- Albo użyjemy cię do wymiany - powiedział Peter, obojętnym wzrokiem spoglądając na przedstawiciela Inkwizycji - albo posłużysz w charakterze żywej tarczy. Dla mnie różnica niewielka, dla ciebie może być znaczna.
- Zechciej łaskawie dosiąść wierzchowca. - To nie była propozycja. Gdyby Teodozy nie miał zamiaru z niej skorzystać, wsadzono by go na siodło siłą. - Mamy mało czasu. Jeśli się uda, to ludzie biskupa nie wybiją wszystkich twoich sprzymierzeńców.
- Im szybciej się znajdziemy na miejscu, tym lepiej. Proszę zatem ruszyć, panie Lutzow. I proszę pamiętać o dodatkowej premii za każdy łeb biskupiego pachołka.
Nie ociągali się zbytnio, ale i tak Yavandir, Jean-Paul i towarzyszący im ludzie szybciej opuścili mury zamku. Lecz Peter i jego oddział nie zostali zbyt daleko z tyłu. Podążali szybkim kłusem. Nawet Teodozy trzymał się dzielnie i dotrzymywał wszystkim kroku. Nawet gdyby chciał zwolnić, to i tak paru ludzi, nie spuszczających go z oka ani na moment, nie pozwoliłoby mu na to.
Gdy dojechali do miasta Peter polecił Teodozemu zsiąść z konia. Prowadząc inkwizytora przed sobą ruszył w stronę bramy.
- Jeśli kto z tamtych spróbuje do nas strzelać - powiedział Peter do najemników - to się nim zajmijcie. Natomiast w mieście, żadnego zabijania tutejszych. Gdyby zaś który z biskupich wpadł wam w ręce żywy, to dowiedzcie się dokładniej, jak wygląda sprawa z biskupem i jego siłami. |