Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2011, 00:03   #1
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[D&D/FR 3.0&3.5] "Ostatni Bastion Północy" (+18)

Rozdział I




Silverymoon
Rok 1374 "Burz z Piorunami"
28 Alturiak(Luty)


Silverymoon, "Miasto wspaniałości", Silverymoon "Klejnot Północy", centrum Magii, piękna, kultury i sztuki w Srebrnych Marchiach. Zamieszkane przez osoby o dobrym sercu, wielu Magów, i Harfiarzy, starając się bla bla bla... Każdy już to słyszał, każdy o tym wiedział, zachwycając się owym miastem, lub i z niego wyśmiewając. Fakt jednak faktem, było ono interesujące, posiadając liczne świątynie, kapliczki, biblioteki, oraz "Konklawe" - Uniwersytet w skład którego wchodziło kilka szkół Magii, muzyki i nauki. Dochodziły do tego i liczne gospody, karczmy, sklepy, polanki i ogrody, oraz chociażby Księżycowy Most, czyniąc miasto dosyć niezwykłym.

Swą siedzibę miała tu Alustriel, Wybraniec Mystry i jedna z "Siedmiu Sióstr", pieczę nad miastem sprawował zaś Arcymag Taern Ostroróg, przebywało tu również wiele innych, mniej lub bardziej znanych w Faerunie osób, czy to jako goście, czy i mieszkańcy. Do tego spora ilość Magów, Rycerzy w Srebrze, Kapłanów, Poszukiwaczy Przygód o dobrym charakterze, miejsce prawie wręcz idylliczne, pytanie tylko, na jak długo?. Nic bowiem nie trwa ponoć wiecznie.



Póki jednak co, Silverymoon rozwijało się prężnie i dumnie, stając się coraz bardziej znaczącym miejscem nie tylko na północy Faerunu. Sojusz z okolicznymi miastami, w tym nie tylko ludzkimi, zapewniał względne bezpieczeństwo ze strony wszelakich potworów, zamieszkujących okoliczne ziemie. A owych nieprzyjaznych stworów było znacznie więcej, niż mogło się komuś wydawać. W chwili obecnej jednak, nikt nie zawracał sobie tym zbytnio głowy, a miasto tętniło życiem i swymi codziennymi sprawami, odrobinę skąpane w śniegu. Na ulicach często rozbrzmiewały śmiechy i muzyka, zajmowano się swą codziennością...











Tarin Harvell


Mężczyzna po raz kolejny uśmiechnął się do jasnowłosej panny, noszącej imię Alistine, z którą obecnie tańcował. Nie była to pierwsza, nie będzie pewnie i ostatnia, robiąca do niego słodkie oczka, i domagająca się tańca na weselichu jego dalekiej kuzynki Loradian, wydanej za starszego o dziesięć lat od siebie kupca Zannana Chorstera z Everlund. Oboje wyglądali jednak na szczerze się kochających i szczęśliwych, co tam więc ta różnica wiekowa.

Muzyka ustała, a wpatrzona w niego niczym w obrazek Alistiane, ujęła poły swej sukni, po czym elegancko dygnęła. Tarin również ukłonił się uprzejmie, jak wymagała etykieta w tego typu czynnościach, po czym nagrodzono orkiestrę oklaskami. Następnie odprowadził swą partnerkę taneczną na jej miejsce, czując na sobie już wzrok kolejnych niewiast, chcących koniecznie z nim zatańczyć. Zamaskował się więc czynnością degustacyjną wina, rozglądając po sali.


Ludzie i nie-ludzie bawili się w najlepsze, orkiestra miło przygrywała, raczono się jadłem i napitkiem. Słowem, całkiem udane wesele, gdyby nie...

- Słuchaj no pięknisiu - Pojawił się nagle obok niego jakiś młodzian wraz z towarzyszem - Nie podobało mi się twoje oblepianie mojej siostry, trzymaj więc swoje łapy od niej z dala, bo porozmawiamy inaczej - Broniący czci swego rodzeństwa stał przed Tarinem z zaciśniętymi pięściami i ustami, choć jak na razie jeszcze do rękoczynów nie doszło.







