Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2011, 11:47   #10
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
No i nadszedł ten dzień. Szefostwo było bardziej niż szczęśliwe, że Dolores sama przyszła obgadać warunki powrotu. W końcu udział w rozwaleniu Mythosa dał jej doświadczenie, którego nie miała żadna siostrzyczka w MRze. W Garym zaś mieszała się obawa i radocha. Udało się bowiem załatwić jej powrót do jego jednostki. Przydział podobny jak ten w którym tkwili za pierwszym razem. Łowcy. Regulatorzy.
Podjechali pod ministerstwo, poprowadził ją specjalnie dłuższą trasą, niech wszyscy widzą, że Ruiz wraca w szeregi. Popatrzyła na niego z rozbawieniem, ale Gary nawet tego nie zauważył. Za bardzo był zajęty skrywaniem dumy i radości. Do odprawy było jeszcze sporo czasu, minęli wszystkie bastiony biurokracji i poszli do jego gabineciku.
Nancy usadowiona przy biurku kilka pokoi wcześniej zbladła wyraźnie na widok Loli. Od pamiętnego zdarzenia nie zamieniła słowa z Garym, oprócz strzelenia go w pysk.

To było jak przeżywanie pierwszego dnia szkoły jeszcze raz od początku. Brakowało jej tylko podkolanówek, warkoczyków i tornistra.
Obudziła się przed budzikiem i zanim Gary wygramolił się z pościeli, świeża kawa czekała już na stale nalana do dwóch błękitnych kubków.
W drodze do MRu przyglądała się mijanym budynkom – w ostatnim czasie rzadko oglądała Londyn z tej perspektywy. Do szpitala jeździła metrem; często zdarzało się że wychodziła do pracy i wracała po ciemku.

Gary prowadził ją przez korytarze, które przecież doskonale pamiętała. Był taki zadowolony i dumny, że nie śmiała mącić jego wielkiej chwili. Uśmiechała się pod nosem, rzadko go widywała w takim stanie. Karnie czekał pod drzwiami gabinetu szefa, gdy zniknęła we wnętrzu. Stary Regulator nie krył się ze swoim entuzjazmem – wręczył Dolores jej blachę i służbową broń z mina Św. Mikołaja. Pozwolił sobie jedynie na mocny, męski uścisk dłoni, choć gdyby miała to oceniać, facet miał ochotę ją co najmniej uściskać. Wyszła z sali tronowej z kretyńskim uśmiechem wymalowanym na twarzy. To było cholernie dobre uczucie – wróciła do miejsca, w którym powinna się znajdować.
Skinęła Triskettowi głową i ruszyli w kierunku ich dawnego gabinetu. Kątem oka widziała rzucane jej przez ludzi o nowych dla niej twarzach spojrzenia.
- Ok – starała się by nie usłyszał jej nikt poza Garym – nie wiem co wyście im nagadali, ale patrzą na mnie, jakby mieli w kuchni postawiony jakiś ołtarzyk z moim wizerunkiem...
Dobrnęli w końcu do celu. Moment skojarzenia widoku ze wspomnieniami Dolores zapamiętała dokładnie. Poczuła następujące pomiędzy neuronami połączenie w formie zimnego, elektrycznego wyładowania u nasady czaszki. Ten kolor włosów. Uśmiechnęła się znów, a w kącikach jej oczy pojawiły się zmarszczki. Ten uśmiech był zły i niepokojący, wyglądała jak lwica obserwująca kulejące gnu.
- Nancy! - już po chwili nachylała się nad asystentką, by ucałować oba jej policzki. Dziewczyna zesztywniała w porażającej panice. - Sądziłam, że nigdy się już nie spotkamy a tymczasem opiekowałaś się moim biurkiem!
Odwróciła się do Irlandki plecami i oparła o blat.

- Emm, taak. Ołtarzyk był ale zdjęliśmy z łakiem wczoraj, aby za bardzo ci sodówka nie uderzyła do głowy- zaśmiał się Gary. – Wiesz, my chodzące legendy MRu musimy dbać o siebie nawzajem.
Lekki kuksaniec i kolejne parsknięcie. Zdaje się że niewiele rzeczy mogło spierniczyć humor Gary’ego w tym dniu.
Doszli na ich piętro, Lola zaś wypatrzyła Nancy. Triskett zaklął w myślach, ale zanim zdążył odwrócić uwagę latynoska podeszła do biurka. Blada asystentka początkowo nie mogła się ruszyć, pocałunki w policzek zaś Gary’emu aż nadto skojarzyły się z takimi z Ojca Chrzestnego. O dziwo jednak Nancy nie skapitulowała od razu. Wstała, w zastraszonych oczach pojawiły się iskierki buntu i wściekłości.
- Ale to moje biurko i nic ci do…
Lola odwróciła się tym razem tyłem do Trisketta i spojrzała dziewczynie w oczy. Ta cofnęła się krok, potem drugi… Zarzewie buntu spacyfikowane. Przynajmniej na tą elektryzującą chwilę.

- No dobra, Regulatorko Ruiz. Wpadnijmy do mnie, i nic żeśmy z łakiem nie naopowiadali – próbował zmienić temat. – Tu ludzie plotkują bardziej niż baby w maglu… Zresztą sama wiesz.
W gabinecie zaś czekał już Mike i kilka znanych twarzy.

***

Pół roku już rozbijali się z łakiem i Lolą po ulicach. Zgrali się dość dobrze i sprawnie im to wszystko szło. Zaliczyli kilka ostrych nakazów i zapełniali Komorę coraz to nowymi okazami wybryków przekraczających prawo.
Kolejne zlecenie, zebrali się szybko bez zbędnego pieprzenia, pobrali sprzęt i ruszyli na miejsce.
Trisketta nie opuszczał dobry humor już od dłuższego czasu. Mike łypał na niego okiem, jakby zastanawiał się czy czasem Gary się czegoś nie nawdychał dla odmiany. Do tego że chodził trzeźwy wszyscy z jego otoczenia zaś przyzwyczajali się w swoim tempie. Od niedowiarków „prędzej kurwa dinozaury teraz zaczną chodzić po ulicach”, po takich właśnie podejrzliwców jak Mike, który nie mogąc wyczuć swoim pieskim nosem od niego zwykłego zapachu taniej whiskey, zaczynał się zastanawiać kiedy Gary rzuci mu się z pianą na pysku do gardła jak zombiaki, którym odpierdalało ostatnio jak na komendę.

Tak, Triskett miał dobry humor. Nie wkurzył się nawet zbytnio gdy przegrał z łakiem rzut monetą i teraz oprócz zwykłego swojego barachła, musiał dźwigać ręczny miotacz płomieni. Postawił go teraz na chodniku i gdy Lola zajęła się swoimi sztuczkami voodoo, on dopinał kamizelkę, sprawdzał giwery i sztylety. Wzorki wymalowane przez latynoskę kontrastowały na czarnych kieszeniach z kevlarowymi płytkami. Cholera nawet padający jak zwykle z tym zasranym kraju deszczyk nie wpływał na samopoczucie egzekutora.
Podszedł do Loli i klepnął ją w tyłeczek. Taki swoisty rytuał, na który ona za każdym razem się wkurzała, a on nie mógł się powstrzymać.
- Pora na nas – zerknął jeszcze na Alfreda i Chłystka – Popilnujcie wozu, chłopaki. Kawa jest na przednim siedzeniu. Tylko nie wychlejcie wszystkiego.
Animalistyczne wampiry, robota w sam raz dla nich. Podpompował zapalający żel w zbiorniczkach i ruszył rozglądając się pilnie ku wskazanemu przez Lolę domkowi. Zawór z adrenaliną już odkręcił się deczko, tak w sam raz żeby Gary poczuł znajomy błogostan, wyostrzenie zmysłów i lekkie zwolnienie obrotów otoczenia. Zerknął na Lolę ale gestem powstrzymał ją przed wychodzeniem przed niego. Miotacz płomieni dobra rzecz, ale trzeba było uważać. Po tym jak z Brewerem zjarali sklep Saintsbury na przedmieściach, obiecał sobie, Loli i Wydziałowi Ubezpieczeń i Odszkodowań że będzie się pilnował.

Gdy Gary wydawał kolejne komendy, ona uważnym spojrzeniem lustrowała budynek. Starcie z Mythosem nauczyło ją pewnej rozwagi w szafowaniu mocą loa. Zrozumiała subtelności, których nie dostrzegała wcześniej. Zanurzyła rękę w osławionej torbie i wyciągnęła z niej kawałek poświęconej kredy. Tym skurwielom należał się bilet w jedną stronę za zasłonę Papy Legby. Każda odesłana dusza była ofiarą, ku czci bóstwa. Kucając, wypisała przed sobą veve Wielkiego Strażnika. Jeszcze dwa punkty i Sieć będzie gotowa.

Domek wyglądał w zasadzie jak ruina. Dach trzymał się na słowo honoru, podobnie ściany, w których było chyba więcej dziur niż w szwajcarskim serze. Ogród był zachwaszczony wybujałym zielskiem - plątaniną pokrzyw, lebiody i innego zielska. Drzwi wejściowych nie było. Już dawno temu albo ktoś je ukradł, albo zwyczajnie posłużyły za rozpałkę zdziczałym lokatorom, którzy nie obawiali się sąsiedztwa Rewiru - ćpunów krwi, fang - bangerów którzy oddawali się najbiedniejszym wampirom, zwykłym przestępcą i świrom. Niestety. Dzielnica zeszła na psy już dawno temu.

Poprawił niewygodne ustrojstwo i pstryknął przełącznikiem, odpalając zapłon. Teraz wystarczy nacisnąć spust i mały armageddon gotowy. Cisza, nie mącona nawet odgłosami miasta, bo dzielnica wyglądała jak po przejściu frontu.
- Pewnie siedzą w piwnicy, tam gdzie słonko im za dnia nie przygrzewa. Jeśli nie macie nic przeciwko, zejdę pierwszy. Trzeba wcześniej sprawdzić, czy nie ma innych zejść, żeby nam nie wlazły na plecy. Jak się uda podejść skrycie - szeptał dalej zawzięcie - to im zrobimy barbecue. Mike pilnuj tyłów.
 
Harard jest offline