Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2011, 00:24   #20
asiootus
 
Reputacja: 1 asiootus nie jest za bardzo znanyasiootus nie jest za bardzo znany
Elissa Płomień; gdzieś w lesie

Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Niemal nie miała szansy czekolowiek powiedzieć, czegokolwiek zrobić. Co się dziwić, miała do czynienia z templariuszami, a ci niekoniecznie słuchają tego, co się do nich mówi. Niby nic, ale taka praca najwyraźniej. No, pomijając świażaka - młody był, najwyraźniej jeszcze nie wiedział, co robią templariuszom za łamanie ślubów. Swoją drogą powinny być nauczeni dyscypliny, ale cóż - wpadki zdarzają się. Świeżak był tego przykładem. Szkoda go. Jeśli chciał pochędożyć, mógł nie zostawać templariuszem. Mógł zostać rycerzem. Albo innym smokobójcą.
Jednak nie czas było się zastanawiać nad ewentualnymi ścieżkami kariery templariusza, który miał nadaktywne okolice lędźwi. Teraz było coś innego na rzeczy. Chcieli ją wykupić. A raczej nie do końca ją, ale jej rękę. W sensie, że najpierw ją, a skoro się nie dało, mężczyzna chciał chociaż kupić jej rękę. Chorą, pokrytą mazią. Co więcej templariusze się na to zgodzili! Nie mogła w to uwierzyć. Zaczęła panikować.
Próbowała się wyrwać z żelaznego uścisku dłoni templariuszy, uchronić się przed położeniem jej na trawie - na nic. Byli za bardzo łasi na pieniądze, co ją naprawdę przerażało. Nie rozumiała dlatego oni się na to zgadzają. Nie mieli prawa. Nie mieli najmniejszego prawa, żeby tak się zachowywać.
- NIEEEE - zawyła. - NIE MOŻECIE! WYKRWAWIĘ SIĘ! Błagam...
Próbowała przemówić im do rozsądku. Przecież nie mieli medyków. Była im potrzebna żywa. Nie zatamują krwawienia.
- Nie wykrwawisz, nie wykrwawisz. - wymamrotał przybysz szykujący się do odcięcia poczerniałej kończyny. - Zresztą nie ma co się tak awanturować, ta ręka i tak już praktycznie nie jest twoja. - dodał, unosząc ostrze.
- Jest moja! Boli mnie, czuję ją! Jest moja! - zawołała. - Nie możesz mi jej odebrać! Oni nie mogą ci jej dać! Mają zawieźć mnie na zamek - a przynajmniej tak jej się wydawało. - Uniewinnią mnie, bo jestem niewinna, cokolwiek mi się zarzuca! A potem jak wyjaśnią to, co się stało z moją ręką? Wielebna Matka podejmie śledztwo, jeśli wspomnę o tym! Takie zachowanie nie godzi templariuszom, zakonnikom!. - Mówiła bardzo szybko, co drugie słowo zlewało się z poprzednim. Jednak chciała przemówić im do rozsądku. Miała rację przecież. A templariusze to w gruncie rzeczy dobrzy ludzie, prawda? - Jestem członkinią Kręgu, świeżo upieczonym magiem... prawdopodobnie ostatnim magiem Kręgu. Nie możecie mi tego zrobić. NIE JESTEM WIEDŹMĄ!
CIACH! Ostrze zatopiło się w jej ramieniu i przelazło przezeń jak przez świeże masełko. Ostry ból rozszedł się po chorej ręce, od jej nasady aż po nadgarstek. Kończyna wcale jednak nie odpadła. Mało tego, nie została nawet nacięta. Zamiast tego, w jednej chwili buchnęła rozżarzonym do czerwoności płomieniem i spopieliła nieszczęśnika, który trzymał nadgarstek Płomieniowej. Biedak stał się marną kupką pyłu. Wszyscy ci, co stali, cofnęli się o krok, ci co nie stali, podnieśli się właśnie teraz. Miny mieli nietęgie. Tylko niedoszły odcinasz ręki wyglądał na zadowolonego.
- O cholera! To działa! To naprawdę działa! - wykrzyknął z zachwytem.
Dziewczyna zawyła z bólu, następnie rozejrzała się, co się właściwie stało. Nie wykrwawiała się, ba, jej ręka pozostała na miejscu. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu i w zrozumieniu. Spojrzała na mężczyznę wyzywająco i zawołała do templariuszy.
- TO JEGO WINA! WIEDZIAŁ CO SIĘ STANIE! - Jej głos drżał. Była naprawdę przerażona całą tą sytuacją, jednak nie poddawała się. - Wiecie, że ta ręka, to nie moja sprawka, to ten Qunari mnie poparzył! A on wiedział, co się stanie, słyszeliście! To czarnoksiężnik czy coś! Nie pochodzi z Kręgu! Wiedział, co się stanie! - Zaczęła się wycofywać trochę, patrząc na mężczyznę. - Nie będę próbować uciekać, ale zróbcie coś z nim, zanim kogoś znowu skrzywdzi!
Osłupieli templariusze popatrzyli po sobie, a następnie wzrok przenieśli na równie osłupiałych przybyszów. Słowa tej dziewczyny brzmiały może i sensownie, ale fakty prezentowały się następująco: ręka Elissy wciąż płonęła żywym ogniem, a przed chwilą zameniła w kupkę popiołu jednego z templariuszy, prezentując tym samym, że potrafi więcej, niż mogłoby się wydawać. Ręka Płomieniowej nie spalała się i nie bolała, dziewczyna jednak czuła bijące od nie gorąco na całej reszcie ciała. Ręka nie chciała jednak zgasnąć.
- Czego stoicie, łapać ją! I jego też! - wykrzyknął jeden z templariuszy mniej więce w tej samej chwili, w której przybysz wykrzyknął do swoich ludzi:
- Chcę mieć tę dziewczynę!.
I zaczęła się jatka. Wszyscy rzucili się w stronę Płomiennej. Spotkawszy się w połowie drogi, zaczęli z sobą walczyć, kilku osobników zdecydowało się jednak skupić na łapaniu wiedźmy.
Dziewczyna nie miała zamiaru poddać się. Znaczy, nie temu mężczyżnie i jego ludziom, z drugiej strony byli templariusze, a z nimi stosunków nie chciała sobie psuć. Przynajmniej nie bardziej niż do tej pory. W jej stronę zmierzało dwóch mężczyzn, którym nie chciała się poddać. Byli bliżej niż templariusz. Z doświadczenia, jakie dała jej chwila poprzednia - po prostu obroniła się ręką - chciała ich dotknąć, miała nadzieję, że zaczną płonąć, chroniąc ją przed pojmaniem. Templariuszowi nie chciała zrobić krzywdy. Była po jego stronie. A raczej zdecydowała, że będzie po jego stronie. Uniosła więc rękę, z której wystrzeliły natychmiast ogniste szpony, które pomknęły płomienistym ogonem wokół dziewczyny, spalając w jednej sekundzie wszystkich, którzy znaleźli się w promieniu pięciu kroków, a więc biegnących do niej przybyszów, jak i zmierzającego w jej stronę templariusza, jak i dwóch zajetych walką osobników, których tożsamości nie zdołała nawet przed spaleniem zidentyfikować. Walki więc ustały i wszyscy spojrzenia wlepili w Elissę, najwyraźniej przerażeni drzemiącymi w niej zdolnościami. A może wyczuli po prostu ogrom skondensowanej magii zaklętej w jej lewej ręce?
Pobladła, nie miała pojęcia, że miała aż taką moc. Naprawdę zaskoczyło ją to wszystko, no ale cóż, trzeba było wykorzystać zaistniałą sytuację.
- NIE RUSZAĆ SIĘ! - zawołała, ale generalnie nie musiała wołać. Bo i tak już nie walczyli. Cóż, z całą stanowczością będzie musiala nauczyć się poskromić ową moc, ale na razie nie miała na to czasu. - Zostaję z templariuszami! Niech mnie wezmą do stolicy, jestem ostatnią maginią kręgu, niech król sam mnie osądzi. Jeśli ktoś się nie zgodzi to go zabiję!
Czy coś dotarło do tych skretyniałych, zadufanych w sobie idiotów? Może, choć grożenie templariuszom nie było na pewno najlepszą taktyką. Niemniej przystanęli w miejscu i zdawało się, że w pełni godzą się na tę propozycję. Nie można jednak było tego powiedzieć o członkach Czerwonego Kręgu.
- Brać ją! - wrzasnął jeden z nich a reszta ruszyła na Elissę, w ślad za nimi pognali templariusze.
Nie miała wyjścia, jeśli chciała przeżyć. Spojrzała na nich wszystkich z pewnym żalem i znów uniosła rękę, nie bardzo wiedząc, co się może stać, jednak tym razem z intencją, żeby ich wszystkich zatrzymać, zabić nawet. Nie miała innego wyjścia. W końcu sami się o to prosili. Wszystko było ich winą. To oni się zgodzili na to wszystko, to przez ich niehumanitaryzm i pogwałcenie swoich obowiązków są tam, gdzie są.
Starała się wysłać płomienie, przypominając sobie poprzednie uczucie.
Poczuła ciepło. Ciepło rozchodzące się od ręki, po całym jej ciele, obejmującym piersi, brzuch, nogi i głowę, docierające do oczu, które zapiekły i zaniemogły, ukazując jej nieprzeniknioną jasność. A później jasność zgasła, a Płomieniowa ujrzała długi, podziemny korytarz z wieloma odnogami, wielkie pozłacane wrota, podziemne miasto i setki małych, włochatych kulek i patykowatych rączkach i nóżkach. Po chwili zobaczyła starego skrzata i wielką, kamienną wieżę. A później wróciła do siebie. Na polanę. Wypalona trawa tworzyła wokół niej czarny krąg, po przeciwnikach nie pozostał nawet ślad. Wiatr rozwiał ich popiół. Wozy płonęły, poparzone konie kwiliły z bólu. Klatki zostały stopione, skrzynie nadwęglone. Tylko jeden wóz ocalał, ten za którym krył się drżący ze strachu świeżak. Niestety spłonął także Laurel. A przynajmniej tak należało przypuszczać, bo po nim też nie pozostał nawet ślad. Ręka Elissy była czarna i żarzyła się, niczym dogasający węgiel. Czerń objejmowała też teraz swym chorobliwym szponem jej lewy bark i kawałek lewego boku.
Chwilę zajęło jej zrozumienie, tego, co się stało. Również tych dziwnych wizji, których była świadkiem, aczkolwiek one do odszyfrowania trudne nie były. Dziewczyna od zawsze miła do czynienia z magią, a jej ręka była objęta jakiegoś rodzaju klątwą. A klątwa często wiąże ze sobą osoby. Najwyraźniej tak było w tym przypadku. Była związana z Qunarim. Z jego dziwnym ogniem. I mogła go używać. Jednak nie bez szkody dla siebie. Musiała znaleźć sposób na powstrzymanie klątwy, żeby się dalej nie rozchodziła.
Nieco przerażała ją myśl o tym, co właśnie zrobiła. Jednak wiedziała, że nie miała wyjścia. tak samo jak nie miała wyjścia w związku ze Zgubą. Tutaj nie było wyborów, których mogła dokonać. Musiała iść po ścieżce, którą sobie sama wyznaczyła. Po ścieżce, która ma ją zaprowadzić do stolicy.
- Wyjdź, nie stanie ci się krzywda - zawołała do świeżaka. Cóż, chłopak krył się i jako jedyny wykazywał rozsądek. - Wszystko się już skończyło. Nie chciałam zabijać templariuszy, ale nie dali mi wyboru. Ty dałeś. I przeżyłeś.
- Aaaa! - wykrzyknął świeżak, gdy dziewczyna do niego przemówiła i wlazł pod wóz. - Zostaw mnie, odejdź, czego chcesz?! - wykrzykiwał ze swojej jakże zmyślnej kryjówki.
- Teraz już nie chcesz łamać swoich ślubów czystości, co? - Wyraźnie ją rozbawił po tym wszystkim. Za dużo się działo, jej umysł nie potrafił sobie z tym poradzić, więc żył chwilą. - Wyłaź stamtąd, jesteś mi potrzebny, żeby opatrzyć konie i załadować wóz tym, co zostało. Gdzie macie maść leczniczą? Jedziemy do stolicy. Ty i ja.
Świeżak jednak, usłyszawszy wzmiankę o łamaniu ślubów, najwyraźniej w obawie przed zamstą za tamtejszą propozycję, podniósł się z takim impetem, że omal nie wywalił wozu i rzucił się do ucieczki w stronę lasu.
- STÓJ ALBO CIĘ SPALĘ!!! - zawołała. - A wiesz, że mogę! Jeśli zostaniesz, nic ci się nie stanie!
Zasadniczo, to Eli ledwo mogła ruszyć ręką, co dopiero kogokolwiek spalać, świeżak jednak szczęśliwie nie zdawał sobie z tego sprawy. Zatrzymał się więc miejscu i zastygł tak bez ruchu, trzęsząc się jedynie jak galareta. I choć z kolei Elissa nie mogła wiedzieć, co za myśli kryją się w jego głowie, to narrator czuje się w obowiązku poinformowania, że Świeżak drżał w obawie, że zostanie za chwilę zgwałcony przez wiedźmę.
- Męstwa to was w tym zakonie nie uczą, nie ma co. Oraz jak być dżentelmenem najwyraźniej też nie. Chodź tu i mi pomóż, bo inaczej będziemy się grzebać do następnej Plagi albo i dłużej. Nie wiesz, poza tym, kto się może czaić tam w lesie, prawda? Qunari przeżył. I gdzieś czycha z zemstą. Jakby co, lepiej trzymać się razem. I jak ci na imię, tak poza tym? - Ruszyła do wozów, a raczego tego, co zostało z nich i szukała swoich rzeczy - kostura, lyrium, wszystkiego, co zabrała ze sobą z wieży. Niestety, wszystkie rzeczy spłonęły, a w jedynej ocalałej skrzyni znajdował się ekwipunek Kaina i kostur Elissy. Świeżak podszedł grzecznie do wozów i stanął przed nimi bez słowa, nie wiedząc, co ze sobą począć.
- Czy... czy możesz dobić poparzone konie? Nie chcę, żeby cierpiały - stwierdziła i zabrała swój kostur. Potem podeszła do ocalonego wozu i wsiadła do niego. Miała nadzieję, że uda im się jakoś stąd wydostać. - I nie odpowiedziałeś mi, jak ci na imię.
- R-rock - zająknął się świeżak - Nazywają mnie Rock. - poinformował, po czym przeniósł spojrzenie na konie. - Em...a... a nie możesz ich spalić? - zaryzykował pytanie.
- A czemu chcesz je spalić? Nie palę ludzi dla zabawy. One nic mi nie zawiniły. Nie chcę, żeby cierpiały... popatrz na nie, Rock... jeśli ich nie dobijesz, będą cierpiały przez długi czas. Ja nie uniosę miecza. Proszę, zrób to.
Świeżak mruknął coś i podszedł do jednego z koni, zastanawiając się jak je poubijać. Tymczasem na twarzy odmalował mu się wyraźny wyraz przemyśliwania świadczącego o wytężonej pracy trybików pod jego kopułą.
- To po jaką cholerę, żeś je w ogóle podpalała? - zapytał.
- Nie panowałam nad siłą tego. To nie mój czar, to ogień tego Qunari, jego klątwa. Nie radzę sobie z siłą zaklęcia. Zresztą tak jak ty nie radzisz sobie ze swoimi lędźwiami - odparła zgryźliwie, nie lubiła mieć do czynienia z idiotami, naprawdę. - Chcesz wrócić do klasztoru czy nie?
Mężczyzna podniósł się znad ogiera, któremu właśnie poderżnął gardło.
- To znaczy, że nie panujesz nad tą mocą? - zapytał, unosząc brwi.
- Nie panuję nad jej mocą. Jak użyję, nie umiem zmniejszyć płomienia. Słuchaj, poddaję się tobie, jesteś teraz osobą, która ma mnie doprowadzić do stolicy, do króla. Eskortujesz mnie, jestem twoim więźniem. - Próbowała go przekonać, żeby jednak nie uciekał. - Pojmałeś groźną wiedźmę, która była w stanie wybić łotrzyków i resztę templariuszy. Zasługi spadną na ciebie.
Świeżak wypiął dumnie pierś, najwyraźniej wyobrażając sobie swój posąg z wygrawerowanymi pod nim złotymi literami napisem: “Rock - pogromca wiedźmy!”. Albo coś w tym stylu. Zmierzył Elissę badawczym spojrzeniem, po czym stwierdził:
- Coś mi tu śmierdzi.
- Padlina
- Masz za dobry humor jak na kogoś, kto właśnie został pojmany! - zauważył, wymachując palcem w stronę Płomieniowej.
- Ach przepraszam, powinnam drżeć ze strachu przed tobą, o Wielki Rocku - sarknęła. - Ale skoro to ci poprawia humor to mogę się nie odzywać. Po prostu będę siedzieć tutaj, a ty mnie doprowadzisz przed oblicze króla Alistaira. Jestem ostatnią maginią. Podlegam teraz bezpośrednio królowi.
Wielki Rock myślał długą chwilę, po czym stwierdził.
- No dobra, niech ci będzie. Ale jak zobaczę chociaż iskrę na tej gównianej ręce...! - po czym odszedł do wozu, pogrzebał przy nim, mówiąc:
- Dawaj łapy. Musimy cię jakoś skuć.
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Skujesz mnie dopiero wtedy, kiedy będziemy przy mieście. Poddaję się dobrowolnie, uszanuj to. Nie zabiłam cię, ba, chcę zrobić ci przyjemność i uprzejmość.
- Dobra, dobra. - zawołał niezadowolony świeżak - Nie skuję cię. I tak wszystko spaliłaś, wiec nie mam czym! Bardzo... sprytnie! - wycedził i wyciągnął ze skrzyni kostur Elissy - Dobra, w drogę! Idź przodem i żebym miał cię na oku! Może uda się kupić jakieś łancuchy w najbliższej wiosce. Albo chociaż linę. No, już, już, idziemy. - zakomunikował i gestem ręki zarządził wymarsz.
- Jakie idziemy? Właź na wóz, mamy jednego konia, możemy pojechać. I uwierz mi, twoja niebywała inteligencja pęta mnie bardziej, niż jakiekilwiek możliwe liny i łańcuchy. - Nie ruszyła się z wozu. Nie chciała iść. Wolała jechać. I chyba trochę za bardzo go połechtała, bo teraz był zbyt pewny siebie. Cóż, ludzie malutcy, kiedy poczują władzę, tak właśnie się zachowują. Trudno!
- Do tego wozu potrzebne są dwa konie! Jeden nie uciągnie, w dodatku ranny. Złaź idziemy. I nie denerwuj mnie, bo przeciągne ci tym kosturem po plecach!
- Koń jest w porządku, nie gadaj bzdur. Jak chcesz iść to sobie idź. Skaranie Stwórcy z tymi facetami! - wymamrotała ze złością. - Naprawdę chcesz aż tak postawić na swoim? Komu chcesz coś udowodnić? Przed chwilą chowałeś się za wozem a potem uciekałeś, gdzie pieprz rośnie.
- Kurwa! - zakwilił świeżak - Kon JEST ranny! - wykrzyknął, świsnąwszy w powietrzu kosturem, który wbił się zwierzęciu w zad. Przerażony koń, nie zważając na swego przypiętego do tego samego wozu towarzysza leżącego na ziemi, próbował rzucić się do ucieczki, w efekcie czego wypierniczył siebie, jak i wóz, sprawiając, że cała jego zawartość wylądowała na ziemi. Skrzynia gruchnęła i ekwipunek w niej zawarty rozsypał się po trawie. Templariusz zaś został bez broni, która utkwiła w końskim zadzie.
Sytuacja nie wyglądała ciekawie, bo dziewczyna gruchnęła o ziemię jak worek kartofli przez to, że idiota przewrócił wóz. Do tego jej kostur wbił w konia. Tego jej było za wiele. Pozbierała się z ziemi - cała obolała i podeszła, żeby chwycić swój kostur - do Stwórcy - nie mogła go stracić. Miała ochotę zabić templariusza.
- Jesteś nienormalny - stwierdziła próbując wyciągnąć kostur. Nie było to wcale łatwe, wyciągnąć kostur jedną ręką. Niechybnie oberwałaby przy tym końskim kopytem, gdyby nie to, że tana nie pozwalała zwierzęciu na tak gwałtowne ruchy. W końcu jej się udało.
- No, no. Przestań się mądrzyć. Dawaj to cacko i w drogę! - zawołał Rock.
