Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2011, 23:14   #7
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Miał pięć dni wolnego, L4 raczej, po ostatniej akcji. Oberwał z shotguna prosto w klatkę, na szczęście Brewer już od miesiąca wbijał mu do łba konieczność noszenia kamizelki na patrole. Przydzielili go tymczasowo do lotnej brygady siepaczy, wspierającej śledztwa MRu. Oprócz kilku dziurek na ramionach gdzie śruciny nie napotkały kevlarowej osłony nic wielkiego mu się nie stało. Padł jak skoszony kafarem, oddech mu zatkało i tyle. Po pół godzinie nie czuł już bólu, żebra wytrzymały.
Loli się nie przyznał początkowo, nie chciał jej niepotrzebnie straszyć i denerwować. Rypło się jednak zaraz, że to nie urlop jak jej powiedział, tylko poratowanie zdrówka, kiedy zobaczyła w sypialni fioletowo-czarne sińce na jego klacie. Uuuch było grubo. Czasami zastanawiał się czy nie lepiej przyzwyczaić się do plastikowych sztućcy i talerzy… Fruwało wszystko normalnie.
Potraktowany mocą siostrzyczki szybko wracał do formy. Pogodzili się równie szybko jak ogniście. On obiecał jej solennie, że będzie bardziej uważał, ona starała się jego zrozumieć, że przecież na sprzedawcę biletów w metrze, czy na ciecia w banku średnio się nadaje. W każdym razie siedział w domu zbijając bąki i grzebiąc przy Mustangu Jimmy’ego. Ona jak zwykle pracowała do późna, biorąc dodatkowe godziny…

Skończył, cholera ciężko było w to uwierzyć ale poskładał do kupy to co zostawił Jimmy. Lola nieczęsto zaglądała do warsztatu, wolała ten swój gabinet na kurzej stopie. Tymczasem Mustang lśnił się jak psu jajca, gotowy do pierwszej jazdy.
Wskoczył na siedzenie i pojechał do jej szpitala. Prawie powinna wychodzić. Osz kurwa ale moc… Czekał na to tyle miesięcy. Pogładził ręką kierownicę i docisnął gaz czekając na zielone. Silnik warknął na jałowym biegu jak podrażniony demon. Ech co za uczucie…

Podjechał wreszcie pod szpital i odszukał ją w labiryncie sterylnych sal i korytarzy.
- Cześć. Kończysz? Moglibyśmy wpaść na pizzę albo chińczyka. Chyba że wolisz zgarnąć żarcie po drodze i walić prosto do domu? Mustangiem? – ostatnie słowo dodał tak od niechcenia. Tak, z Garego wyszedł pieprzony duży dzieciak. Każdy facet czasami tak ma.


Była na etapie zakładania wenflonu staremu Richardsowi z 33409, gdy do szpitalnego pokoiku wparował Gary. Spojrzała na niego znad igły z promiennym uśmiechem. Egzekutor wypełnił sobą całą niemal klitkę. Wszystkie pracujące na oddziale dziewczyny, przedział wiekowy 20-50+ go uwielbiały. Może gdyby znały prawdę o tej parze, inaczej by się do nich odnosiły. Tutaj, w Publicznym Szpitalu Św. Tomasza, nikt nie wiedział kim naprawdę jest posiwiała przedwcześnie Latynoska. Dla kolegów i koleżanek z pracy była zmęczoną, choć uśmiechniętą szeregową pielęgniarką.
- Mu... co?! Skończyłeś?! - wyskoczyła zza łóżka, głośno zdejmując gumowe rękawiczki. - Łał. To znaczy... łał. Gary! - Stanęła na palcach, by móc go pocałować. - Pokaż!

Ruszyli białym korytarzem w kierunku dyżurki dla pielęgniarek. W szpitalu z wolna zapadała noc.
- Stella? - oparła się o ladę, postukując w blat długopisem z reklamą jakiegoś kolejnego środka na przeczyszczenie. Spojrzała za zegarek. - Zostało mi pół godziny, będziesz mnie kryć? Błagam! Tak? Dziękuję, kochana jesteś!
Zanim osłupiała, pięćdziesięcioletnia niemal Stella zdążyła odpowiedzieć, gnali już do wyjścia jakby gonił ich diabeł. Lola wciąż w swoim służbowym, niebieskim wdzianku, a rozpiętą torbą przewieszoną przez ramię ciągnęła Trisketta w kierunku parkingu.
Na widok błyszczącego na parkingu cudeńka, gwizdnęła z podziwem. Obeszła auto wokół, uważnie mu się przyglądając.
- I jak? - odrzuciła torbę i delikatnie oparła się o maskę. Wiedziała, że pomyśleli o tym samym. - Nie tutaj.
Parsknęła śmiechem.

