Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2011, 00:54   #2
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Dietrich Spieler właśnie wychodził z wychodka gdy dyliżans Czterech Pór Roku ruszył w końcu spod wyjścia zajazdu w akompaniamencie trzaskania bata i rżenia poganianych koni. Widać w ciągu tych kilku, a może kilkunastu minut, które mężczyzna spędził w sławojce, woźnicom udało się w końcu unieść ośkę na tyle, by wpasować świeżo dosztukowywane koło na swoje miejsca. Co się jednak przy tym naklęli obaj to ich. Aż służka tej wymuskanej dziewuchy musiała zamknąć drzwi do karczmy, by jej pani mogła chociaż udawać, że nie słyszy ile różnych określeń znali woźnice Czterech Pór Roku na fekalia, oraz to czym bogowie obdarzyli rodzaj ludzki między nogami. Drzwi więc pewnie znowu będzie można otworzyć…

Kierujący dyliżansem woźnica po raz kolejny trzasnął z bata popędzając cztery gniade konie. Ani myślał ściągnąć cugli gdy w bramie zajazdu pojawiła się mała, by nie rzec zasuszona, postać w kolczej koszulce.

- Z droooogiii karyplu!!!!

Karypel, a raczej krasnolud, bo tak bujna ryża broda nie mogła należeć przecież do żadnego halflinga, uskoczył niemal w ostatniej chwili. Zaliczając jednak dodatkowo niezbyt bolesne uderzenie bata, zachwiał się na rozmiękłej ziemi podwórca i runął jak długi w błoto. Podnosząc się Imrak Druzd nawet nie miał już komu chociaż pięścią pogrozić, bo dyliżans wjeżdżał właśnie na drogę prowadzącą do Altdorfu wzbijając kołami w powietrze gęsty obłok grudek ciemnej ziemi.

Mniej więcej to samo mogło obserwować dwóch innych zbliżających się od przeciwnej strony traktu podróżnych. W pierwszym odruchu do głów przyszedł im napad jakiś, ale gdy tylko ich oczom mignął równo wymalowany symbol Czterech Pór Roku sprawa stała się zupełnie jasna. Szczególnie dla Ericha Oldenbacha, który „szyszkę” kojarzył zdecydowanie lepiej niż jego towarzysz. A tym był barczysty krasnolud Gomrund Ghartsson, którego to przypadkowa obecność na trakcie z dużą dozą prawdopodobieństwa oszczędziła Erichowi utarczki ze zbójującymi wokół okolicznych bagien łachmytami. Tym samym ostatnie kilka mil przeszli wspólnie i wspólnie też westchnęli na widok wyłaniającego się zza zakrętu zajazdu. Erich, bo słyszał różne nieprzyjemne rzeczy o okolicy i mokradłach po zachodniej stronie gościńca, a Gomrund, bo niezwykle bolał go fakt, że w jego dzbanku piwa zabrakło już wczesnym popołudniem.

Sam zajazd nie był w żaden sposób niezwykły. Ot karczma z jednym piętrem, dobudowaną obok stajnią i kilkoma budynkami gospodarczymi takimi jak kurnik, czy szopa. Całość otoczona gnijącym płotem, który jeśli przed czymś chronił to co najwyżej przed wilkami. Nawet nazwie daleko było od oryginalności. „Dyliżans i konie”. No chyba, żeby wziąć pod uwagę to, że koni nijakich dostać tu się nie dało. Jedyne wierzchowce jakie znajdowały się w stajni to dwa deresze w zamkniętych oddzielonych od reszty boksach, należące zapewne do właściciela, oraz cztery mieszanej maści wałaszki czyszczone obecnie przez nad wyraz pracowitych stajennych. Poza tym, stajnia stała pusta. I jakoś nie bardzo można się było temu dziwić. Główna droga do Altdorfu przez Kutenholz, choć dłuższa, była zdecydowanie bezpieczniejsza i częściej wybierana przez podróżnych niż nadrzeczny trakt. Tędy poruszały się głównie dalekobieżne dyliżanse, ludzie chcący uniknąć straży dróg, desperaci, którym śpieszno do stolicy i chmary wielkich jak ćmy komarów, które z okazji ciepłego Jahrdrung pobudziły się niezwykle wcześnie.

Konrad Sparren jeszcze schodząc po schodach, słyszał jak do karczmy wchodzą nowi goście. W sumie w krótkim czasie zebrało się jeszcze dwóch krasnoludów i dwóch ludzi. Trudno się było dziwić. Pora była coraz późniejsza, a nocowanie w dziczy mało komu się uśmiechało. Z pewną obawą jednak pomyślał, że i oni mogą zdążać do Altdorfu, a co za tym idzie mogą chcieć skrócić sobie podróż i pojechać dyliżansem Zębatki. Miejsc w środku zapewne była ograniczona liczba…
Zszedł do głównej izby i… przełknął ślinę czując zapach jaki rozchodził się wokół obsługiwanego przez potwornie chudego kuchcika rusztu. Ktoś zdążył zamówić jakąś pieczeninę… Również bulgocząca w saganie nad paleniskiem zupa flisacka zawierająca zapewne wszystko to co mogło złapać się w rybacką sieć po odjęciu ryb, budziła same dobre skojarzenia. Przed zasiąściem do pustego stołu rozejrzał się raz jeszcze po obecnych. Najtrudniej było nie zauważyć dwóch dobrze już podchmielonych mężczyzn, których śmiech niósł życie po całej karczmie. Jedli i pili ile wlezie opowiadając sobie te bardziej i mniej popularne dowcipy i anegdotki.
- A posłuchaj tego Hulz! Wiesz po co bogowie dali kobiecie nogi???
Doskonale zadbana dziewczyna odziana w niepraktyczne jedwabie o wszelkich znanych i nieznanych mu odcieniach koloru niebieskiego co i rusz rzucała im lodowate spojrzenia. Jednocześnie nadal umilała sobie czas owiewając twarz fikuśnym wachlarzykiem, którym co i rusz odganiała od siebie wszechobecne w izbie muchy i komary. Dwie pozostałe towarzyszące jej kobiety raczyły się teraz posiłkiem, choć ta starsza robiła to wystarczająco czujnie by uchwycić spojrzenie, które Konrad zaledwie na sekundę zawiesił na szlachciance. Był też raczący się winem fircykowaty Bretończyk przy szynkwasie. To z nim karczmarz rozmawiał najwięcej. Przynajmniej póki ta czwórka nowych nie przyszła, bo karczmarz swoim gawędziarstwem oszczędził do tej pory, całkiem przezornie zresztą, tylko szlachciankę. A. No i był jeszcze ubrany jak żak, młodzik w kącie izby. Ten jednak wydawał się zainteresowany wyłącznie swoją miską zupy i książką, która obok niej leżała otwarta.

- Witamy w Dyliżansie i Koniach! – zakrzyknął do nowoprzybyłych tęgi jak beczułka piwa pucołowaty karczmarz. Dietricha co prawda już widział, ale w najmniejszym stopniu nie przeszkodziło mu to powtórzyć swoje ulubione powitanie raz jeszcze - Usiądźcie sobie, może tam przy ogniu, będzie wam przyjemnie i ciepło. Czy chcecie jeść i pić? Tak? Ależ oczywiście, najpierw coś do picia. Głupiec ze mnie! Już lecę. Herpin! No ruszajże się żywiej chłopie! Zaraz, zaraz… Ach tak. Więc czego się napijecie?

Do izby jako ostatni wleciał nie wiedzieć którędy czarny kruk, który spoczął na jednym ze stropowych bali podpierających całe piętro. Bystrymi oczkami przypatrywał się nowym gościom.

Był 1 dzień Pflugzeit 2512 roku zaraz po Rozkwitaniu. Piątka podróżnych męłła w kieszeniach bądź pamięci ogłoszenie o pracy dla prawdziwych poszukiwaczy przygód.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 01-09-2011 o 01:30.
Marrrt jest offline