Dagor "Suchy Rębajło"


Krasnolud właśnie w najlepsze oddawał się poobiedniej drzemce we własnym domostwie. Jak co popołudnie, po codziennym treningu walki wręcz, wyczyszczeniu zbroi, oręża, a następnie zakrapianym piwkiem obiadkiem pochrapywał sobie teraz w najlepsze. Nie bynajmniej, że tylko to były jego codzienne zajęcia, jednak w pewną rutynę popadł już od dawna. Tym razem jednak zbyt długo podrzemać sobie nie mógł, natarczywe pukanie do drzwi nie ustępowało bowiem za cholerę.

W końcu zwlókł się z łoża, po czym ruszył do drzwi. Ledwie je uchylił, już żałował, że tego uczynił. Stała tam bowiem jego sąsiadka, Elfka imieniem Eildiana, niezwykle upierdliwa, oraz gadatliwa osóbka. Dagor lubił zaś spokój, zwłaszcza po posiłku...


- Hej Dagorze, witam cię tego pięknego dnia - Odezwała się od razu z wielkim uśmiechem - Jak się masz?. Dawno nie rozmawialiśmy. Słuchaj, mam pewną sprawę, zaprosiłam na dziś kilku znajomych, i może być wieczorem nieco głośno, chyba nie masz nic przeciw?. Będziemy starali się zachować, obchodzimy dziś święto bla bla... - Krasnal przestał już jej słuchać, wpatrując się tylko w poruszające się bez ustanku usta Eildiany, zastanawiając się nad pewnymi abstrakcyjnymi zagadnieniami z cyklu "a co by było gdyby...".

Elfia dziewoja mieszkała nad Dagorem, zajmując znajdujące się nad jego domostwem drzewo. Sam Krasnal z kolei posiadał nieduże, podziemne mieszkanie, usytuowane między korzeniami wielkiego dębu. Posiadało tylko trzy pomieszczenia i było wysokie na dwa metry, dla niego jednak wystarczało w zupełności. "Ciasne, ale własne" jak to się mawiało, należące zaś do niego od jakiegoś roku. W tym jednak konkretnym przypadku, on wcale tak nie uważał. Miejsca miał wystarczająco, tylko ci upierdliwi sąsiedzi... ciekawe czy byłby aż tak wielki raban, gdyby ściął dąb swym toporem?.

- To jak Dagorze? - Usłyszał nagle, powracając do rzeczywistości.





Wulfram Savage i Zoth'illam


Karczma "Tańczący Kozioł" znajdowała się w północnej części miasta, praktycznie na wprost "Księżycowego Mostu", całkiem blisko rzeki Rauvin. Przybytek ów był powszechnie znany z głośnych hulanek oraz całkiem dobrze zaopatrzonej w różnorodne wina piwniczki. Od czasu do czasu zaglądała tu również straż miejska za sprawą bijatyk, lub podobnych, drobnych incydentów, nad którymi jednak z reguły panował jej właściciel - według plotek - prowadzący już osiadły tryb życia awanturnik Wulfram Savage.

Stał on w chwili obecnej za ladą, przecierając jeden z kufli, i przyglądając się swej klienteli. Ot zwykłe popołudnie i zwyczajni goście, trzech brodaczy grających w karty, kilku kupców i paru rzemieślników, jakiś nieco ekstrawagancko ubrany osobnik siedzący samotnie w kącie, Niziołek... zbyt często rozglądający się na boki. Na tego ostatniego Wulfram postanowił mieć baczniejsze oko, odnosząc nieodparte wrażenie, iż wypatrzył chyba właśnie kieszonkowca.

