Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2011, 20:46   #7
Kritzo
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
- To ona!
Krzyk towarzysza wyrwał inspektora Driscolla Moryeta z zamyślenia, jak twierdził, a tak naprawdę pół-snu na stojąco. Czekali już dosyć długo, jak na jego potrzebę ruchu, czy jakiego kolwiek zajęcia, by nie zasnąć. Od dawna nie miał spokojnej nocy, nawet przymknięcie oczu było pewnym wytchnieniem, chociaż pozornym, bo to właśnie w snach, od których nie mógł się opędzić tkwił problem.

Przedstawił się z wszystkimi tytułami, także tym nowo nabytym. Inspektor, to po pierwsze, pewnie nadal większość tak na niego mówiła, z Diakonem na czele. Po drugie adept sztuk sił, entropii i pierwszej, co było również nowym osiągnięciem. Nie małe te zdolności, zbliżały go powoli do mistrzostwa, chociaż nadal nie dokonał niczego spektakularnego. Mistrz to umiejętności, czy stan umysłu i styl życia? Po Diakonie widać było jego tytuły, niemal nimi ociekał, były jednak niczym lepka maź, lub duszna aura, szczególnie ostatnio. Nie wiele więcej mu pozostało, stracił wiele ze swojej ludzkiej części Przebudzenia. Niestety raczej nie zbliżał się do następnego etapu.

Driscoll, a raczej Colin, jak mówił sam o sobie w chwilach słabości, a takie właśnie przeżywał, sam nie był blisko Oświecenia. Parł do przodu, ale były to raczej głębokie wody, ciemne i niebezpieczne. Wiele się na nich uczył potem i krwią, a teraz głównie zmęczeniem psychicznym, które jeszcze nie wiedział czego ma go nauczyć.
Maya Jawaharlal odebrała go jednak jako dosyć przyjemną osobę. Z twarzy i usposobienia był uprzejmym mężczyzną po czterdziestce i do tego Anglikiem, co czasem widać było po pewnych manierach i grzecznym języku, co u Słowian nie jest aż tak powszechne.

Przez chwilę przyglądał się przybyłej. Była kobietą o delikatnych, egzotycznych i bardzo regularnych rysach twarzy. Wyraźnie zachowała wiele cech swoich przodków zamieszkujących dolinę Gangesu. Długie włosy o barwie ciemnobrązowej niemalże wpadającej w czerń, upięła w luźny, wygodny kok. Lekko migdałowe oczy w kolorze ciemno brązowym patrzyły bystro i świadomie na jej rozmówców. Maya mówiła bardzo melodyjnym, spokojnym głosem, a sposób jej poruszania się przypominał gracją poruszającego się kota.
Była wysoka i szczupła, o wąskiej kibici i małym biuście.
Na oko trudno było ocenić jej wiek. Wyglądała młodo, ale jej oczy zawierały pewną mądrość, której nabiera się w miarę upływu czasu.
Ubrana była, wbrew wszelkim teoriom na temat bractwa Akashic, współcześnie i modnie. Kolor czerni jej spodnium i płaszcza doskonale komponował się z kolorem jej skóry.

Ocenił ją, chwila skupienia i uwagi pozwoliła mu się obudzić w pełni na kilka chwil. Czuł się niemal jakby w jego żyłach krążyła adrenalina. Kto wie? Wszak w stanie wycieńczenia, nawet proste czynności potrafią urosnąć do heroicznych czynów.
Po chwili siedzieli już w fundacyjnej limuzynie. Zaskoczył ich jakiś bezdomny. Dziwna kartka znalazła się na szybie, gdy ten prawdopodobnie pobrudził samochód brudnymi łapami i nie tylko.

"Kawiarnia przy ulicy Gwardia Czerwonej.
Proszę o kontakt. Teraz.
A.C.”

- Jest nas troje... Chyba damy radę, co inspektorze?

Inspektor się chwilę zastanawiał, co przerwała Maya.
- Czy ktoś mógłby mnie wtajemniczyć, o co chodzi z tą karteczką?
Driscoll zmarszczył czoło. Choć bardzo chciał, nie mógł wyjaśnić tego nowo przybyłej.
- Isamu, chcesz jechać?
- Tak.

Inspektor nie był przekonany. Nie wyczuł żadnego zagrożenia, ani ingerencji magicznej. Intuicja milczała, tak więc po co się narażać?
- Co cię w tym interesuje? Znasz kogoś z tymi inicjałami?
- Takie inicjały miał chyba ten facet, którego miał znaleźć Jon i dać mu list od Amy. Alan Can, Cane… Cune czy jakoś tak.

- Jeszcze nie wprowadziliśmy Cię droga adeptko do Fundacji, ale jeśli Ci to nie przeszkadza załatwimy tą sprawę, dobrze?

Maya przyglądała się przez chwilę obu mężczyznom, jakby oceniając czy nie stroją sobie z niej żartów, poddając ją ”próbie wtajemniczenia”. Potem jednak odpowiedziała:
- Dobrze, kilka chwil spóźnienia zostanie nam chyba wybaczone?


Wracała stara sprawa. List od Amy do Alana Cane, który Jon próbował bezskutecznie dostarczyć. Mag zastanawiał się chwilę czy nie zadzwonić do Wirtualnego Adepta, jednak przeczucie mówiło mu, że w Fundacji i tak dzieje się za dużo. Zresztą nie jest to sytuacja nagła, najwyżej skontaktują się ponownie.

Cane – dosyć tajemnicza postać. Nikt go nie widział, pewnie tylko Amy. Wirtualny Adept, ponoć cholernie dobry. O ile opowieści o Kryształowym Pałacu nie są po prostu wyrazem uznania w tej tradycji, to on tam był. Jako, że nikt w to nie wierzy, wystarczy założyć, że był dobry i sławny. Anglika ciekawiło, czego może od nich chcieć. Może się wreszcie ujawni i na coś przyda po śmierci Amy, kimkolwiek by dla niego nie była.

* * *

Ulica Gwardii Czerwonej nie była szczególnie urodziwa. Jednak jak na Moskwę raczej prezentowała się marnie, choć nikt to tu mieszkał raczej się tego nie wstydził. Na parterach wykupiono przestrzeń na kasy oszczędnościowe, banki i prywatne usługi. Jeden z budynków był chyba przerobiony na biurowiec, być może jakiś bank. W tym miejscu na pewno łatwiejszy w utrzymaniu niż w samym centrum miasta.
Jadąc ulicą rozglądali się. Minęli zakład z garmażerką kiedy Isamu wypatrzył kawiarnię, naprzeciwko sklepu LEGO. Szukając miejsca na prostuj zauważyli już, że jest tam dosyć tłoczno, a sam lokal ma raczej wschodni styl. Chłodny minimalizm, z pstrokatymi dodatkami, wrażenie tego minimalizmu niwelując. Kawiarnia była jednak ciepła w kolorach i sądząc po gościach, chętnie odwiedzana.



Wchodząc do środka zauważyli, że front składa się z jednej płaszczyzny szyb, dając w środku dobre oświetlenie i ogląd na sytuację wewnątrz i na zewnątrz. Jedynie dwa filary ograniczały widoczność, co ich gospodarz wykorzystał na swoją korzyść.
Przy wejściu znajdowało się miejsce idealne – filar przysłaniał widok, co ktoś wykorzystał, zajmując miejsce. Droga ewakuacji była dosyć dobra, nie licząc faktu, że trójka magów stała właśnie w wejściu. Mężczyzna był ubrany w czarny, prążkowany garnitur, a jego kruczoczarne włosy sięgające potylicy przykrywał kapelusz. Okulary, okrągłe lustrzanki takie jak ze Strażnika Teksasu, ukrywał jego spojrzenie. Pachniał dobrymi perfumami. Z twarzy trochę szelmowski, cyniczny uśmiech potęgował podstępną posturę, niewysoką i chudą. Miał kilkudniowy zarost. Nie miał więcej jak trzydzieści lat.

Metafizyczny zmysł magów natychmiast stanął na baczność, wyczuwając nutkę chaosu, zamkniętego w pudełku. Tak to można było najtrafniej określić. Widząc zrozumienie przemykające po ich twarzach niczym nieuchwytny cień, kiwnął w ich stronę ręką. Żuł gumę i w cholerę nie wyglądał na stereotypowego nerdowskiego Wirtualnego Adepta.

Colin odruchowo chciał się przedstawić, ale i okazja i osoba wirtualnego adepta zniechęcały do formalności. Poza tym chyba wiedział kogo wzywa.
Inspektor poczekał aż jego towarzysze usiądą i po dżentelmeńsku, jak na Anglika przystało przysunął krzesło Mayi.

- Miłe miejsce - powiedział bez większego przekonania.
Mężczyzna bez słowa wyjął dyktafon i położył na stole, uruchomiony. Dopiero wtedy się odezwał, głosem lekko monotonnym lecz silnym.
- Przepraszam, że posłużyłem się inicjałami osoby przez was poszukiwanej czyniąc fałszywy trop. Mój strój chyba nie pozostawia większych złudzeń... Na potrzeby naszej rozmowy nazywajcie mnie po prostu agent.

- Powiedz nam więc, dlaczego nie mielibyśmy w tej chwili wstać i wyjść? - spytał uprzejmym, acz stanowczym głosem inspektor.
- Kilka tygodni temu jedna z was rozmawiała tutaj z innym z naszych przedstawicieli. To, że mam do przedstawienia dalszy ciąg tej szarady jest chyba wystarczający. Prawda?


- Słucham więc panie agencie... - spojrzał na dyktafon, podnosząc wymownie prawą brew. Faktycznie szarada. Nie ufają sobie? To dosyć staromodne. Choć przynajmniej mają to… nagrane, nie żeby nie dało się tego spreparować przy ich technologii.
-Tradycje dokonały zamachu podczas spotkania dwóch naszych konwencji. Wiemy również o wydarzeniach które nastąpiły na jeziorze. Chciałbym oświadczyć…


W czasie mówienia agent wyjął kartę z długopisem i wysunął ja razem z długopisem na stół:

Szukaliście mnie, coś z Amy. Co z nią?

Agent nie zwracał uwagi na kartkę, którą podał Inspektorowi i jak gdyby nigdy nic kontynuował.
- … że nie planujemy w związku z tym akcji odwetowych, a unia proponuje zawieszenie broni.
- Rozumiem, że sytuacja nie jest prosta...
"Nad" - napisał i zaraz skreślił. "Pod Jeziorem, chyba..." i podał kartkę.
- … oczywiście akceptujemy rozejm. Jesteśmy pełni dobrej woli. To ciężki czas dla nas wszystkich. - Ostatnie zdanie chyba było przeznaczone szczególnie dla Jurija.
Gdzie znajdę ciało?
Twarz mu drgnęła w nerwowym skurczu. Mimo to zachował na tyle woli, aby głos nawet nie drgnął.
- Jednocześnie prosimy nie akceptować posłannictwa Iteracji X. W tej kawiarni, na zapleczu możecie zostawić do nas wiadomości.
- Dobrze, będziemy w kontakcie i będziemy ostrożni.
"Nie znaleźliśmy, żadnego"
Agent najwyraźniej chciał coś jeszcze napisać. Dla zdobycia odrobiny czasu przeciągając, jakby dobierał odpowiednie słowa
- Ufamy w bezpieczeństwo tego lokalu, jednak prosimy o… - Colin przeczytał szybko informację od agenta – bardziej jasne zaproszenia, by uniknąć niezręczności.
Jutro, róg Powstańców i Lwa Tołstoja. Jedna osoba.” – to napisał agent. Pokazał kartę na kilka chwil, a następnie zabrał ją, wyłączył magnetofon i wyszedł.

Chyba i na nich była pora. Nawet jeśli to podwójny agent, to on już wyszedł, a oni zostali. Na dobrą sprawę, kto się dowie o zawieszeniu broni, jeśli właśnie teraz wszyscy zginą? Mimo wszystko nadal trwała wojna, taka dola tej fundacji, pomyślał z ubolewaniem Driscoll.
 

Ostatnio edytowane przez Kritzo : 27-08-2011 o 11:49.
Kritzo jest offline