Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2011, 14:47   #12
Felidae
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Żując powoli liście mięty i melisy, Lialda rozglądała się uważnie po okolicy. Byli już od dobrych kilku godzin w drodze. Okolica, którą przemierzali nie należała do przyjaznych człowiekowi. Spękana, jałowa ziemia, liczne głazy i skąpa roślinność tworzyły daleki od sielskiego krajobraz.
Niemniej jednak obowiązek, który na nią nałożono wymagał aby właśnie na tym terenie wypatrywała możliwych zagrożeń. Jakiś czas temu rozdzieliły się z Evelyn, biorąc pod obserwację spory promień obszaru. Umówiły się, że za godzinę spotkają się przy charakterystycznym kompleksie skalnym, który minęły po drodze.
Jednak nie zauważyła niczego ciekawego, poza kilkoma szakalami kręcącymi się w poszukiwaniu gryzoni czy padliny. Było spokojnie aż do obrzydzenia.
Lila wzruszyła ramionami, obróciła rumaka w miejscu i chroniąc chustą twarz przed wiatrem, który niósł ze sobą drobiny piasku, ruszyła w drogę powrotną.
Wróciła myślami do poprzedniego wieczora, kiedy to niejako z przydziału poznała Corellę i Evelyn. Nie była przyzwyczajona do towarzystwa w „pracy”, ale wydawało się, że nie będą sobie wchodzić w drogę.
Obie poznane kobiety różniły się diametralnie. Corella, swobodna i rozgadana, garnęła się do towarzystwa. I nie stroniła od kielicha, co raczej kłóciło się z wizerunkiem paladyna, który Lila miała w głowie. Kobieta uśmiechnęła się na wspomnienie kaca, z którym obudziła się dziś rano.
Evelyn, raczej skryta, choć nie pozbawiona dozy specyficznego humoru, a który odpowiadał Lili, chodziła własnymi ścieżkami. Lila miała tylko nadzieję, że jej indywidualizm nie objawi się również we wspólnych akcjach, w razie zagrożenia. Bądź co bądź musieli umieć na sobie polegać.
Dostrzegła Evelyn już z daleka. Kobieta nie czekała na nią. Jechała konno w kierunku obozu w towarzystwie jeszcze jednej przedstawicielki ich płci. Najwyraźniej wiodła je jakaś pilna sprawa. Lialda była ciekawa kim była towarzyszka Evelyn i co robiła tak daleko od miasta. Pognała konia…


***


Lila przełknęła kolejny łyk piwa, otarła usta dłonią i odparła:
- Zwiadowca ze mnie lepszy niźli wojownik, chociaż bronić się umiem. Za to potrafię was ustrzec od pułapek i takich tam.... A o innych przymiotach ze skromności wspominać nie będę - zaśmiała się przekornie - sami zobaczycie, jeśli będzie potrzeba.
- No no, przymioty rzeczywiście niczego sobie
- zaśmiał się krasnolud - oczywiście z całym szacunkiem dla Panienki i bez urazy. Moje oczy widziały już niejedno a skoro wypowiadam się pozytywnie o elfie to zaprawdę musi tak być - z uśmiechem ukłonił się w stronę Lialdy.
Złocista struga Drogbarowego piwa połyskiwała bursztynowo w odblaskach płonącego ogniska, wypełniając z wolna kufel w dłoni Erazma. Drogbar szczebiotał radośnie, indagowany przez Lialdę. Za plecami młodzieńca, obóz rozbrzmiewał gwarem rozmów, przetykanym podnieconymi okrzykami, co bardziej już odurzonych żołnierzy i niewybrednymi przyśpiewkami. Polana trzaskały w ognisku, rozpryskując skry. Uniósł pełne trunku naczynie na wysokość ust.
