Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2011, 22:20   #19
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Kain, w podziemiach

- Kurwa! Kurwa! O żesz kurwa! – zawołało stworzonko, po czym odwróciło się i rzuciło do ucieczki…
Kain zareagował instynktownie. Po prostu sięgnął ręką starając się złapać włochate coś. Ona może być ostatnią nadzieją na wyjście z tej przeklętej jaskini. Musi odzyskać swój sprzęt i uratować Laurela, a przy okazji Iskrę. Włochata kulka była jednak szybsza, niżby się można było tego spodziewać. Przebierając krótkimi nóżkami, potuptała przez jaskinię i zniknęła po chwili za zakrętem. Cały czas dzierżyła jednak skrzypiącą lampę naftową, toteż pośród ciemności mocno rzucała się w oczy.
-Stój!- zakrzyknął Kain i pobiegł za dziwną istotą. Pokonał kilka zakrętów w pogoni za światełkiem lampy, które w końcu zatrzymało się w jednym z obcych Kainowi korytarzy. Niestety, gdy qunari podszedł bliżej, odkrył, że istota wyrzuciła swą lampę i gdzieś znikła, co było o tyle ciekawe, że akurat nie było w tym miejscu żadnych bocznych odnóży. Jedynie droga na wprost. Należało przypuścić, że włochata kulka czmychnęła w jedną z wydrążonych tutaj dziur, do których qunari nie miał najmniejszych szans się zmieścić.
Kain się krzywił... nie udało się. Ale przynajmniej miał źródło światła.
-Ja chcę się tylko stąd wydostać!- zakrzyknął mają nadzieję, że kulka raz: usłyszy, dwa: rozumie po ludzku... W zasadzie nawet nie wiedział na co liczył. Odczekał pięć sekund i ruszył dalej szukać wyjścia. Natknął się więc po kilku krokach na ogromne, wyglądające na bardzo ciężkie wrota, zdobione zawiłym wzorem i lśniące brudnym złotem. Kain gwizdną głośno widząc lśniący metal. Nie podobał mu się. Był brzydki, ale znał jego wartość. Dobra. Może tam cos będzie... Położył lampę na ziemi, zaparł się nogami i natarł na wrota używając zarówno rąk jak i głowy. To była dobra metoda. Zresztą, jedyna słuszna. Wrota drgnęły. Były ciężkie i oporne, otwierały się z trudem, nawet od takiego mięśniaka jak Kain wymagało to niezłego wysiłku, aby je otworzyć. Drzwi zgrzytnęły, z donośnym pomrukiem czegoś, co bardzo dawno nie było otwierane. Tak dawno, że może nawet nigdy. W końcu jednak stanęły przed nim całkowicie otworem, a to, co za nimi ujrzał, przechodziło najśmielsze jego oczekiwania. Oto stanął na wąskiej (na jakieś dwa kroki) skarpie, wzniesionej jakieś dwadzieścia metrów ponad podziemnym miastem pełnym małych, kamiennych domków, ciasno upchanych jeden obok drugiego. W uszy uderzył go zgiełk miejskiego życia, który umilkł jednak, gdy tylko pojawił się na skarpie. Z dołu spoglądały na niego setki małych, włochatych kulek, podobnej do tej, którą gonił poprzez korytarze. Gapiły się na przybysza ze szczerym zdziwieniem, w milczeniu. Po chwili uklękły i złożyły mu hołd. Po pół minuty, Kain wreszcie zamknął usta, pomagając sobie dłonią. Że co!? Cholera, cholera, cholera... Wychylił się trochę za skarpę, wystawiając nogę w tył dla przeciwagi, aby ocenić czy uda mu się po niej zejść. Nie było szansy. Ściana tak pionowa, że już bardziej być nie mogła. Na szczęście z lewej i prawe znajdowały się łagodne ścieżki w dół, przyległe do ścian jaskini. Stworki nadal klęczały, wbijając wzrok w ziemię. Qunari czuł się bardzo niezręcznie... tydzień temu był niewolnikiem a teraz bogiem? “To się dzieje zbyt szybko... musimy zwolnić” przypomniał sobie słowa Anette, bohaterki jednej z książek jakie dał mu Czerwony Krąg do czytania... Nie myśląc wiele zszedł do stworzonek. Potem po prostu usiadł, kilka metrów przed nimi, krzyżując nogi i podparł brodę na dłoni, a łokieć na kolanie.
-No... rozumiecie po mojemu?
Włochate kulki natychmiast go otoczyły i zaczęły czołami bić o ziemię. Na jego pytanie potaknęły ochoczo zarośniętymi główkami i powróciły do oddawania należnej czci. Nagle jednak przestały i rozstąpiły się, w stronę Kaina kuśtykał bowiem pewien skrzat. Był mały, wzrostem nie sięgałby mu nawet kolan, miał ogromne oczyska i długi, zadarty nos. W przeciwienstwie do reszty tutejszych, nie miał brody, a cała jego twarz była starczo pomarszczona. Odziany w jakieś szmaty, podpierał się drewnianym patykiem. Podszedł do Kaina, ukłonił się nisko i zaskrzeczał:
- To zaszczyt, móc powitać cię wśrod nas, Wybawicielu.
Kain zrobił bardzo nietęgą minę, po czym zmazał ją z twarzy mocno przecierając twarz od góry do dołu.
-Eee... ciebie też miło poznać. Słuchaj. Zgubiłem się tu, znasz drogę na powierzchnię?- zapytał i chwilę potem rozległ się odgłos przypominający niewielkie trzęsienie ziemi. Dobiegał z jego żołądka. Skrzywił się gdy uśwaidomił sobie jaki jest głodny...
Skrzat uśmiechnął grzecznie, jak po usłyszeniu marnego dowcipu od kogoś, z kogo dowcipów nie wypada się nie śmiać. Wymamrotał następnie ciche - Oczywiście - po czym odwrócił się i pstryknął palcami. Natychmiast do Kaina podbiegły dwie włochate kulki i rzuciły pod jego nogi górę kamieni i zbyrów, jakieś korzenie, liście, porządną garść bliżej niezidentyfikowanych owoców, a na to wszystko wrzuciły jeszcze młodego skrzata, który zaległ na tej górze darów, twarzą do dołu i wymamrotał tam coś niezrozumiałego.
- Przyjmij od nas te skromne dary, Wielki Człowieku-Byku, niech staną się dla ciebie pożywieniem i źródłem boskiej mocy! - zaintonował stary skrzat z laską i znów się ukłonił.
Kain doświadczył już głodu, toteż nie narzekał. Tylko podniósł delikatnie skrzata ze szczytu i postawił go obok. Zaczął zajadać aż miał pełny żołądek.
-Dobra... dziękuję.- pochylił głowę w geście szacunku, zastanawiał się czy powiedzenie im, że nie jest bogiem ich nie rozzłości
Kilak korzonków i stertę słodkich owoców trudno nazwać było porządnym posiłkiem, niemniej musiało wystarczyć. Włochate kulki popatrzyły na Kaina chyba zawiedzione, że nie zeżarł też podarowanego mu skrzata. Starzec trochę się skrzywił i miał już chyba coś powiedzieć, gdy qunari stracił kontakt z rzeczywistością. Napierw poczuł przeszywający ból w lewym ramieniu, jakby ktoś próbował odciąć mu je toporem, następnie zajaśniało mu przed oczami i nawiedziły go obrazy. Ujrzał znajomą, brodatą twarz człowieka steranego życiem, którą znał z Czerwonego Kręgu. Ujrzał templariusza zamieniającego się w jednej chwili w kupkę popiołu. I ogień. Bardzo dużo ognia, spopielającego wszystkie na swej drodze. Nagle wizje ustały i wraz z nimi zniknął ból. Kain na powrót siedział w jaskini wraz z włochatymi kulkami, które przypatrywały się teraz jego lewej ręce. Cała kończyna jaśniała ciepłym blaskiem. Jedna z włochatych kulek wysunęła nieśmiało palec, jakby chciała dotknąć tego swiecącego cuda, ale nie śmiała tego zrobić. Dopiero po chwili więc, zaaferowany qunari dostrzegł wyciągnięte w jego stronę dłonie dzierżące potężny, jak na tak małe istoty, młot, najwyraźniej wręczany mu w darze.
Qunari po chwili doszedł do siebie. Nic nie rozumiał. Wyciągnął rękę po młot bez dyskusji. Jakby wydano mu polecenie którego musi wysłuchać. Zważył go w ręce oceniając jego wartość bojową. Skrzywił się w myslach, gdy zdał sobei sprawe jak płytkie jest jego myślenie...
-Co mam z tym zrobić?
- No... em... - zakłopotał się stary skrzat. - Posilić się... - dodał, spoglądając na złożonego Kainowi w ofierze skrzata, po czym upadł nagle na ziemi i waląc o nią czołem, zawołał - Och, wybacz Wielki Wybawicielu, że podaliśmy ci posiłek i zapomnieliśmy o sztućcu! Ukarz nas zgodnie z swą wolą! - reszta stworzonek również padła na ziemię i wyskrzeczała coś niezrozumiałego.
Kain zrobił minę będącą mieszanką niezrozumienia, zdziwnienia i przerażenia
-Nie, nienie... nic się nie stało. Niczemu nie zawiniliście. Więcej, jestem wam wdzieczny za jedzenie. Na prawdę, ale nie rozumiem co tu się dzieje. Czemu nazywasz mnie wybawicielem? Coś zrobiłem? Czy może oczekujecie, że coś zrobię?
Stary skrzat podskoczył na równe nogi jak poparzony.
- Jak to?! Jak to?! Ty, panie, Złoty Odźwierny, nie wiesz, co masz robić? Nie jesteś jeszcze gotów?! Ach tak! Pewnie, że nie! Trzeba cię przygotować, tak, tak, trzeba, dobra! Chodź, Wielki Człeku-Byku, chodź za mną! - po czym ruszył prędko w głąb kamiennego miasta. Kain po chwili go dogonił.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 28-08-2011 o 22:27.
Arvelus jest teraz online