Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2011, 02:51   #10
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Taborianici byli wyrzutkami planety, potępieni, za naszą wiarę Bogom Czterech Wiatrów: Wiatru Krwi roziskrzającego duszę wojownika, Wiatru Plagi oczyszczającego ze słabych, Wiatru Zmian, który przyniósł ludziom dary Bogów oraz Wiatru Doznań, który rozbudzał namiętności.

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, w drodze do systemu Albitern


Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Orientis

Siostra Medalae przypadła do kobiety z Ordo Malleus, szybko przewracając ją do pozycji bocznej bezpiecznej. Ku jej zaskoczeniu Coirue nie utraciła przytomności, ale na oko jeżeli uwzględnić nienaturalny ruch rąk i przesunięcie na plecach, miała potrzaskane łopatki i ciężko było się wyrażać o kręgosłupie. Jedno dotknięcie tylnej części głowy natomiast powiedziało jej o frakcji potylicy - nie widziała, ale teraz już widziała, iż głowa przejęła równą część impetu uderzenia. Mimo to była przytomna, choć nie potrafiła skupić na siostrze wzroku, reagowała na to, co się dzieje dookoła, pojękując od czasu do czasu z bólu. Mięśnie zdawała się mieć napięte z wysiłku, jakim było powstrzymywanie się od dawania oznak bólu.
Jeżeli godność pozostała nienaruszona, to funkcje umysłu zapewne też. Badając pacjentkę i natychmiastowo nastawiając jej kość lewej ręki, siostra słyszała surrealnego dialogu prowadzonego przez Szarego Rycerza, jeńca i szczerze przerażonego Inkwizytora.

- GŁUPCZE! - ryknął Mantamales głosem o donośności zwielokrotnionej w ich umysłach gniewem psionika w odpowiedzi na historyczne wyjaśnienia, jakich udzielił Domitianus - Nie...
To było wszystko, co zdołał z siebie wykrztusić.

Obu rycerzom najpierw zakręciło się w głowie, a później poczuli to samo - jakby głowa rozsadzana była wielką różnicą ciśnień, jakby przebywać w próżni bez hełmu. Tak każdy wyobrażałby sobie detonację podczaszkowego ładunku wybuchowego - perspektywę dla Szarego Rycerza nader realną. Przez chwilę wręcz zastanowił się, czy to nie nastąpiło, ale myśl o możliwości popełnienia herezji była krótka, ulotna i wynikła z wątpliwości.
Potem zaczął się wrzask i nic nie wyglądało, jak powinno.
Geo Mantamales runął na ziemię, trzymając się za głowę, wrzeszcząc wniebogłosy i krwawiąc z nosa i uszu. Oni z trudem mogli ustać przez potworny ból, uniemożliwiający koncentrację.
Widzieli, co się dzieje w Osnowie. Przebłysk, niezwykle szybki wij, mara znikąd w świecie snów wyłoniła się spod pływów emocji Immaterium. Domitianusowi wydawało się, że wiedział czym była, częstokroć widział ją u demonów Pana zmian w pryzmacie nie-świata Osnowy. Zemsta. Tak mu się przynajmniej wydawało. Nie powinno tego tutaj być. Nie w Osnowie z uruchomionym polem Gellera. Nie na Czarnym Okręcie.
Przynajmniej potrafił powiedzieć, że nie było to dzieło Kosmicznego Piechura, który stał przed nim
Impuls wpełzł w pozbawioną formy esencję Orientisa. Ten zwalił się na kolana z krzykiem, tak psionicznym, jak i rzeczywistym. Wokół rozjarzył się tysiąc świetlistych istot. Wszystkie na pokładzie okrętu. Przynajmniej setki na pokładzie więziennym. Więcej w przedziale transportowym, lub tak można było sądzić.
Psionicy. Zajaśnieli. [b]Orientis nie potrafił nazwać zrodzonych z koszmaru bytów samym skojarzeniem wydających się mieć źródło w podwodnych drapieżnikach antycznej Terry, ale Domitianus wiedział, jakie pasożyty i demony czyhają w Osnowie.
Pole Gellara nie mogło pomóc. Wyrwa, niczym implozja, nastąpiła wewnątrz, a w Immaterium miejsce nie ma znaczenia.
Jedynie bariery.

Wszyscy usłyszeli przeciągły wrzask, wycie jakby wyjęte prosto z sali przesłuchań, którą mieli zająć. Przy drzwiach najbliższej celi więzień, kimkolwiek był, raz po raz rzucał się na metalowe drzwi celi. Z izolatki naprzeciwko dochodziło skrobanie, które szybko stało się obrzydliwie mokre. Dalej w korytarzu słychać było płacz, wołania o pomoc, jedną urwaną agonalnym wrzaskiem modlitwę...
Śmiech... inkantacje... przepełnione rozkoszą wołanie o więcej...
Pojedyncze słowa były nie do wyłapania.

Patricia Koln odwróciła się natychmiast, niepewnie mierząc ze swojego pistoletu bolterowego od jednych drzwi do drugich. Mężczyzna z Ordo Xenos z trudem podniósł się na czworaka i wyglądało na to, że nie ma sił zrobić cokolwiek więcej. Aleena musiała przerwać badanie, gdy także poszkodowana przez chwilę wierzgała z bólu.

- Mówi inkwizytor Koln. - rzuciła jedyna uzbrojona osoba z Triumwiratu przez kom-złącze, zerkając na obu Rycerzy spojrzeniem zdradzającym bezgraniczną niechęć i obietnicę ponurego losu, bez względu na to, czy z tego wyjdą żywi, czy nie. - Ogłaszam kod czarny.

Serafin Ehelion, Sihas Blint

Sihas akurat mierzył niechętnym spojrzeniem łzawiącego krwią serwitora, gdy do niewielkiej stacji obrony przeciwabordażowej wpadła grupa Astartes - niewątpliwie Szarych Rycerzy lub członków Szwadronu Śmierci. Odwrócił się odruchowo, podobnie jak instruujący go co do zasad bezpieczeństwa szturmowcy pełniący wachtę w tej zbrojnej stróżówce, niewielkiej fortecy na pokładzie gwiezdnego kolosa.

Rycerze, poza tym,że byli tacy jak słyszał, byli przepoceni, opancerzeni jedynie w tuniki ćwiczebne i uzbrojeni w dobre chęci. To znaczy mieli miecze, ale na polu bitwy w takim stanie Blint dawałby im ze trzy minuty do wiecznego odwiedzania go po drugiej stronie lustra.

- O co chodzi? - poprzedzony trzaskiem uruchamiającego się vox-głośnika rozległ się głos poddenerwowanego kaprala w pancerzu skorupowym.

Serafin zamierzał już odpowiedzieć, gdy zamiast tego poczuł impuls przeszywającego bólu, przez który nieomal ugięły się pod nim kolana. Jeden z jego braci musiał się oprzeć o ścianę, inny aż przyklęknął. Nie musieli wymieniać spojrzeń by wiedzieć, że wszyscy poczuli to samo. Odczuwał psioniczną więź i jedność ze swoimi braćmi z oddziału wyraźniej, niż resztę Szarych Rycerzy, ale to wciąż byli synowie Tytana. Pozbierali się w sobie, by usłyszeć z umieszczonego w stróżówce vox-przekaźnika zniekształcony głos oficera straży pokładowej:

- Do wszystkich jednostek, niekontrolowany atak w przedziale więziennym, oswobodzeni psionicy. Na końcu skrzydła D cały Triumwirat bez eskorty. Wydostać ich stamtąd i oczyścić cały przedział. Nikogo nie oszczędzać.

Szóstka szturmowców natychmiast chwyciła za broń na stojakach i przytroczyła plecaki z bateriami, metal dwumetrowego włazu do przedziału więziennego zaczął się bezgłośnie wykrzywiać i rozciągać do wewnątrz a w pomieszczeniu rozległ się ostrzegawczy, znany im wszystkim nieokreślony, chemiczny zapach towarzyszący woni świeżo przelanej krwi...

Wyznawca
lekki krążownik klasy Nieustraszony, głęboka przestrzeń, obrzeża systemu Albitern

Gregor Malrathor

Na pokładzie świętowanie szło w najlepsze. W pewnym momencie przerwano, gdy nawigator - wysoki i szczupły mężczyzna w mundurze-szacie rodu nawigatorskiego Obail - zakomunikował, że będą przedzierać się do świata materialnego. Wszyscy wstrzymali oddech w napięciu. Zawsze istniała niewielka, drobna szansa, że coś pójdzie nie tak.

- Pozycja?
- Zgodna.
- Telemierze?
- Zgodne.
- Blask Astronomicanu?
- Wieczyście rozjaśniający pustkę, lordzie-kapitanie.

Dronamraju z uśmiechem wstał z tronu kapitańskiego i podszedł do zgromadzenia oficerów. Wkoło rozliczni astropaci stężeli na pozycjach, podłączeni do transmisyjnej aparatury okrętu, oczekując na przekazy dochodzące z pobliskich planet lub dalej. Na kom-złączu odezwały się głosy innych kapitanów.
- Łzawiciel, na pozycji. - nadszedł natychmiast komunikat z krążownika uderzeniowego.
- Prominentny, odbiór. - zawtórował mu kolejny głos.
- Gallipoli. - zameldował krótko jeden z kapitanów.
- Praeco Mortis, kontakt. - nadeszło potwierdzenie od drugiej jednostki Astartes po kilku minutach. - Mamy kontakt ze wszystkimi fregatami i niszczycielami.

Wszystkim wróciły szampańskie nastroje. Byli siłami szybkiego reagowania, ale za nimi podążała trzecia część Floty Agripiina - przeszło dwadzieścia pięć okrętów liniowych. Nie mogło się im nie powieść.
Oficerowie zdążyli dojść do różnych wniosków, gdy nawigator się podniósł,ściągając wszystkie spojrzenia zgromadzonych, także oficerów marynarki i techadeptów.
- Kontradmirale... nie wykrywam w Osnowie sygnatury Quaere.

Zapadła cisza.

- Co to właściwie oznacza? - zapytał pułkownik z Harakonu. Nikt nie zadał sobie trudu udzielenia mu odpowiedzi. Dronamraju podszedł do stanowiska nadawania astropatów i pochylił się nad krzesłem oficera łączności.
- Chcę mówić z kapitanami. Nagłośnij. - zakomenderował.
- Wszyscy na linii, sir.
Powietrze wydawało się stać gęstsze, na tyle, że dałoby się je kroić. Zaginięcie Czarnego Okrętu było straszniejsze z dużo poważniejszych względów niż fakt, że była to najsilniejsza jednostka floty w całym zgrupowaniu.

Uwagę Malrathora zwrócił głos obok, praktycznie syczący do niego zamiast szeptać.
- Świetna sprawa. Ciekaw jestem, jak wasza piękna taktyka i bezbrzeżny szał wam pomogą, jeżeli żaden z okrętów nie dotrze do miejsca lądowania. - Gregor z przykrością stwierdził, że był to Porway. Pułkownik w biało-niebieskim mundurze galowym albo był szalony, albo za nic miał komisariat. Wychylił na raz całą zawartość kieliszka. - Skoro Korpus Śmierci jest tak skłonny do poświęceń i nieustraszony, dlaczego nie zgłosiliście kandydatury do zdobycia Skutej Lodem Twierdzy?
Jakkolwiek wydawało się to Gregorowi nieprawdopodobne, oficer najwidoczniej wskutek osobistej obrazy uznał za swój cel uprzykrzenie komisarzowi życia na ile to możliwe, a jego nerwowe spojrzenia i ruchy świadczyły, jakby był już nietrzeźwy a bójka wisiała w powietrzu.

Cichacz
niszczyciel klasy Kobra, głęboka przestrzeń w strefie czujników Propagnaculum

Haajve Sorcane

Niszczyciel był cichy. Dryfował z zawrotną prędkością przez bezmiar kosmosu bez szans na pokonanie odległości do Przedmurza w tak niekontrolowany sposób - odległości były iście kosmiczne, a ograniczenia sensorów optycznych wielkie. Mogliby zostać wykryci przez zwykłe czujniki już dawno, gdyby nie wyprzedzili znacznie reszty floty, nie ustawili perfekcyjnie wyliczonego przez wyznawcę Wszechsjasza toru i nie postanowili dryfować. Byli w układzie blisko trzech dni, ale Amonlos nakazał zwiad.
Załoga składała się raptem z sześciuset osób. Eskortowiec torpedowy był naprawdę drobny.
Dotychczas odkryli przy pomocy urządzeń telemetrycznych, obserwacji i dedukcji Sorcane'a oraz kapitana Tobiasa Py, że na Światach Zewnętrznych układu Albitern zniszczeniu uległy transmitery łącznościowe. Planety nie mogły nawiązać przy pomocy Ducha Maszyny połączenia z żadnymi innymi ani z flotą. Nie wyjaśniało to milczenia jeżeli chodzi o komunikację międzygwiezdną, ale najwyraźniej astropaci znajdowali się na innych planetach i byli martwi, lub w bardziej przebiegły sposób zagłuszeni.
Zielona poświata nadawała bladej twarzy techpiechura groteskowy wygląd niesamowitej maski. Kapitan i operator konsolety, oraz połowa zgromadzonych na mostku oficerów nie pozostali go samego. Upiorne oblicza zgromadzone były w plejadę potępieńców, obserwujących wykazy sensoryczne.
- Osiemnaście tysięcy. - rozległ się głos serwitora.
- Nie możemy nawigować w pasie asteroid, ale lekka korekta kursu i nas nie zauważą. - stwierdził Tobias. - Teraz to nie zajmie długo. Nasza flota będzie lada chwila na obrzeżach, ale trochę im zajmie przybycie do Światów Zewnętrznych. Odbijamy czy kontynuujemy?
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline