Morvin wychodził z założenia, że praca powinna łączyć się z pasją - przyjemność łagodzi wysiłek, ciekawość rodzi inspirację, a osiągnięty pożytek wydaje się w ten sposób dwakroć większy. Z tej właśnie przyczyny opuścił Pomrok, miasto pełne wspaniałości, jakich próżno szukać gdziekolwiek indziej na świecie, by z mapą w ręku i notatnikiem za pazuchą powitać niezmierzony przestwór Faerunu. Jakkolwiek wspaniały, Thulthanthar był także ciasny i - byle nie mówić tego na głos - monotonny. Stąd i Morvin, należący do wąskiego grona arcymagów, postanowił porzucić liczne łączące się z jego pozycją przywileje i wygody, podejmując się niezwykle interesującej eksploracji nowego dla jego pobratymców świata. W swych wędrówkach zdarzyło mu się przebyć wykroty, rzeki, cuchnące bagna, nawiedzone uroczyska, zapyziałe mieściny wątpliwej sławy i niezliczone ruiny z dawnych, lepszych dni. Mało co było w stanie go zrazić, co dopiero wybić z rytmu - można by zatem się spodziewać, że w samym sercu cywilizacji wszelki wysiłek przychodzić mu będzie z najwyższą łatwością.
Płonne nadzieje.
W głos elfiego artysty wkradło się coś tak szkaradnego, tak denerwującego i raniącego uszy, iż nawet obdarzony kamienną cierpliwością Morvin musiał na chwilę odłożyć pióro i wgapić się w scenę z niemym wyrzutem człowieka nad wyraz podle oszukanego. Siedzący mu na ramieniu Irq wpatrywał się w długouchego oratora z całą pogardą, na jaką było stać jego niewątpliwie wymowny, kruczy dziób.
"Też mi centrum kultury" - pomyślał, spoglądając bez przekonania na poczynione podczas występu notatki. Wzdychając, sypnął między wiersze drobnym piaskiem, zamknął księgę, po czym schował pióro i kałamarz. Toksyczna dawka "sztuki" zdusiła w nim ochotę na dalsze spisywanie obserwacji poczynionych w mieście. Gdzieś w tyle umysłu wkradło się nawet podejrzenie, że to jeszcze nie koniec, a wręcz przeciwnie - dopiero początek grubej warstwy mułu, w który niechybnie przyjdzie mu wpaść.
"Czy właśnie to pozostawia po sobie przekwitanie cywilizacji?" - Pomyślał, obserwując neutralnie zebrany wszem i wobec tłum.
"Czy my też tak byśmy wyglądali, gdyby nie nieustanne zmagania z Malaugrimami, cienistmi smokami i innych osobliwościami Planu Cienia?" Trudno było sobie wyobrazić podobny występ w obrębie perfekcjonistycznego Thultantharu. Fałszowanie na pół tonu znajdowało się jeszcze w granicach wspaniałomyślnego przebaczenia, ale popis w stylu tego elfiego oratora przywołałby ze strony Pomroków pełne wyrzutu zaklęcia dezintegracji - obowiązywał u nich wszakże pewien standard.
- Prawda, iż to piękne? Czasem można wprost zapomnieć o całym świecie, słuchając tej wybornej poezji - złowił komentarz z boku Morvin. Jak się okazało, autorem była wachlująca się intensywnie niewiasta.
- Jestem pewien, że o czymś z pewnością można zapomnieć w kontakcie z tego rodzaju sztuką - odpowiedział uprzejmie arcymag, dozując strunami głosowymi stosownie niską ilość powagi.
- O zakazie polowania na elfy jako przedstawicieli gatunku zagrożonego w pierwszej kolejności, kraa! - Zasugerował na stronie Irq, obrywając zaraz w dziób.
- Czy występy tragikomiczne wypadają tu równie... spektakularnie? - Zapytał aksamitnym głosem arcymag, ignorując mściwe spojrzenie paciorkowatych ślepi swego chowańca.
- Celowo tragikomiczne - sprecyzował Irq, po czym uchylił się z wyprzedzeniem przed pstryknięciem w dziób.