- Prędzej ci go w dupę wsadzę niż go oddam - pogroziła mu kosturem, który zaiskrzył. Jej kostur był kosturem błyskawicy, a jej domena magiczna - elektrycznością. Dlatego nieco łatwiej jej było po prostu panować nad tymi zaklęciami. - Idź już, chcę jak najszybciej mieć to z głowy.
Z nadmiaru wrażeń coś się jednak świeżakowi chyba w główce poprzestawiało, bo z wściekłością wymalowaną w oczach, rzucił się na Płomieniową z gołymi rękami.
Dziewczyna miała w ręce kostur, dlatego z łatwością wysłała w jego stronę błyskawicę, chcąc go porazić prądem. Był już irytujący. Miotnięcie weń elektrycznością wcale nie poprawiło mu humoru. W efekcie ataku potrząsł się trochę na trawie, po czym podniósł się obolały i ze łzami w oczach oświadczył, że jeszcze ją dorwie, że może być tego pewna. Po czym zaczął się wycofywać.
- Hej! Opanuj się! Ja wiem, że jest ci przykro, ale jeśli zostaniemy przyjaciółmi? - zapytała. - Ja nie będę razić cię prądem i spalać, ty nie będziesz mi groził. Łatwiej będzie nam przeżyć wspólnie. Chodź, idziemy. - Machnęła na niego ręką i skierowała się w stronę drogi.
- Odłóż broń! Idź przodem! I więcej się nie odzywaj! - rozkazał z bezpiecznej odległości templariusz.
Założyła kostur na plecy, w sposób typowy dla magów.
- Nie obecuję, że nie będę się odzywać, lubię posłuchać twojego pięknego głosu. Ale w porządku, możesz sobie popatrzeć na mój tyłek. - I odwóciła się tyłem do niego, żeby nie widział rumieńca na jej twarzy, bo własne słowa ją trochę zawstydziły.
- Odłóż ten pieprzony kostur! - zawył świeżak nie ruszając się z miejsca.
- No przecież go odłożyłam! Chyba się nie spodziewasz, że pójdę nieuzbrojona! A ty co, miecza nie masz?
- Pójdziesz. - rozkazał chłodno Rock, wyciągając palec w jej stronę.
- A pójdziesz mi w diabły. - I po prostu poszła sobie od Rocka. Nie chciał wiecznej chwały to nie. Łaski jej nie robił.
Łupnęło, gruchnęło i nim zrobiła dwa kroki, leżała na ziemi, powalona jakąś falą powietrza, a jej chora ręka jaśniała, gotując się do kolejnej walki.
Odwróciła się na plecy, żeby zobaczyć, co się dzieje. Próbowała opanować magię zawartą w ręce. Nie chciała jej teraz używać. Ale niewiele miała akurat w tym względzie do gadania. Czuła nagrzewające się kości pod jej skórą i nie mogła na to nic poradzić. Ale płomieni narazie nie było, tylko ten jaśniejący blask. Świeżak uniósł rękę i zadrżała pod nią ziemia niebezpiecznie, uniósł drugą i zebrał w niej kulistą masę powietrza, gotów wbić nią Elissę w ziemię.
- Mag...? - zdziwiła się i odrzuciła od siebie kostur. - Poddaję się!
- W drogę. - rozkazał chłodno, skinąwszy w stronę dalszej ścieżki - I lepiej to wyłącz. - dodał spoglądając na jaśniejącą rękę.
- Postaram się to opanować. Tylko spokojnie. Nie dotykaj... weźmiesz mój kostur? I powiesz mi, kim jesteś? - zainteresowała się.
- Po prostu idź. - powiedział, opuszczając ręce - I nie gadaj za dużo.
Za dużo to nie było nic, dziękować Stwórcy. Ruszyła przed siebie i westchnęła.
- Naprawdę chciałabym wiedzieć, kim jesteś, no ale dobra...
Rock już nie odpowiedział. Podniósł kostur Płomienistej i ruszył za nią, pogwizdując pod nosem. Ręka Elissy wciąż jaśniała, dzięki czemu dziewczyna mogła nią normalnie poruszać, nie przejawiała jednak żadnych dodatkowych agresywnych zachowań.
 
asiootus jest offline