Między stołami kursowała z tacą Wandahana, obsługując gości. Kobieta miała już nieco zaokrąglony brzuszek, będąc w trzecim miesiącu stanu błogosławionego, "sprawcą" owej wypukłości był sam Savage, i to nie bynajmniej jakoś przypadkowo.


W kuchni pichciła zaś Ravalove, będąca drugą kobietą Wulframa. Mężczyzna nie ukrywał się z posiadaniem aż dwóch partnerek życiowych, sytuacja ta zaś nie wywoływała tak wielkiego zgorszenia, jak można było przypuszczać. Wszak w naprawdę wielu miejscach Faerunu nie było to aż tak wielką zbrodnią posiadanie większej ilości kochanków, czy też i kochanek, a nawet mężów i żon. Zbyt często się to nie zdarzało, biorąc pod uwagę tak trywialną rzecz jak sprawy finansowe, oraz - i chyba co ważniejsze - gusta otaczającego środowiska, nikogo jednak z takich powodów nie kamienionowano.


Przebywająca w kuchni Ravalove miała zaś równocześnie oko na ich córeczkę Neriss. Słowem więc, szczęśliwa, nieco nietypowa rodzinka?.




~


Ów ekstrawagancko ubrany osobnik, przebywający w przybytku "Tańczący Kozioł" zwał się Zoth'illam. Mężczyzna zatrzymał się w Silverymon jedynie na dzień, no może dwa, chcąc odpocząć w trakcie podróży. Zmierzał on bowiem w bardziej interesujące go krainy, a dokładniej na wschód, ku Imperium cienia, postanawiając zatrzymać się w (jak to wielce infantylnie nazywano) "Klejnocie Północy" przelotnie. Nie bawił go panujący tu klimat dobroduszności, wielkiego braterstwa, i tym podobnych pierdół.

Być może udałoby się jemu znaleźć jakieś zajęcie "na szybko", wzbogacające nieco jego sakwę w trakcie wyprawy, szczególnie usilnie jednak owej okazji nie szukał. Zbijał więc przysłowiowe bąki, przyglądając się życiu mieszkańców, często robiąc sobie z niż żarty, i drwiąco uśmiechając pod nosem. W chwili obecnej wpatrywał się w czteroosobową grupkę typowych awanturników, omawiających jakże to "ach i och" wielkie plany kolejnego, chwalebnego wypadu w pogoni za chwałą i mamoną. Krasnal, ludzki wojownik, kobieta wyglądająca na Maginię, i jakiś ciotowaty Elfi łucznik... widok ten Smoczemu Potomkowi przesłoniła nieco przygruba służka kręcąca się między stołami, zmienił więc obiekt zainteresowań.


Dojrzał bowiem nerwowego Niziołka, przypatrującego się dwóm pijącym kupcom. Kurdupel najwyraźniej miał chyba zamiar zwędzić jednemu z nich sakwę, Zoth'illam postanowił więc na chwilkę nieco uważniej śledzić jego poczynania, widząc również i spoczywające na Niziołku spojrzenie karczmarza. Jak nic szykował się mały ubaw. Każdy bowiem obserwował niemal każdego. Nizioł obserwował kupców, karczmarz małego, on zaś ich wszystkich...






Dasser "Goniący Chmury"


- Baaaaardzo dobrze, bardzo - Odezwał się grubas, po zajrzeniu do niewielkiego worka, wręczonego jemu przez Dassera. W środku znajdowało się serce Potwornego Pająka, obiekt wspólnego interesu, zawartego między Magiem a Tropicielem - Trudno było? - Spytał, nalewając do dwóch kielichów wina, i podając jeden z nich przedstawicielowi rasy zwanej ogólnie "Catfolk". Ten, zanim jednak odpowiedział, rozejrzał się ciekawie po miejscu w jakim się znajdował.

Laboratorium alchemiczne, połączone ze sporą biblioteką, robiło wrażenie na każdym, kto nie miał zbyt dużego kontaktu ze "Sztuką". Cała masa przedziwnie wyglądających naczyń, fiolek, szklanych rurek i tym podobnych, słoje zawierające przedziwne paskudztwa, fantazyjnie wyglądające narzędzia, księgi, zwoje, cała gama nieznanych zapachów, parę egzotycznych zwierzątek siedzących w klatkach...

- Jak więc uzgodniliśmy, dostarczyłeś towar, czas więc i na zapłatę
- Powiedział gospodarz, wychylając zawartość swojego kielicha, po czym podszedł do jednej z szaf, w której zaczął przez dłuższy czas grzebać - Gdzie też on jest...

W tym też czasie, tak na drobny, naprawdę drobniutki wypadek, Dasser położył dłoń na swym łuku. Wolał być przygotowany na przypadek, gdyby owy spasiony Czarodziej zamiast obiecanej zapłaty miał czelność, chociażby na przykład, skierować w jego stronę jakąś różdżkę, lub podobne ustrojstwo. Wszystko jednak rozgrywało się bezkrwawo, Quokas "Srebrna Szczęka" wydobył bowiem w końcu z szafy magiczny plecak.


- Oto i on - Wyciągnął przedmiot w kierunku Tropiciela - Pomieści znacznie więcej niż zwyczajny, i to w każdej posiadanej kieszeni. Możesz tam wpakować naprawdę wiele, a i tak zawsze będzie ważył tyle samo. opowiadaj więc przyjacielu, jak to było z tym Potwornym Pająkiem?.





Morvin Lirish


Magowi ziewnęło się przeciągle, co starał się dyskretnie zamaskować dłonią. Zastanawiał się już od dłuższego czasu, kie licho podkusiło go, by odwiedzić "Dom Harfy". Wszak Morvin łaknął wiedzy, i to naprawdę szeroko pojętej wiedzy, z dużą pasją badając otaczający go świat i wszelkie aspekty rozwijającej się w nim społeczność, odwiedzenie "muzykantów" chyba jednak nie było tak dobrym pomysłem.

- ...I wtedyż też, widząc te piękno niesamowite i dzikie, myśl ogarnęła mnie wielka. Czyż to nie cud nad cudami, stąpać po tym wspaniałym świecie, duszą mą wchłaniając jego piękno, niczym... niczym... - Elfi Orator na scenie najwyraźniej utracił wątek, Mag zaś przewrócił oczami - ...niczym nieskończony bezkres uniwersum, wciąż trwający majestatycznie...


Ależ ten poeta od siedmiu boleśni marudził. W końcu jednak się przymknął, będąc gotowym ze swym wygłaszanym dziełem. Na sali rozległy się ciche oklaski, jegomość ukłonił się w pas widowni, po czym zszedł ze sceny. W tym też czasie, przy jednym ze stolików zbierał właśnie masę jakiś zabazgranych pergaminów kolejny "wielki poeta" szykując się do zajęcia miejsca poprzednika.

- Prawda, iż to piękne? - Usłyszał nagle z boku Lirish. Spojrzał na siedzącą przy sąsiednim stoliku kobietę, wachlującą się leżącym normalnie na blacie programie dnia owego przybytku - Czasem można wprost zapomnieć o całym świecie, słuchając tej wybornej poezji - Ciągnęła swoje damulka, a wnioskując z kropelek potu na jej czole, wywołanych gorącem ogrzewających palenisk, wprost poświęcała się dla tej (wątpliwej) sztuki.





Sir Astegor Ravillin


"Niezwyciężony Dom", wieża będąca jednocześnie i świątynią Helma, górowała ponad pobliskimi budynkami miasta, przyciągając oko swą...prostotą. Nie była bowiem tak licznie i wyniośle udekorowana licznymi płaskorzeźbami, gargulcami, czy i podobnymi "pierdółkami", będąc tak naprawdę jedynie wielgachnym, prostackim kolosem. W klerze "Obserwatora" nie chodziło jednak w końcu o wyniosłość, lecz skuteczność.

Na jednym z jej pięter, w swym skromnym gabinecie, Baerim Coraddor miętolił nieco nerwowo przedstawione jemu papiery, zerkając co chwilę na stojącego przed nim mężczyznę.
- Dlaczego nikt mnie wcześniej nie zawiadomił?. Czy w końcu jestem aż tak mało znaczącą osobą? - Spytał, nie oczekując jednak odpowiedzi - Ja wszystko rozumiem, nie sprzeciwiam się, jednak w końcu można było mnie uprzedzić! - Trzasnął dłonią trzymającą mocno już wymiętolony list w blat swego biurka. Następnie jednak głęboko odetchnął z przymkniętymi oczami.

Nikt.

Nie.

Spodziewał.

Się.

Inkwizycji.

- W tej chwili trzymamy ją pod kluczem w lochu - Przewodzący świątyni Kapłan spojrzał na Astegora Ravallina - Złapano ją tydzień temu w jednej z karczm. Sprawa była wyjątkowo banalna, zamordowała Maga udając kurtyzanę. Ty jednak panie powiadasz, iż to poszukiwana od dawna Theronna Fiedlerson, zabójczyni??. Mam dziwne przeczucie, że szykuje się tu coś większego, w ostatnim miesiącu bowiem, mieliśmy już trzy podobne zabójstwa, dwóch innych Magów z kolei zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach z miasta. Twoje rzeczy znajdują się już w przydzielonej komnacie, chcesz udać się do Theronny?.

....

Kobieta była skuta za każdą kończynę kajdanami z wyrytymi na nich runami, oprócz tego, miała i dodatkowo założoną jeszcze obrożę z łańcuchem, również magiczną, umocowaną do ściany. Wyraźnie było widać, iż dostała niezłe manto, o czym świadczyły liczne siniaki, ślady bata, i zadrapania na jej niemal nagim ciele. Blada na twarzy Półelfia zabójczyni, przytwierdzona do ściany, spojrzała pełnym nienawiści wzrokiem na wchodzących do celi.


- Czego chcecie suki? - Spytała wielce uprzejmie Barima i Astegora.




Raetar Delacross


Mężczyzna przesiadywał właśnie w "Skarbcu Mędrców", studiując interesujące go dzieło. Za możliwość poczytania owej księgi, oraz za sam wstęp do tej skarbnicy wiedzy musiał nieźle zapłacić, nie było z tym większego problemu. Po pierwsze, było go stać, po drugie, tu miał dużą szansę na odnalezienie interesujących go zagadnień. Monety były zaś tylko monetami, niewiele znaczącym symbolem materializmu, który się zarabiało i wydawało. Wiedza z kolei pozostawała wiedzą, często zapewniającą jeszcze większe korzyści niż właśnie te niewielkie krążki.

Pomasował się po nieco odrętwiałym karku, po czym przetarł i oczy. Spędził tu w końcu już dobrych kilka godzin, postanowił więc nieco rozprostować kości, przechadzając się po pomieszczeniu. Od niechcenia zerknął również przez okno, zauważając ciemne chmury nadciągające z północy, zbliżała się chyba burza śnieżna...


Ledwie powrócił do swego zajęcia, gdy czytanie księgi przerwało ciche ni to kaszlnięcie, ni chrząknięcie. Spojrzał w kierunku owego odgłosu, i zauważył służkę z tacą, na której znajdował się dzbanuszek i filiżanka.

- He...herbaty? - Spytała dziewoja, zmieszana spojrzeniem Raetara.

Bo on pijał herbatkę!.

W pewnych aspektach przypominała ona Binderowi jego uczennicę, choć akurat w zachowaniu była całkowitym przeciwieństwem, pamiętał bowiem dobrze, jak raz pewna taca przeleciała przez komnatę w jego kierunku ponieważ...










***

Temat z komentarzami jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 12-09-2011 o 19:29.
Buka jest offline