Film także zobaczyłam (co prawda w wersji angielskiej z hiszpańskimi napisami, a w obu językach rozumiem piąte przez dziesiąte... no, w hiszpańskim to znam jeden wyraz
) i się przeraziłam.
Wycięli większosć scen z Bupu (profanacja!), Fizban wpadł nie w tą otchłań co powinien, Tika wygląda... bez komentarza, o Goldmoon wolę nic nie mówić... Raistlin wypadł najgorzej. Pozwolę sobie zauważyć, że między oczami w stylu ,,złote tęczówki oraz źrenice w kształcie klepsydr" (książki) a w stylu ,,bez źrenic i z tęczówkami w kształcie klepsydr" (film) jest spora różnica. No i wygląda, jakby miał żółtaczkę (chociaż, z drugiej strony, z tą cerą ciężko wyglądać inaczej w czerwonym). Rodzi się jeszcze kwestia, jak półelf, rycerz solamnijski w pełnej zbroi, krasnolud i czarodziej zmieścili się za jednym filarem i to tak dobrze, że smokowiec ich nie zauważył (to w Pax Tharkas).
A zalety... Hm. Smoki i smokowcy trzymają fason, niezły był pomysł z wsadzeniem Verminaarda na początku i Kitiary na końcu... no i więcej zalet nie widzę.
Fabuła rozwalona totalnie (na ile przez barierę językową mogę stwierdzić). Jak patrzę na to pomieszanie z poplątaniem, to sądzę, że reżyser ma szczęście w takiej drobnej kwestii: bohaterowie tego filmu go nie obejrzeli i raczerj nie obejrzą. Inaczej musiałby spróbować przeżyć z zaczarowanym elfim mieczem w plecach, starożytnym solamnijskim mieczem w brzuchu, guzem na głowie od hoopaka, strzałami tkwiącymi gdzie popadnie i krwawą, niezagajalną raną w kształcie czyjejś ręki na twarzy.
Podsumowując: Obejrzałam już gorsze ekranizacje jakiejś książki... e... no dobrze, żadnej sobie gorszej nie przypominam (a raczej by mi utkwiła w pamięci). A zatem jedyne, co mozna w tym zrobić, to czym prędzej zrealizować następną ekranizację albo dalej załamywać ręce nad jakością tej tutaj, bo można to było zrobić o półtorej Otchłani lepiej.