Zaniósł się śmiechem zaraz po niej, gdy oparła się o maskę i spojrzała na niego tak, że aż poczuł to w spodniach. Zaraz potem mruknął z zadowoleniem i otworzył jej drzwi. Taak w pewnych sprawach skojarzenia mieli podobne…
- Wsiadaj, pojedziemy powolutku, tu i tak się nie ma gdzie rozpędzić – choroba lokomocyjna męczyła ją nadal i nie miał zamiaru spierniczyć tego dnia. Uwielbiał gdy była w takim nastroju. Gdy uśmiech nie schodził jej z twarzy, pomimo tego że właśnie odwaliła pełną szychtę. Odpalił silnik i ruszyli, nawet płytę ACDC z Highway to Hell miał przygotowaną. Duży kurwa dzieciak.

Pojechali, zgarnęli pizzę po drodze. Rąbnęli się na kanapę, pochłaniali pepperoni i oglądali jakiś durny teleturniej w telewizorni. Przywilej znajomości z chłopakami z Technicznego. Dali mu jakieś sprytne urządzonko, przez które czasami na ekranie było coś widać. Zabrał się zaraz za masowanie jej bolących stóp. Odkąd dreptała całe dnie po szpitalnych korytarzach stało się to jej zmorą.
- Brewer mnie ciągnie do Interwencyjnych na stałe. Sam nie wiem, Lola… - poruszył temat który odkładał zawsze na półkę ilekroć o nim pomyślał.

Patrzenie na niego jak prowadzi to auto z wyrazem absolutnej błogości na twarzy było wspaniałym doznaniem. Choć nie przepadała za jazdą autem, żal jej było, że nie są w Stanach. Że maja przed sobą ciasne, splątane uliczki Londynu zamiast szerokiej, chowającej się za horyzontem autostrady.
W takich chwilach odnajdowała przebłyski absolutu. Nie mogła pragnąć niczego więcej. Byli oni i droga.
Pomyślała, że zamiast stróżami porządku, mogliby być seryjnymi mordercami, byleby nie skończyła się droga i to poczucie totalnej bliskości.
Tego szukała. Takie momenty były warte tych wszystkich gównianych chwil, które musieli przetrwać, żeby znaleźć się w tym punkcie. W punkcie, w którym Gary Triskett wciska przycisk na obudowie odtwarzacza i w którym, choć nie bez zakłóceń, ogłusza ich muzyka i radość, że są ze sobą.

Leżeli na kanapie, z przyjemnością poddając się nienazwanemu imperatywowi zachowania kontaktu fizycznego. To mruczała, to pojękiwała z rozkoszy. Po takim dniu porządny masaż stóp sprawiał jej co najmniej tyle przyjemności, co seks.
Na dźwięk słów Gary'ego, z sykiem wypuściła z płuc powietrze.
- Topper znów do mnie dzwonił, namawiał na choćby pojedyncze godziny przy łataniu chłopaków z tych waszych oddziałów. Jeśli się zgodzisz, będę musiała się zgodzić, dobrze o tym wiesz.


- Wiem. Ale ja nie wiem Lola czy sam tego chcę. – Wahał się wyraźnie – Nie chcę znowu wciągać cię w to za sobą. Może kurwa lepiej jest tak jak jest… Brewer to świr. Jego po prostu ciągnie tam dla czystego adrenalinowego haju. Ja… mnie to coraz mniej potrzebne. Czasami owszem, dobrze jest jak jebnie egzekutorskim soczkiem po ciele, ale… sama wiesz.
Zerknął na posiniaczoną klatę, a potem pogładził jej łydkę powolnym ruchem wgapiając się pustym wzrokiem w telewizor.
- Powiedział że decyzja do końca przyszłego tygodnia. Mogę po prostu zostać w MRze i nie pchać się w to gówno.

- Nie mogę podjąć decyzji za Ciebie, Gary. To jasne, że wolę Cię w całości i w jednolitym kolorze, ale nie mogę decydować za Ciebie. Cokolwiek postanowisz, będę po twojej stronie – milczała przez chwilę gapiąc się w przestrzeń. - Mam czasami wrażenie, jakby moja misja jeszcze się nie skończyła. Że trzeba wrócić i mimo tamtej ofiary trzeba wysłać jeszcze kilku gnojków do piekła. To... – gestem ręki objęła najbliższe otoczenie i znów zamikła. Wiedział o czym myśli. Zbudowali tak dużo. Tyle wysiłku włożyli w postawienie swojego zamku na piasku.

Spojrzał na nią zamyślony. Czuł dokładnie to samo. Że jeszcze nie zapracował, nie zasłużył na to że może być z nią. Że jeszcze musi odrobić swoje. Mythos, cały ten syf... To jeszcze za mało. Podniósł jej rękę splatając palce z palcami. Pocałował lekko wnętrze jej dłoni. Niczego nie chciał więcej od życia, tylko móc siedzieć przy niej na kanapie, dzielić się z nią takimi dniami jak dzisiejszy.
- Na razie odmówię, Lola. - podjął decyzję w końcu. - Zostanę w MRze. Pod koniec roku będzie kolejny nabór do Interwencyjnych, to nie ucieknie. Ty też powiedz Topperowi żeby się odwalił. Należy nam się jeszcze chwila pieprzonego względnego spokoju...
 
Harard jest offline