Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-08-2011, 23:20   #8
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Stała w kuchni wycierając dłonie w fartuch. To czego dokonała w ciągu kilku ostatnich godzin, było dziełem na miarę Herkulesa.
Specjalnie na tę okazję wymieniła się dyżurami ze Stellą. Chciała zrobić mu niespodziankę. Coś wielkiego. Coś... coś, co kojarzyłoby mu się z domem.
Był listopad, pora idealna.

Zajęła się stołem – nakrycie dla dwóch osób nie zajęło jej wiele czasu. Dobre pół godziny czekała na niego na podjeździe paląc jednego papierosa za drugim. Choć owinięta w kurtkę trzęsła się na chłodzie, nie opuściła posterunku.
Biały Mustang pojawił się znikąd i wyhamował z piskiem opon kilkanaście centymetrów od niej. Za kółkiem błyszczał zadowolony uśmiech Trisketta. Niewiele było rzeczy, które cieszyły go równie mocno, co jazda tym autem. Wystrzelił ze środka jak z procy i zanim zdążyła mrugnąć, była już w jego ramionach. Nawet jeśli się zdziwił, że dotarła do domu tak wcześnie, nie zdążył tego wyartykułować, bo zatkała mu usta pocałunkami.
Wczorajszy wybuch zazdrości podczas wizyty w barze sprawił, że miała na niego ochotę nawet bardziej niż zwykle.

Nic wielkiego. Wyszli zagrać w bilard. Cliché, prawda? Wypięty tyłek kobiety nachylającej się nad stołem. No i stało się. Zwykle obracała podobne zaczepki w żart, ale podobna sztuka jeszcze nigdy się jej nie udała w obecności Gary'ego. To zawsze kończyło się źle. Tamten złapał ją za ramię, by patrzyła na niego, gdy wygłasza swoje miernej jakości komplementy... dostał w pysk tak szybko, że nie zdążył nawet jęknąć. Nie był sam, a każdy odważny przyjaciel barowego podrywacza był tylko wodą na egzekutorski młyn. Koniec końców wyszli z baru z rachunkiem za piwo i dwa połamane krzesła. Na szczęście bez zakazu wstępu.

- Mam coś dla Ciebie, ale... - potrząsnęła chustką, którą trzymała w garści. - To niespodzianka.

Wyjechał później z MRu i trzeba było nadgonić po drodze. Mustang szedł jak przecinak, gdy Lola nie jechała razem z nim mógł sobie popróbować do woli. Do Steve’a w Bullicie mu brakowało jeszcze trochę, ale starał się. Starał.
Wspomnienie bijatyki w barze też poprawiało humor. Ehhh musi ją zabierać częściej na bilard… Nie dziwota, że w tych opiętych dżinsach wypięty, latynoski tyłeczek wywołał niemalże zamieszki. Parsknął śmiechem na samo wspomnienie. Szlag, wystarczyło parę sekund, widok tego faceta zaczepiającego ją z obleśnym uśmieszkiem i zagotowało w nim jak w kotle.
Wyskoczył z wozu zdziwiony widokiem Loli na podjeździe. Już wróciła ze szpitala? Trzęsła się z zimna w jego kurtce, wypuszczając kłęby tytoniowego dymu.
- Tak? A co to za okazja, hmm? – uśmiechnął się kiedy już dała mu powiedzieć choć słowo. Wcześniej język miał zajęty. Pociągnął ją do środka, bo przecież zamarznie zaraz na tym angielskim wygwizdowie.

- Stóóój! - zaśmiała się, ciągnąc go za rękę. - Nie możesz nic widzieć!
Westchnął z udawanym zniecierpliwieniem, ale przystał na cała tą szopkę. Poprowadziła go, uważnie pilotując. Chyba przez kuchnię do jadalni. Posadziła go przy jednym z nakryć.
- Teraz daj mi chwilę. Tylko bez podglądania!

W jasnej kuchni piętrowego domku, który zajęli z Garym po śmierci jego przyjaciela, pachniało jak w niebie. Wszelkie płaskie powierzchnie zastawione były jedzeniem.
Wszystko gotowe! No, prawie... pięciokilogramowy indyk dochodził jeszcze w piekarniku.
Większość przysmaków stała już w charakterze próbek na stole. Po krótkiej walce z drobiem, udało się jej załadować skórkowańca na półmisek w towarzystwie słodkich ziemniaków.
Choć wymagało to sporo pary, dotargała go na stół.
Dopiero wtedy zdjęła Triskettowi opaskę z oczu, by mógł podziwiać jej dzieło – cały ten kram z żarciem ozdobionym wizerunkami Old Glory.
- Pomyślałam, że mamy za co dziękować... - Czekała na jego reakcję, podniecona jak dziecko w Boże Narodzenie.

Dał się poprowadzić z uśmiechem jak ślepiec za rękę, a kiedy doszli do jadalni nawęszał już jak chart. Pachniało tak, że… No ślinić zaraz też zaczął się jak pies. Czekał z opaską na oczach, udało mu się wymacać ręką na stole jakąś miseczkę. Wsadził palec i oblizał korzystając z tego że hałasy czynione przez nią słyszał jeszcze daleko w kuchni. Żurawina. Nie da się pomylić tego smaku z niczym…
Zdjęła opaskę. Gary począł się przyglądać przygotowanej uczcie. Obrazy z dzieciństwa pojawiły się w jednej sekundzie. Szczęśliwe czasy w Nowym Yorku… Kiedy jeszcze świat był normalny, bez tego wszystkiego…
Wstał i popatrzył na nią wzrokiem, którego jeszcze u niego nie widziała. Podszedł szybko i pocałował ją bez słowa. Oparł czoło o czoło.
- Mamy, Lola.

Trwali tak przez dłuższą chwilę, pogrążeni każde we własnych podziękowaniach. Tuliła się do niego, ukrywając własne wzruszenie. Sceneria wyglądała jak prawdziwe życie, kiedyś, dawno temu.

- Siadaj i jedz – pogładziła jego plecy. - Jest tego tyle, że będziemy to jeść jeszcze przez najbliższy tydzień, ale nigdy nie smakuje tak dobrze, jak świeżo wyjęte z pieca.

Sama usiadła tuż obok, czekając, aż nałoży jej plaster parującego jeszcze mięsa. Było idealnie. Przyglądała się Gary'emu jak je, z uśmiechem od ucha do ucha. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze szczęścia. Udowadniali w takich chwilach, że są w stanie funkcjonować razem. Że ten kurewski świat się pomylił i człowiek nie musi być człowiekowi wilkiem.

- Wiesz – zaczęła między jednym a drugim kęsem – sądzę, że już pora wrócić, zapracować na emeryturę.

Stanął nad indykiem z rzeźnickim nożem i dokonał tradycyjnej masakry. Plaster soczystej piersi wylądował na talerzu Loli, dla siebie wykroił drumsticka. Jak w domu… Popatrywał na nią, zastanawiając się ile czasu spędziła nad garnkami, żeby to wszystko przygotować. Tłuczone ziemniaczki z groszkiem i małymi cebulkami, sosy i indyk, którego mamusia musiała się puścić z pterodaktylem. Żarcia rzeczywiście było na tydzień. Ale dla niego co innego było ważne.
- Dziękuję, Lola – nie mówił za co, ale ona i tak wiedziała.
Najadł się tak, że myślał że już nic nie zmieści. Ale jak na stół wjechało ciasto z dyni, to choćby miał pęknąć musiał spróbować kawałek.

- Chcesz wrócić do MRu? – zerknął na nią znad talerza i uśmiechnął się lekko – Powiedz, brakowało ci trochę tego? Adrenaliny, dreszczyku?
- Trochę – przyznała lekko zawstydzona. Zapomniała już jak to jest obserwować Gary'ego w akcji. Barowa bijatyka przypomniała jej jak to jest. Poza tym odczuwała coraz silniejszy nacisk. Jej ciało i życie podlegały woli jej bóstw. Otaczające ją loa szeptały, że już czas. Dosyć już odpoczynku. Czuła ich rosnące oczekiwanie. - Czuję, że powinnam zabrać się za pracę. I tak pozwolili mi długo odpoczywać.

Pokiwał głową, przesiadając się na wygodniejszą kanapę. Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Siedział przez chwilę zapatrzony w stół, na którym pomimo tego że pojedli do syta zostało jeszcze tyle pyszności że dla pułku wojska by starczyło. Rozleniwiająca, senna atmosfera spowodowała że mu się za wspominki zebrało.
- Dobrze, Lola. Pogadam z Topperem tak abyśmy mogli pracować razem. Jak za dawnych czasów. Pamiętasz, nie wszystkie chwile były takie złe… Jak ta w knajpie na Rewirze, kiedy odstawiłyście się… z CG jak laleczki. – uśmiechnął się lekko – A my z Mikiem śliniliśmy się i kwitliśmy w barze. Pamiętasz, przerwany fangbang?
Parsknął śmiechem.
- Przepraszam, odbija mi. Ale chyba po prostu cieszę się że znów będziemy razem kopać dupska zdechlakom. Jeśli uważasz, że pora wrócić, to jestem z tobą. – przygarnął ją do siebie, oparła głowę o jego ramię. – Pogadam z Topperem.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline