odczuwalna.
- Ty pie... –jednak Roderyk nie dokończył, bowiem wróg już na niego skoczył, niczym krwiożercza bestia. Ostrza znowu się skrzyżowały, rozrzucając dookoła iskry, zaś wielkolud mruknął uśmiechając się zadziornie. – Lepiej walcz a nie język strzępisz.

Roderyk warknął i odepchnął wroga od siebie, dysząc ciężko. Otaczających ich żołnierze pomyśleli chyba że Czarny rycerz nie ma już sił walczyć i trzech skoczyło na jego plecy z dzikim okrzykiem. Wojownik obrócił się błyskawicznie, jednak z tej pozycji nie miał jak użyć dwóch rąk. Tamci widać to zauważyli gdyż zaśmiali się szyderczo, jednak Roderyk uśmiechnął się pod przyłbicą. Zacisnął lewa rękę mocno na rękojeści i z krzykiem wściekłości, poderwał jednorącz wielkie ostrze. Na twarzach żołnierzy momentalnie pojawił się strach, a po chwili olbrzymie ostrze uderzyło w bok pierwszego z nich. Czarny Rycerz jednak wykonał napiął mięśnie i przepołowił przeciwnika niczym papier, odrzucając pozostałą dwójkę na bok, tym potężnym uderzeniem. Krew i wnętrzności poszybowały w powietrzu, a dwaj atakujący zaczęli ze strachem czołgać się do mężczyzny w żelaznej masce. Ten spojrzał tylko na nich, by po chwili skrócić ich o głowy, bez żadnych emocji wypisanych na twarzy.
- Ta poczwarka jest moja nie wtrącać mi się tu. –burknął i obrócił się w stronę jakiegoś czarnoskórego obrońcy zamku.- Eren! Eren! Ten tutaj ma fajny miecz, wezmę go co?!
- Niedoczekanie twoje. –warknął Roderyk, a obie jego dłonie znowu znalazły się na rękojeści miecza. Przeciwnik był dobry, niesamowicie dobry, a on powoli robił się zmęczony, ostrze wysysało z niego energię. Musiał podjąć ryzyko.

Roderyk wyprostował się i ustawił ostrze równolegle do podłoża, gotowy na szeroki zamach. Była to pozycja na wymianę ciosów. Nie liczyła się defensywa, chodziło o szybkość, siłę, odwagę. Zamaskowany uznał to chyba za niezła zabawę bowiem ruszył na Roderyka biorąc zamach od boku. Czarny Rycerz też machnął celując w bok oponenta. Miecze minęły się ze sobą, ostrze osobnika w metalowej masce pędziło wprost na głowę Roderyka. Ten jednak zacisnął zęby by pochylić ja w momencie gdy tamten nie zdąży zmienić toru miecza. Czas jak gdyby zwolnił... przeklęte ostrze zbliżało się w stronę torsu przeciwnika, a głowa Roderyka opuszczała się powoli w dół, gdy miecz oponenta był już kilka chwil od ścięcia jej.

Miecz wroga śmignął milimetry nad głowa Roderyka, zahaczając o czubek hełmu i porywając metalową ochronę głowy ze sobą. Ostrze rycerza zaś ugodził w bok przeciwnika rozrywając zbroję i ciało. Tamten jednak znowu wykazał się nadludzkim refleksem i mimo bólu odskoczył na tyle szybko by uniknąć śmierci. Roderyk wyprostował się i spojrzał dysząc na swój hełm leżący obok na ziemi, a potem na uśmiech na twarzy rannego wroga. Na koniec jego spojrzenie padło na Agamera. Nie miał czasu na tą walkę, musiał mu pomóc.

Żyły na jego skroni zapulsowały, krew trysnęła z nosa, a on przygryzł mocno swe wargi. Czarne oczy zaszły mu krwią a on ryknął niczym dzikie zwierze.



Mięśnie napięły się do granic możliwości a on niczym lawina uderzył na swego wroga. Ogarnięty pierwotną furią, był szybszy, okrutniejszy dzikszy. Przeciwnik chyba zdał sobie z tego sprawę bowiem jego twarz stężałą a on stanął w pozycji defensywnej. Uniósł miecz do bloku, a gdy ostrze Roderyka uderzyło o jego miecz po sali rozległ się huk zderzanej ze sobą stali. Ręce wroga zadrżały od pierwotnej siły, która znalazła swe ujście w ramionach młodego rycerza. Czarny rycerz zaś uderzał jak szalony, szybki i nieugięty. Mimo krwi która wypływała już z jego ust, uderzał o miecz przeciwnika dalej, a pod zamaskowanym drżały nogi. Po chwili nie był w stanie już parować ciosów, jego garda została przerwana, a potężne ostrze uderzyło od góry w jego pierś. Trysnęła krew, gdy czubek miecza przedarł się przez całą długość piersi przeciwnika. Rana nie była głęboka lecz bolesna. Zamaskowany złapał się za nią jedną ręką, jednak Roderyk nie dawał mu czasu by odetchnąć, ruszając niczym demon do dalszego ataku. Jego oponent skrzywił się i nagle złapał jednego z pobliskich żołnierzy, wyciągając go przed siebie i popychając w stronę czarnowłosego. Ogarniętym szałem Roderyk, uniósł miecz i jednym cięciem rozpłatał żołnierzyka. Posadzka dookoła walczących powoli zamieniała się w jezioro krwi i wnętrzności. Zamaskowany jednak wykorzystał ten nieczysty chwyt, by wyprowadzić kontrę. Jego ostrze rozorało bok Roderyka, jednak rycerz jak gdyby nie czuł bólu, uderzył jeszcze zacieklej. Dwa kolejne ataki Czarnego Rycerza okazały się celne, raniąc dotkliwie lewą rękę wroga. Ten jednak wciąż miał kilka sztuczek w rękawie, bowiem wykonał obrót, i używając tylko jednej ręki machnął swym wielkim ostrzem, niemal nie pozbawiając Roderyka lewego ramienia. Czarny rycerz jednak w ostatniej chwili odbił cios wroga rękojeścią swej broni. Czarny rycerz zakaszlał krwią, a potem ponownie ryknął rzucając się na przeciwnika. Tym razem jednak zamaskowany skupił się na unikach jedynie kilka razy został draśnięty, przez ostrze Roderyka.

Obaj walczący odskoczyli do tyłu, Roderyk zaś chyba wrócił do siebie po tym przypływie gniewu, bowiem oparł się zmęczony na swym ostrzu dysząc ciężko i ocierając krwotok z nosa. Zamaskowany zapewne skoczyłby do ataku, gdyby nie rany na jego ciele. Lewa ręką zwisała bezwładnie, zaś rana na piersi obficie krwawiła. Obaj wojownicy wsparci na swych ostrzach dali sobie chwilę wytchnienia, by zaraz znowu powrócić do tego szalonego tańca śmierci.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline