Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2011, 12:40   #10
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
"Co za brednie!"

Bęben patrzył. Dziurkami na śrubki, którymi przymocowano oplatające go obręcze. Było to spojrzenie uparte i ciężkie, bez przerw na mruganie. Ani bęben, ani zamieszkująca go istota nie miały powiek.

"To znaczy, że nigdy nie śpi".


Ravna odwzajemniła ciężkie spojrzenie. Bęben wyglądał na zadowolony z biegu wydarzeń i to ją irytowało. A potem Claire krzyknęła, a w korytarzu rozbrzmiał głos Diakona i szybkie kroki. Szamanka wstała i ruszyła ku drzwiom, a po drodze w złośliwym, nagłym odruchu kopnęła z rozmachem w pławiący się w zadowoleniu bęben, aż z jękiem uderzył o ścianę. Słuchając poruszenia za uchylonymi drzwiami i trawiąc podsłuchane tajemnice, Ravna doszła do wniosku, że sytuacja dojrzała do tego, by znów odezwać się do istoty w bębnie.

- Nic ci to nie da, zimny skurwysynu - poinformowała pijawkę na wypadek, gdyby akurat słuchała, a potem poczęstowała bęben jeszcze jednym kopniakiem.

***

Wyszła akurat na apogeum kłótni. Jovan Blagojević właśnie wylatywał za granice dziedziny ze śladem obcasa Diakona na zadku. Nad czołem Aureliusza strzelała kwintesencja i Ravna miała wrażenie, że hermetyk zaraz dostąpi samozapłonu. Trajektoria lotu Euthanathosa poza granice dziedziny była niepowstrzymana. Ravna westchnęła. Rozumiała reakcję Aureliusza, głęboko i prawdziwie, sama zapewne nie potrafiłaby zareagować inaczej, w pierwszym odruchu też pokazałaby Żniwiarzowi drzwi. Jednak wywalenie Jovana - choć niewątpliwie przynosiło ulgę - nie rozwiązywało sprawy. Problem zignorowany zacznie rosnąć i rodzić kolejne problemy.

Diakon z Jovanem wymieniali ostatnie uprzejmości, kiedy Ravna nachyliła się nad Claire.
- Przepraszam, jest lepszy niż przeciętna - wyszeptała, a w jej głosie znać było autentyczne poczucie winy. - Przykro mi, że oberwałaś. Zaraz przyjdę ci pomóc, ale najpierw... - urwała, unosząc głowę. Diakon wywaliwszy ostatecznie Euthanathosa z dziedziny ostrym, żołnierskim krokiem ruszył w stronę swych pokoi. Ravna słuchała, trzymając Claire za rękę.

A potem Euthanathoska mogła zobaczyć, jak czuły i zwierzęcy słuch posiadała szamanka. Musiała usłyszeć już to, jak Diakon ujął klamkę swych drzwi. Kiedy w dziedzinie rozległo się wściekłe trzaśniecie, Ravna już biegła w stronę wyjścia z dziedziny, gdzie zniknął Jovan.

***

Ravna biegła między lustrami, pomiędzy setkami swoich odbić, w jej głowie powstawał plan może nie misterny, wręcz grubymi nićmi fastrygowany, ale z szansami powodzenia. Nie było to ładne, było za to niskie. Nie zastanawiała się, czy to przystoi szamanowi, bo szamanowi - dopóki kroczył swoją ścieżką za swoimi stadami - przystawało właściwie wszystko... Jednak świeżo odkryta własna nieskrępowana skłonność do podłości budziła w niej pewien niepokój.

"Świństwa, które robimy z miłości. Czy miłość tłumaczy wszystko? Czy wybiela? Jak daleko można się posunąć w jej imię?"


Ravna wypadła ciężko dysząc z lustra w piwnicy, na bosych stopach pociągnęło chłodem. Jovan kroczył już dziarsko ku wyjściu, lecz obrócił się na pięcie w momencie, kiedy szamanka wypadła z lustra. Jakby wiedział, co chciała. Milczał. Ravna pochyliła się, opierając dłonie na udach i uspokajała oddech po biegu. Wreszcie wyprostowała się i wypaliła bez wstępów i ceregieli.:
- Telefon.
-Gdyż?
- Gdyż nie jestem Diakonem?
- warknęła, zawieszając pytająco głos. Była zła, była niewyspana, Claire zebrała za nią razy... Ravna straciła ochotę na bycie dzisiaj miłą osobą. Przynajmniej dla Jovana Blagojevica, damskiego boksera i kłamcy.
Uśmiechnął się. Nawet sympatycznie, rozbawiony. Wyglądał dość groteskowo.
-Telefony są po prostu niebezpieczne.

"A żeby cię krosty obsypały, spryciarzu".


Ravna otworzyła usta i pokiwała z powagą głową. - Tak, to prawda. Przychodzi sms, że umrzesz za trzy dni, i ludzie umierają, bez przerwy piszą o tym w gazetach...
Jovan nie skomentował. Chyba zarobiła w jego oczach opinię dziecka. - Masz skrytkę pocztową w tym mieście? I drugi klucz?

"Oczywiście. A dojeżdżam do niej autem Jamesa Bonda".

- Mam normalne mieszkanie i normalny adres. Jak normalni ludzie. Dziś wieczorem w filharmonii jest próba. Zaczynamy o 20, kończymy o 22. Zostawię portierowi twoje nazwisko. Chyba że dla normalnych ludzi masz inne?


-Jestem tutaj zameldowano jako Siergiej Iwanowicz Woronin.
Spojrzał się z pytaniem oczach czy coś jeszcze. Jest kompletnie beznamiętny, spokojny, jakby rozmowa z Diakonem i wyrzucenie z fundacji nie zrobiło na nim wrażenia.
- Zatem do wieczora - i podeszła bliżej, wyciągając rękę na pożegnanie. Twarz miała gładką i szczerą jak dziecko, ale myślą już poruszała drobinami powietrza za jego plecami. Nagły podmuch zimna za sobą, hałas sypiących się na posadzkę gratów zapewniłby Ravnie chwilę jego osłabionej uwagi. Ale nie zapewnił.

Wola. Wola jest wszystkim. Jovan miał uścisk mocny, acz tym razem zachował nawet delikatność. Szarpnęła struny rzeczywistości aby wywołać własna pieśń. Lecz wkradła się dysharmonia. Miała ją przed oczami.
Dysharmonia, wilk walczył z czarnym niedźwiedziem spowitym w dymie. Ślepia niedźwiedzia były jak płonące węgliki, sierść z pyłu, I dym. Jego zapach, prawie się zakrztusiła. Kiedy wilk upadł pod grzmotem dymnej łapy, szamankę zachwiało, zgięło w pół.


"Dymy i popiół, popiół i pył. Coś... było. Powinnam pamiętać". Charkotliwie łapała oddech, a gdy wreszcie wciągnęła do płuc powietrze, wyprostowała się i strzeliła Euthantosowi w twarz, po babsku, orząc paznokciami policzek.

Nawet nie próbował uniknąć ciosu. Dwie krople krwi pojawiły się w szramach i ściekały mu w dół twarzy. Czekał na dalszy rozwój wydarzeń.

"Szkoda, że nie oddałeś. Naprawdę szkoda".

Ravna wykrzywiła się z niesmakiem. - Mój lud wierzy, że pomiędzy ludźmi chodzą szamani, czarownicy. A pomiędzy nimi chodzą gonagas, najpotężniejsi, kształtujący ludzi wokół siebie nie swą sztuką, ale samą swoją obecnością. Zmieniający świat na swoje podobieństwo. Uważamy, że są straszni. Robert jest taki. Ty taki jesteś. To było za Claire. Wieczorem gramy Lacrimosę. Wysikaj się przedtem, nie cierpię, jak mi ktoś drepcze bez celu po sali.

Szamanka odwróciła się, by wrócić do dziedziny.
- Ja ocaliłem Robertowi życie.
Ravna zamarła w pół kroku.
- Jovanie Blagojevic. Nie urosłeś w moich oczach ani o milimetr - odparła, nie zadając sobie trudu by odwrócić się twarzą. Wchodząc w lustro słyszała, jak odchodził, grzechocząc dziwnie kościanymi bransoletami.

***

Dopiero w dziedzinie podniosła prawą dłoń do twarzy. Pod paznokciami odznaczały się krwawe półksiężyce i Ravna uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Krew wydłubała pilniczkiem do paznokci i pieczołowicie umieściła w szczelnej fiolce.

Fiolka numer jeden, opisana imieniem zmarłego wilkołaka, walała się po biurku między zapisami nut i bielizną.

"Niedługo będę musiała przysposobić sobie małą, śliczną, półeczkę".


Uzbrojona w kubek z parującą melisą zapukała do pokoju Diakona. Aureliusz wychylił się po chwili i z wdziękiem przeprosił.
- Jeśli sprawa nie jest natychmiastowa, proszę o czas.
- Poczekam.
- Ravna skinęła głową i usiadła sobie przed pokojem, sącząc meliskę, z miną "nigdzie nie idę, mam mnóstwo czasu".
- Dzieciaku - pokręcił głową i zaprosił ją do środka.
Po przejściu przedsionka oraz kilku zamkniętych drzwi zaprosił szamankę do stolika przy kominku. Obok na fotelu, zwinięty w kłębek drzemał Robert.
Ravna położyła z lekkim brzękiem fiolkę na stoliku. - Niestety, numeru telefonu, po którym można by śledzić naszego... gościa nie mam. Ale to jego krew. Z tym można próbować.

Hermetyk uśmiechnął się markotnie. - Doceniam tego typu zabezpieczenia, lecz w tej chwili życie ich byłoby podłością.

"A jednak jestem do tej podłości gotowa. Aż przebieram nóżkami".


- Jeśli uznasz to za konieczne - ciągnęła Ravna jesnym, pewnym siebie głosem. - Jeśli nie - spuszczę zaraz fiolkę w kiblu. Nie pójdę też na spotkanie, na jakie się z nim umówiłam. - i Ravna siorbnęła meliski, czekając na eksplozję rzuconego granatu.

Diakon przyjrzał się jej uważnie. - Czemu mieszasz się w moje, prywatne sprawy?

"Kiś niewybuch?"

- Jeśli zabronisz, nie pójdę
- powtórzyła twardo. - Ale uważam, że powinnam pójść, chociażby dlatego, że póki ktokolwiek z nas wykazuje minimalną chęć współpracy, Jovan nie zacznie nagłaśniać swoich rewelacji.

I Diakon dostał olśnienia. Na moment na jego twarzy pojawiło się coś bardzo nieprzyjemnego.

-Ile osób jeszcze wie?

"A co to ma za znaczenie? Najdalej za parę dni będą wiedzieć wszyscy".

- Ja. I zanim wyrzucisz mnie za drzwi jak Jovana, wysłuchaj mnie do końca. To nie jest twoja prywatna sprawa. Miałam takie samo prawo podsłuchiwać, jak ty wynieść stąd Jovana na obcasach. Jedno i drugie było brzydkie i podłe. Takie samo prawo, Aureliuszu. Ja też kocham Roberta.


-Nie, szamanko. - Ostro wrócił do tytułów. - Ty go tylko podziwiałaś, jak wielu tutaj. Robert jest młodszy, bardziej energiczny, a sam zachowywał się jako opiekun kruków i pragnąc wszystko ocalić. Teraz wszyscy mu współczują gdyż widzą co zrobił, samodzielnie odniósł sukces większy niż my na jeziorze i zapłacił własną cenę. Nie, ty go nie kochasz ani nie znasz. Nie masz prawa mieszać w jego sprawach.

Z powagą wysłuchała wykładu o tym, co zdaniem Diakona czuje, a czego nie czuje. Słuchała tak długo, jak było to warte uwagi - mniej więcej do połowy.

- Mam dokładnie takie samo prawo jak Robert, gdy mieszał się w moje sprawy
- przypomniała delikatnie. - Poza tym, Jovan i tak by mnie szukał, i pewnie by w końcu gdzieś dopadł. Ze względu na bęben - wzruszyła ramionami. - To już jest jak najbardziej moja sprawa. Twoja decyzja, Mistrzu. Pójdę spotkać się z Jovanem i wykażę minimalną chęć współpracy, dzięki czemu chwilowo będziemy mieć go z głowy. Zyskamy trochę czasu. Ten czas jest nam potrzebny... Albo wystawię go do wiatru, pokazując mu jasno, gdzie mam jego osobę. A to przyspieszy jego działania. Zapewne wylecę też z filharmonii, ale to będzie wtedy najmniejszym problemem.

-Z tego co wiem, nie protestowałaś. - Hermetyk trafnie spostrzegł.

"Tak. Nie protestowałam. Nie miałam siły. Nie miałam chęci. Nie potrafiłam. I do dziś nie wiem, czy w ogóle chciałam się sprzeciwić."

- Uważaj na Jovana, to fanatyk, wszędzie widzi zło. I jeszcze coś
- spojrzał jej w oczy - Jeśli kiedykolwiek będziesz mnie podsłuchiwać postaram się o cenzurę. Rozumiesz?

- Obietnice są kłopotliwe. Nie obiecam. Ale rozumiem.
- Coś jeszcze?
Robert zawiercił się przez sen na fotelu
- Tak. Rzadko to okazuję - pewnie za rzadko. I nie sprawiam takiego wrażenia. Może nic to dla ciebie nie znaczy - ale szanuję cię, Aureliuszu. Naprawdę - wstała, zgarniając ze stołu fiolkę i ruszyła ku wyjściu.

***

Idąc w stronę fontanny zastanawiała się, co powiedzieć Claire... Istniała szansa, właściwie cień szansy, że sprawie uda się jeszcze ukręcić łeb przy minimalnej publice. Dopóki ta szansa - choćby i mało realna - dawała nadzieję na wybielenie Roberta po cichu, Ravna wolałaby, żeby rewelacje Jovana nie były wiedzą powszechną. I pomyśleć, że ledwie pół godziny temu robiła Euthanthosce wykład o hermetykach i ich Tajemnicach.

"Z kim przestajesz, takim się stajesz...".


Już przy fontannie zdecydowała, że nie będzie wymyślać na użytek Claire jakiś opowieści... Euthathtoska po prostu nie zasłużyła na to, jak i na razy, które zebrała od Jovana. A że nie będzie miała pełnego przekroju informacji, cóż...

"Lepsze pół prawdy niż całe kłamstwo...".

- Claire? Przepraszam, że to tyle trwało. Musiałam umówić się na randkę z tym wieprzkiem. Chodź może do ciebie? Będziesz umiała poskładać się sama, czy trzeba ci pomóc?
 
Asenat jest offline