Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2011, 23:06   #7
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Zamek

W co płonącymi strzałami celował z zamkowej wieży elf, pozostało na zawsze tajemnicą. Wartownik, sam mający już nieco w czubie, uznał, że mogło mu się to po prostu przyśnić, a nawet jeśli nie, to w takim razie sam łowczy się urżnął i szalał po pijaku.
Jakby nie było, Yavandir bardzo dotkliwie poparzył morze, po czym zabrał się z wieży.
A wartownik wrócił do przysypiania przerywanego popijaniem.

***

Lutzow patrzył spode łba, Teodozy był wyniośle obojętny, ludzie D’Artagnana nijacy. Do tego trochę podchmielony Yavandir, podniecony Malcolm, rozgadany Jean-Paul i zasępiony d’Orr. Świat widział weselsze pogrzeby.
Na polecenie Petera, Lutzow wydał rozkazy swoim podoficerom, a ci najemnikom i w kilka uderzeń serca byli już gotowi do wymarszu.
- A na co ja mam iść z wami? – zapytał zimno Teodozy, przypatrując się opuszczającym dziedziniec zbrojnym.

Brama

Robespier i jego ludzie nie czekali długo.
Pojawił się patrol biskupich, którzy gdy tylko zobaczyli bruk zasłany trupami kompanów i barykadę z wozów, dali nogę, nie dając obrońcom czasu, by choć raz w nich wystrzelić.
Nie minął kwadrans, jak pojawił się oddział, na oko trzydziestu ludzi i przystąpił do szturmu prowizorycznego szańca.
Grupa Robespiera zdołała ich odeprzeć tylko dzięki pomocy ostrzeliwujących ich z flanki ludzi na bramie i murach, ale i tak Jacob został sam z jednym ledwie człowiekiem, zziajani, ledwo trzymający się na nogach z wysiłku i od stóp do głów umazani krwią.
Ludzie biskupa, poszczerbieni mocno, ale nie doszczętnie rozbici, wycofali się i było pewne jak amen w pacierzu, że wkrótce wrócą ponownie, w jeszcze większej sile.
Jeśli do tego czasu nie nadejdzie lord d’Orr, szybka wyprowadzka z miasta będzie jedynym sposobem na ocalenie głowy.

Port

- Wszystkie statki opanowane?
- Tak, wasza ekscelencjo.
- Dobrze, niech nasi się z nich zabierają. Za dziesięć minut zaczynajcie.

- Sygnał ze statku! Ściągnąć wszystkich! Na jednej nodze, psiekrwie!


- Hej!
Donośny krzyk z zewnątrz dotarł i pod pokład „Szczęśliwego strzału”. I nie zwiastował nic dobrego. Ale jego załoga nie miała nawet pojęcia, jak bardzo.
- Zwijać się, za pięć minut ogień!
- Że co, kurwa…?


- Dziesięć minut minęło, Abelard.
- Tak jest, wasza ekscelencjo. Dać sygnał pozostałym statkom! Katapulty na pierwszy od lewej! Ognia!


- Co tak świs…
Zdanie przerwało krasnoludowi potężne uderzenie, jakie wstrząsnęło całym statkiem.
Ledwie załoganci podnieśli się z na nogi, rozległ się kolejny świst. I kolejny. A potem jeszcze kilka.
- Przejeba…

Roger Marei de Bernis, biskup Akwitanii, bez zainteresowania oglądał jak katapulty jego statków masakrują głazami i dzbanami wypełnionymi płonącą smołą inne jednostki, stojące w porcie bądź na redzie.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline