| Stała w kuchni wycierając dłonie w fartuch. To czego dokonała w ciągu kilku ostatnich godzin, było dziełem na miarę Herkulesa.
Specjalnie na tę okazję wymieniła się dyżurami ze Stellą. Chciała zrobić mu niespodziankę. Coś wielkiego. Coś... coś, co kojarzyłoby mu się z domem.
Był listopad, pora idealna.
Zajęła się stołem – nakrycie dla dwóch osób nie zajęło jej wiele czasu. Dobre pół godziny czekała na niego na podjeździe paląc jednego papierosa za drugim. Choć owinięta w kurtkę trzęsła się na chłodzie, nie opuściła posterunku.
Biały Mustang pojawił się znikąd i wyhamował z piskiem opon kilkanaście centymetrów od niej. Za kółkiem błyszczał zadowolony uśmiech Trisketta. Niewiele było rzeczy, które cieszyły go równie mocno, co jazda tym autem. Wystrzelił ze środka jak z procy i zanim zdążyła mrugnąć, była już w jego ramionach. Nawet jeśli się zdziwił, że dotarła do domu tak wcześnie, nie zdążył tego wyartykułować, bo zatkała mu usta pocałunkami.
Wczorajszy wybuch zazdrości podczas wizyty w barze sprawił, że miała na niego ochotę nawet bardziej niż zwykle.
Nic wielkiego. Wyszli zagrać w bilard. Cliché, prawda? Wypięty tyłek kobiety nachylającej się nad stołem. No i stało się. Zwykle obracała podobne zaczepki w żart, ale podobna sztuka jeszcze nigdy się jej nie udała w obecności Gary'ego. To zawsze kończyło się źle. Tamten złapał ją za ramię, by patrzyła na niego, gdy wygłasza swoje miernej jakości komplementy... dostał w pysk tak szybko, że nie zdążył nawet jęknąć. Nie był sam, a każdy odważny przyjaciel barowego podrywacza był tylko wodą na egzekutorski młyn. Koniec końców wyszli z baru z rachunkiem za piwo i dwa połamane krzesła. Na szczęście bez zakazu wstępu.
- Mam coś dla Ciebie, ale... - potrząsnęła chustką, którą trzymała w garści. - To niespodzianka.
Wyjechał później z MRu i trzeba było nadgonić po drodze. Mustang szedł jak przecinak, gdy Lola nie jechała razem z nim mógł sobie popróbować do woli. Do Steve’a w Bullicie mu brakowało jeszcze trochę, ale starał się. Starał.
Wspomnienie bijatyki w barze też poprawiało humor. Ehhh musi ją zabierać częściej na bilard… Nie dziwota, że w tych opiętych dżinsach wypięty, latynoski tyłeczek wywołał niemalże zamieszki. Parsknął śmiechem na samo wspomnienie. Szlag, wystarczyło parę sekund, widok tego faceta zaczepiającego ją z obleśnym uśmieszkiem i zagotowało w nim jak w kotle.
Wyskoczył z wozu zdziwiony widokiem Loli na podjeździe. Już wróciła ze szpitala? Trzęsła się z zimna w jego kurtce, wypuszczając kłęby tytoniowego dymu.
- Tak? A co to za okazja, hmm? – uśmiechnął się kiedy już dała mu powiedzieć choć słowo. Wcześniej język miał zajęty. Pociągnął ją do środka, bo przecież zamarznie zaraz na tym angielskim wygwizdowie.
- Stóóój! - zaśmiała się, ciągnąc go za rękę. - Nie możesz nic widzieć!
Westchnął z udawanym zniecierpliwieniem, ale przystał na cała tą szopkę. Poprowadziła go, uważnie pilotując. Chyba przez kuchnię do jadalni. Posadziła go przy jednym z nakryć.
- Teraz daj mi chwilę. Tylko bez podglądania!
W jasnej kuchni piętrowego domku, który zajęli z Garym po śmierci jego przyjaciela, pachniało jak w niebie. Wszelkie płaskie powierzchnie zastawione były jedzeniem.
Wszystko gotowe! No, prawie... pięciokilogramowy indyk dochodził jeszcze w piekarniku.
Większość przysmaków stała już w charakterze próbek na stole. Po krótkiej walce z drobiem, udało się jej załadować skórkowańca na półmisek w towarzystwie słodkich ziemniaków.
Choć wymagało to sporo pary, dotargała go na stół.
Dopiero wtedy zdjęła Triskettowi opaskę z oczu, by mógł podziwiać jej dzieło – cały ten kram z żarciem ozdobionym wizerunkami Old Glory.
- Pomyślałam, że mamy za co dziękować... - Czekała na jego reakcję, podniecona jak dziecko w Boże Narodzenie.
Dał się poprowadzić z uśmiechem jak ślepiec za rękę, a kiedy doszli do jadalni nawęszał już jak chart. Pachniało tak, że… No ślinić zaraz też zaczął się jak pies. Czekał z opaską na oczach, udało mu się wymacać ręką na stole jakąś miseczkę. Wsadził palec i oblizał korzystając z tego że hałasy czynione przez nią słyszał jeszcze daleko w kuchni. Żurawina. Nie da się pomylić tego smaku z niczym…
Zdjęła opaskę. Gary począł się przyglądać przygotowanej uczcie. Obrazy z dzieciństwa pojawiły się w jednej sekundzie. Szczęśliwe czasy w Nowym Yorku… Kiedy jeszcze świat był normalny, bez tego wszystkiego…
Wstał i popatrzył na nią wzrokiem, którego jeszcze u niego nie widziała. Podszedł szybko i pocałował ją bez słowa. Oparł czoło o czoło.
- Mamy, Lola.
Trwali tak przez dłuższą chwilę, pogrążeni każde we własnych podziękowaniach. Tuliła się do niego, ukrywając własne wzruszenie. Sceneria wyglądała jak prawdziwe życie, kiedyś, dawno temu.
- Siadaj i jedz – pogładziła jego plecy. - Jest tego tyle, że będziemy to jeść jeszcze przez najbliższy tydzień, ale nigdy nie smakuje tak dobrze, jak świeżo wyjęte z pieca.
Sama usiadła tuż obok, czekając, aż nałoży jej plaster parującego jeszcze mięsa. Było idealnie. Przyglądała się Gary'emu jak je, z uśmiechem od ucha do ucha. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze szczęścia. Udowadniali w takich chwilach, że są w stanie funkcjonować razem. Że ten kurewski świat się pomylił i człowiek nie musi być człowiekowi wilkiem.
- Wiesz – zaczęła między jednym a drugim kęsem – sądzę, że już pora wrócić, zapracować na emeryturę.
Stanął nad indykiem z rzeźnickim nożem i dokonał tradycyjnej masakry. Plaster soczystej piersi wylądował na talerzu Loli, dla siebie wykroił drumsticka. Jak w domu… Popatrywał na nią, zastanawiając się ile czasu spędziła nad garnkami, żeby to wszystko przygotować. Tłuczone ziemniaczki z groszkiem i małymi cebulkami, sosy i indyk, którego mamusia musiała się puścić z pterodaktylem. Żarcia rzeczywiście było na tydzień. Ale dla niego co innego było ważne.
- Dziękuję, Lola – nie mówił za co, ale ona i tak wiedziała.
Najadł się tak, że myślał że już nic nie zmieści. Ale jak na stół wjechało ciasto z dyni, to choćby miał pęknąć musiał spróbować kawałek.
- Chcesz wrócić do MRu? – zerknął na nią znad talerza i uśmiechnął się lekko – Powiedz, brakowało ci trochę tego? Adrenaliny, dreszczyku?
- Trochę – przyznała lekko zawstydzona. Zapomniała już jak to jest obserwować Gary'ego w akcji. Barowa bijatyka przypomniała jej jak to jest. Poza tym odczuwała coraz silniejszy nacisk. Jej ciało i życie podlegały woli jej bóstw. Otaczające ją loa szeptały, że już czas. Dosyć już odpoczynku. Czuła ich rosnące oczekiwanie. - Czuję, że powinnam zabrać się za pracę. I tak pozwolili mi długo odpoczywać.
Pokiwał głową, przesiadając się na wygodniejszą kanapę. Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Siedział przez chwilę zapatrzony w stół, na którym pomimo tego że pojedli do syta zostało jeszcze tyle pyszności że dla pułku wojska by starczyło. Rozleniwiająca, senna atmosfera spowodowała że mu się za wspominki zebrało.
- Dobrze, Lola. Pogadam z Topperem tak abyśmy mogli pracować razem. Jak za dawnych czasów. Pamiętasz, nie wszystkie chwile były takie złe… Jak ta w knajpie na Rewirze, kiedy odstawiłyście się… z CG jak laleczki. – uśmiechnął się lekko – A my z Mikiem śliniliśmy się i kwitliśmy w barze. Pamiętasz, przerwany fangbang?
Parsknął śmiechem.
- Przepraszam, odbija mi. Ale chyba po prostu cieszę się że znów będziemy razem kopać dupska zdechlakom. Jeśli uważasz, że pora wrócić, to jestem z tobą. – przygarnął ją do siebie, oparła głowę o jego ramię. – Pogadam z Topperem.
__________________ Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me |