Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2011, 15:12   #4
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken



Taaaaa to była pierwsza zawiłość, jaką spróbował wytłumaczyć długonogiemu młodzieniaszkowi, z którym przyszło mu spędzić ostatnie godziny drogi… jak to z tymi imionami krasnoludzkimi naprawdę jest. Tłumaczył jak się nadaje imię i skąd nazwisko, o przydomku, domu z którego się wywodziło i o klanie do którego się należało… mówił o tym jak ważne jest też miejsce skąd się pochodzi. Mówił i tłumaczył do czasu aż mu zaschło w gardle i do reszty stracił cierpliwość dla takiej ludzkiej ignorancji mającej w poważaniu tradycję… - A pierdolę, to! Nie zrozumiesz i tyle… nie mój problem. Zatem człeczyno jam jest Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken. Możesz mi mówić Gomrund Ghartsson, możesz Gomrund, możesz Płomienny Łeb… a możesz po prostu ej ty, chodź się napić! I biorąc pod uwagę fakt, że ten śmierdzący stajnią jegomość dość niewyraźnie gadał to taka forma była jak najbardziej dopuszczalna. Uśmiechnął się przy tym wymownie klepiąc się po pustym bukłaku.

Gormund był wysoki, jak na krasnoluda. Miał pewnikiem ponad półtorej metra wzrostu i ważył dobrą setkę. W barach szeroki, ramiona wielkie jak niejedno męskie udo a przy tym sploty mięśni nie chciały się ukrywać pod tłuszczykiem… nawet brzuch nie przypominał beczułki z piwem jak to w typowej krasnoludzkiej anatomii było w zwyczaju. Widać było, że albo w ostatnich miesiącach ktoś go zmuszał do sporej aktywności fizyczno - ruchowej albo bieda zionęła mu z sakiewki. Pokaźna ruda czupryna wystawała spod hełmu z byczymi rogami. Broda spleciona w warkocz spięty mosiężną klamrą tak by nie plątała się w walce. Do tego zawzięta gęba i krzaczaste brwi zmarszczone sprawiały wrażenie jakby z każdej strony spodziewał się zaczepki i był gotowy na jej odparcie! Na ubranie miał zarzuconą koszulkę kolczą, przez plecy przewieszoną okrągłą tarczę… i w ogóle sporo broni. Po prawdzie to można by nią obdzielić kilku wieśniaków z pospolitego ruszenia. Co ciekawe nie miał tak typowych dla swoich pobratymców ani topora ani młota. Jego głównym orężem był miecz – wykuty i przyozdobiony na północną modłę. Nieco krótszy od tych imperialnych i do tego praktycznie bez jelca. Trzon był powleczony grawerowaną skórą, a głownia była szersza niż te na co dzień spotykane w tych stronach.


Oprócz oręża i zbroi o jego północnym pochodzeniu świadczył tatuaże pokrywające ramiona i plecy w typowej dla Norsmenów stylistyce z morskim smokiem oplatającym jego bicepsy i barki oraz ze złączonymi trzema trójkątami na plecach. No i rzecz jasna permanentne narzekał na niezwykle upalne „lato” z typowym, nieco charczącym akcentem.


Zastanemu w błocie krasnoludowi chwilę się przyglądał i w odpowiedzi przystał na jego nader rozsądną propozycję. Kurz z traktu boleśnie drapał jego delikatne i wymagające nieustannego zwilżenia gardło. Przedstawił się jednak tak jak do tego przyzwyczajone były klany zza morza wymieniając kolejno imię swoje i ojca, przydomek i wszystko czego od niego wymagała etykieta krasnoluda z Norski. Zajazd raczej wyglądał na jakąś szopę czy inszy kurnik, który swoją lichością wręcz odstraszał. Jednak jak większość przybytków tego przeznaczenia krył w swoim wnętrzu piękną obietnicę chłodu i możliwość ugaszenia pragnienia.

Karczmarz nad wyraz rozgarnięty jegomość szybko zwietrzył zarobek odpowiednio ich potraktował. Tedy właściwie jeszcze w drzwiach Gomrund wysapał zamówienie – Kufel piwa, a żywo karczmarzu… a potem kufel piwa i jakiegoś pieczystego. Ino żeby to bydle, z którego było zrobione nie pamiętało czasów poprzedniego cesarza. Bom ledwo co wydłubał z zębów to łykowate ścierwo, którym mnie uraczyli w poprzednim ptfuuuu – tu splunął bez skrępowania na klepisko – zajeździe. Po czym skierował się do wskazanego stolika. Nim dotarł na miejsce rzucał na lewo i prawo ciekawskie spojrzenie po obecnych. Po czym zrzucił z pleców część ekwipunku, poluzował pas i rozsiadł się wygodnie za solidnym stołem.

Z uwagą wysłuchał opowieści Imrak’a… sam jednak jakoś specjalnie wylewny nie był. Może było to spowodowane tym, że mocno koncentrował się na swoim talerzu a może czymś inszym. Ot stwierdził tylko, że podróżuje z Marienburg’a i też rozgląda się za jakimś zajęciem. Kiedy przyleciało ptaszysko chwilę poświęcił mu swojej uwagi zastanawiając się, co to za oswojone stworzenie z niego musi być?

- Istotnie wyprawa w Grár Toppur widzi mi się też dość kusząca. Wprawdzie wnerwił mnie ten pisarzyna niemożebnie... no ale w porę się zreflektował, kto najbardziej się do tego przedsięwzięcia nadaje. A i jak tam długouchych nie będzie to nawet lepiej. Skwitował niefortunne umieszczenie krasnoludów w jednym szeregu z tchórzami, włóczęgami... i ptfuuuuu elfami. Raz jeszcze przyglądnął się zerwanemu obwieszczeniu i odczytał je. – A jak ty się na to Eriś na to zapatrujesz? Te dwadzieścia złociszy na dzień to nader godziwy zarobek tak mi się widzi. Ino czy ten cały von Taseninck nie jest jakimś dusigroszem co to potem zapomina swoim ludziom zapłacić za robotę?

Sam był w sumie zdecydowany na udział w przedsięwzięciu no bo i nic lepszego nie zapowiadało się, że go spotka. Dlatego też i po prawdzie odczytał to nader głośno aby może i kogo jeszcze zainteresować. Wprawdzie dwa krasnoludy to równowartość dziesięcioosobowej drużyny no ale jak pisali o drużynie to im więcej by się ich zebrało tym lepiej. No bo tak w pojedynkę do jego koronowanej ekscelencji nie godzi się chodzić. Jak drużyna to drużyna... tym bardziej, że z tego co wie do Aldorfu jeszcze parę dni drogi jest to i ewentualne plewy można by odsiać.

- Karczmarzu, przynieś no jeszcze kufel tego piwa... a i masz tu za nocleg we wspólnej.
Mówił właściwie przez całą salę do znajdującego się przy szyknwasie właściciela. – A jak ktoś chce dołączyć do drużyny to właśnie jest formowana i pewnikiem będziemy wyruszać o świcie! Rzucił do reszty.

Potem przyszedł czas na kolejny kufelek... nie omieszkał też zagadnąć karczmarza o tego całego księcia cóż to za jeden no i o wyprawę. Czy wiedział coś więcej i co za potrzeba może tam kierować uwagę jego ekscelencji i czy przypadkiem nie było już wcześniejszych takich wypraw, o których ślad zaginął. Tak, karczmarz wydawał się być odpowiednią osobą aby pogawędzić z nim chwilę. Rzecz jasna nie omieszkałby pogadać z jakimś chętnym do całej tej ekspedycji... a potem kufelek i karty. Niestety w sakiewce już dużo nie było tedy nie zamierzał zgrać się więcej niż jednego srebrnika, zatem stawki były nader mizerne.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 01-09-2011 o 17:31.
baltazar jest offline