- Regularne wojsko nie ma zbyt wiele okazji do zaznawania przygód, nam, jak mniemam, ich nie zabraknie - zreplikował na uwagę Drogbara z cierpkim uśmiechem - Zaiste! Wybornym jesteście browarnikiem, panie Drogbarze, tak wyśmienitego piwa nie kosztowałem w całym Cormyrze! - pochwalił, choć ledwie umoczył wargi w specjale krasnoluda. Zamilkł na chwilę, jakby kontemplując nowy smak - Ciekawym, czy i alchemikiem jesteście tak przednim? - zapytał ze zmrużonymi oczami, akcentując ostatnie słowa - Nie będzie nieuprzejmością, jak sądzę, zapytać w jakiejże akademii pobieraliście nauki? - przysiadł na skraju wozu, spoglądając na towarzyszy - Co zaś mnie się tyczy, z orężem i tarczą, które przy mym ośle widzieć możecie, stawałem w Eveningstar przeciw orczym zagonom, śmiem więc wnioskować, że zabić mnie niełatwo - zachichotał, zdałoby się, bez wyraźnej przyczyny - Wszelako od lat dziecięcych przyrodzonym mi talentem jest czarnoksięstwo. Spodobałoby Ci się, panie Drogbarze - w miarę, jak kompani upajali się znakomitym owocem kunsztu krasnoluda, Erazm stopniowo odrzucał formy grzecznościowe - spoglądać, jak zapiekły wróg po Twych słowach kilku i geście tajemnym poczyna roztapiać się znienacka w amorficzną breję. Niechaj szczeznę, piwo godne książąt, Drogbarze! - z rozmachem klepnął niskiego rozmówcę w ramię, rozchlapując kropelki ze swego kufla.
- A no dziękuję mości czarnoksiężniku, ale istnieją w Cormyrze przynajmniej jeszcze dwa lepsze od tego trunki. Oba spoczywają na tymże wózku - kiwnął głową w stronę wozu - Będzie jeszcze czas by ich skosztować. A co do fachu to też znam parę sztuczek, ale może nie będę prezentował ich teraz publicznie. Lubie mocne wejścia a na sztuczki też pewnie przyjdzie pora... a póki co wracam do obowiązków bo mi się kolejka wydłuża a chłopy na piwo czekać nie mogą. Bywajcie tymczasem, a jeśliście chętni możemy wyskoczyć poza obóz się trochę pochwalić naszymi fachami jak już reszta gawiedzi spać pójdzie. - po tych słowach oddalił się nieco by obsłużyć spragnionych wojaków.
Uśmiech na twarzy Erazma jeszcze się poszerzył, ściągnął brwi, jakby w niedowierzaniu. Tym razem naprawdę pociągnął łyk Drogbarowego piwa. Smakował je przez chwilę, przymykając oczy i pochylając głowę. W końcu przełknął trunek. Kaszlnął, rozpylając kropelki przemieszanej z piwem śliny, acz taktownie odwracając głowę i osłaniając usta stuloną dłonią. W końcu wziął głęboki wdech przez usta i nozdrza. Wbił wzrok w oczy rozmówcy.
- Rad będę temu - odparł tylko i odwrócił się od Drogbara.
Spojrzał w gwieździste niebo. Jedyne cienie, migające po granatowej toni nieboskłonu, jakie mógł dostrzec były kształtami niewielkich nietoperzy, zamieszkujących za dnia w okolicznych grotach, a nocą wylatujących, by żerować na owadach. Tylko tyle. Na razie tylko tyle lata po niebie. Nad ich głowami. Na razie nic więcej. Na razie... A beczki na wozie pustoszeją.
Spod poły jego płaszcza wysunęła łebek żmijka zdobna w pomarańczowe pasy przeplatające się z czarnymi. Opadła miękko na porowaty grunt. Przemknęła bezszelestnie wokół bliższego buta Lialdy, by opleść się wokół jej drugiej nogi. Erazm drgnął i spojrzał na nią karcąco. Zaciągnął się oparami piwa i przeniósł wzrok na zwiadowczynię.
- Panno Fairhaven - wypowiedział gładkim głosem z nienagannym uśmiechem. Płomień ogniska odbijał się w jego źrenicach, czerwonawy poblask na jego bladej na co dzień twarzy sprawiał, że przypominał teraz popłuczyny dziewiątej krwi po czartach z Otchłani, wyzutych ze wszelkiej mocy mieszańców - mianuje się panna znawczynią pułapek. Proszę uwolnić się od Emilii - ruchem żuchwy wskazał na węża, zaciskającego swe zwoje na kostce Lialdy. Długa na niemal trzy stopy żmija utkwiła w dziewczynie zimne, gadzie ślepia i co chwila wysuwała długi, rozdwojony język, badając otoczenie i chłonąc nowe zapachy. Jej wąskie ciało, owinięte kilkukrotnie na nodze Lialdy, rytmicznie przykurczało się, zacieśniając uścisk, by rozluźnić go po chwili. Choć wypełzając spod Erazmowej szaty, rozdziawiła szczęki, ukazując dwa jadowe kły, teraz nie śmiała otworzyć pyszczka szerzej, niż wymagało tego wysuwanie języka. Koniuszkiem ogona uderzyła o cholewę buta.
Erazm prześliznął się spojrzeniem po Evelyn i jął odtwarzać w myślach ideogramy, które Corella Swordhand kreśliła swymi krokami wśród rozłożonej wkoło ognia kompanii.
Lila przez chwilę realizowała słowa Erazma. Czuła jak piwo krasnoluda lekko szumi jej w głowie. Gdyby nie to z pewnością zauważyłaby wcześniej oplatającego ją gada. W sumie powinna potraktować to całe zajście jako nauczkę. W jej fachu nie powinno się tracić czujności w czasie zlecenia. Spojrzała na owinięta wokół swojej kostki gadzinę, potem na Erazma i zmrużywszy lekko oczy powiedziała:
- Rozwiązania, które mi właśnie przychodzą do głowy mogłyby się okazać zabójcze dla mnie lub dla waszego chowańca panie Erazmie. Widziałam wcześniej jak pięknie oplatał waszą szyję, kiedy tak rozprawialiście z Drogbarem . Myślę, że najszczęśliwszym wyjściem z tego impasu będzie, kiedy Emily po prostu ponownie wyląduje w waszej kieszeni. Chyba na tyle nad nią panujecie? - głos mówiącej Lili był poważny mimo błąkającego się na jej twarzy serdecznego uśmiechu - A ja za to zapomnę o tym zajściu i zaczniemy naszą znajomość od czystej karty? Cóż wy na to?

Evelyn zaś z uwagą obserwowała zaistniałą sytuacje. Odsunęła swój kubek dalej by w razie czego nie wylać jego zawartości. Wzrok jej się przesuwał to po Erazmie to po Lili aż wreszcie zatrzymał na gadzie oplatającej nogę dziewczyny. Czarnowłosa westchnęła z ulgą, że Viltis jest w tej chwili nieobecny, bo zapewne spoglądałby na żmiję jako na smaczny kąsek mogący posłużyć mu za dzisiejszą kolację.
Erazm zaśmiał się, obserwując uniesienie dziewczyny. Przywołał węża do siebie. Po chwili znów tylko koniuszek ogona wystawał zza kołnierza.
- Niepotrzebne wzburzenie, panno Fairhaven - mrugnął porozumiewawczo z łagodnym uśmiechem - żadnej szkody nie trzeba się pannie obawiać z naszej strony. Wszak Emilia jedynie poznaje otoczenie, do którego, jak się szczęśliwie składa, panna tymczasowo należy. Ponadto nie wątpię, że wężowy splot, to dla panny żadna pułapka i nie z takich opresji władnaś nas wyciągnąć, prawda? - przy każdym słowie błyskał zębami, wyszczerzonymi w coraz szerszym uśmiechu.
- Pan Erazm najwyraźniej pomylił mnie przez chwilę z kuglarzem ulicznym, ale skoro wyjaśniliśmy już to małe nieporozumienie to pozwoli pan, że wypiję za jego zdrowie. - Lila uśmiechała się przez cały czas. Potem szybko dopiła resztkę piwa i skłoniwszy się rzekła:
- A teraz już udam się na spoczynek. Przed nami jeszcze daleka droga. Dobrej nocy panie Erazmie... i tobie Emily.
Lila nie czekała już na odpowiedź czarnoksiężnika i odeszła w kierunku ogniska, w którego pobliżu przygotowała swoje posłanie. Ułożywszy się wygodnie zapatrzyła się w nocne niebo.
Delikatny uśmiech błąkał się po jej ustach. Obrazy, które tworzyły konstelacje gwiazd przywoływały miłe wspomnienia pewnych bezsennych nocy.
Z cichym westchnieniem na ustach przymknęła oczy i starała się wypędzić ze świadomości obraz smagłej, przystojnej męskiej twarzy, której jeden z policzków przecinała cienka blizna.
Marius… to imię ciągle powracało w jej myślach.

***

Wiatr rozwiewał jej długie włosy. Opadały kaskadą na jej pochyloną twarz. Poważną, zamyśloną. Nieobecny wzrok wbiła w ziemię. Oddychała ciężko. On stał obok niej i przyglądał się w milczeniu. Był pełen obaw.
- Chcesz się rozstać, prawda?
- Skąd wiesz? - Głos miała martwy, pozbawiony jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego.
- To widać... dlaczego mi to robisz? - Chwila ciszy. Odważyła się spojrzeć na niego. W jej oczach płonął tylko lód.- Ne jesteśmy dla siebie stworzeni.
Zaśmiał się sucho.
- Wiesz w ogóle jak to brzmi?
- Wiem... tak banalnie. Pospolicie. Co mam ci powiedzieć?
- Podaj mi powód. Prawdziwy.
- Nie kocham cię.
Teraz on milczał. Zagryzał nerwowo wargi. Czekał, aż ona coś powie. Nie odezwała się jednak.
- Byłem zły dla ciebie?
- Nie.
- Nie podobam ci się już?
- To nie tak...
- Masz innego na oku?
- Nie!
- Nie kłam do cholery jasnej!
Z jej oczu popłynęły łzy. Patrzył tak na nią, wydała mu się teraz taka piękna w swej bezbronności, a jednocześnie zła, potwornie zła.
- Jak mogłaś...
- Proszę, cię, przestań! Po prostu cię nie kocham.
- Więc kłamałaś!
- Nie... nie kłamałam.
- Mówiłaś, że mnie kochasz. Okłamałaś mnie.
- Nie!
- Więc?
Zastanawiała się przez chwilę.
- I dlaczego milczysz? Odpowiadaj, kiedy się pytam. Mam do tego prawo.
- Po prostu próbuję ubrać myśli w słowa.
- Mów tak jak myślisz.
- Ale ja nie wiem, co myślę!
- Kłamałaś czy nie?
- Nie kłamałam. Wtedy nie kłamałam, czułam coś do ciebie.
- Coś, czyli?...
- No... myślałam, że cię kocham,
- Jak można "myśleć, że się kocha?" To bez sensu. Albo kochasz albo nie.
- To nie takie proste.
- To jest cholernie proste!
- No dobrze, okłamałam cię! Zadowolony?! Nazwij mnie teraz jak chcesz, no powiedz mi, że jestem kłamliwą oszustką! Powiedz to!
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo tak nie myślę.
- Kłamiesz!
- I kto to mówi?...
- Wiem, jestem dla ciebie nikim.
Rozpłakała się na dobre. Ona? Dlaczego to ona płacze, przecież to nie ją skrzywdzono, to ona wbiła nóż w serce. Jak ona może płakać?! Chciał jej to powiedzieć, wykrzyczeć w twarz, ale nie mógł. Zamiast tego objął ją. Wtedy nie wytrzymał, łzy spłynęły mu po policzkach.
- Jesteś świetnym chłopakiem, bardzo przystojnym, na pewno znajdziesz tą wymarzoną.
- Już znalazłem, ale ona mnie nie chce...
- Och, nie byłam tą jedyną...
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Kochasz mnie?
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.
- Ale to było pytanie retoryczne. Kochasz mnie?
- Pytanie retoryczne.
- Tak czy nie?
- Tak! I nienawidzę.
- Zasługuję na to.
- Nie potrzebuję twojej litości. Żegnaj. – powiedział ze złością.
Odwrócił się, odszedł. Nie odwrócił się ani razu. Ona patrzyła za nim jeszcze długo. Bała się o niego. Człowiek w takim stanie jest zdolny popełnić jakieś głupstwo. Zwłaszcza on. Ale nie powinna się przecież o niego martwić... płakać... przecież jest wolna.
Uśmiechnęła się przez łzy.
Wolna.
Tak, to odpowiednie słowo.
Gdy zniknął jej z oczu, odeszła. Próbowała odegnać jakiekolwiek myśli. Wolna, czyli sama? Nie, to nie tak. Wolna.
- Żegnaj. - Wyszeptała. – Zawsze będę cię kochała.
Odeszła.
Wiatr dalej rozwiewał jej piękne włosy. Życie toczyło się jak poprzednio, nic się nie zmieniło. To tylko rozstanie. Świat się nie kończy. Odeszła.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 09-09-2011 o 13:12.
Felidae jest offline