Zamek
W co płonącymi strzałami celował z zamkowej wieży elf, pozostało na zawsze tajemnicą. Wartownik, sam mający już nieco w czubie, uznał, że mogło mu się to po prostu przyśnić, a nawet jeśli nie, to w takim razie sam łowczy się urżnął i szalał po pijaku.
Jakby nie było, Yavandir bardzo dotkliwie poparzył morze, po czym zabrał się z wieży.
A wartownik wrócił do przysypiania przerywanego popijaniem.
***
Lutzow patrzył spode łba, Teodozy był wyniośle obojętny, ludzie D’Artagnana nijacy. Do tego trochę podchmielony Yavandir, podniecony Malcolm, rozgadany Jean-Paul i zasępiony d’Orr. Świat widział weselsze pogrzeby.
Na polecenie Petera, Lutzow wydał rozkazy swoim podoficerom, a ci najemnikom i w kilka uderzeń serca byli już gotowi do wymarszu. - A na co ja mam iść z wami? – zapytał zimno Teodozy, przypatrując się opuszczającym dziedziniec zbrojnym. Brama
Robespier i jego ludzie nie czekali długo.
Pojawił się patrol biskupich, którzy gdy tylko zobaczyli bruk zasłany trupami kompanów i barykadę z wozów, dali nogę, nie dając obrońcom czasu, by choć raz w nich wystrzelić.
Nie minął kwadrans, jak pojawił się oddział, na oko trzydziestu ludzi i przystąpił do szturmu prowizorycznego szańca.
Grupa Robespiera zdołała ich odeprzeć tylko dzięki pomocy ostrzeliwujących ich z flanki ludzi na bramie i murach, ale i tak Jacob został sam z jednym ledwie człowiekiem, zziajani, ledwo trzymający się na nogach z wysiłku i od stóp do głów umazani krwią.
Ludzie biskupa, poszczerbieni mocno, ale nie doszczętnie rozbici, wycofali się i było pewne jak amen w pacierzu, że wkrótce wrócą ponownie, w jeszcze większej sile.
Jeśli do tego czasu nie nadejdzie lord d’Orr, szybka wyprowadzka z miasta będzie jedynym sposobem na ocalenie głowy. Port - Wszystkie statki opanowane?
- Tak, wasza ekscelencjo.
- Dobrze, niech nasi się z nich zabierają. Za dziesięć minut zaczynajcie.
- Sygnał ze statku! Ściągnąć wszystkich! Na jednej nodze, psiekrwie! - Hej!
Donośny krzyk z zewnątrz dotarł i pod pokład „Szczęśliwego strzału”. I nie zwiastował nic dobrego. Ale jego załoga nie miała nawet pojęcia, jak bardzo. - Zwijać się, za pięć minut ogień!
- Że co, kurwa…? - Dziesięć minut minęło, Abelard.
- Tak jest, wasza ekscelencjo. Dać sygnał pozostałym statkom! Katapulty na pierwszy od lewej! Ognia! - Co tak świs…
Zdanie przerwało krasnoludowi potężne uderzenie, jakie wstrząsnęło całym statkiem.
Ledwie załoganci podnieśli się z na nogi, rozległ się kolejny świst. I kolejny. A potem jeszcze kilka. - Przejeba…
Roger Marei de Bernis, biskup Akwitanii, bez zainteresowania oglądał jak katapulty jego statków masakrują głazami i dzbanami wypełnionymi płonącą smołą inne jednostki, stojące w porcie bądź na redzie.
__________________ Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |