Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2011, 20:48   #5
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tarin z zasady trzymał się z dala od wszelakich wesel, ze swoim na czele. Nie to, żeby kiedyś zostawił pannę młodą tuż przed przysięgą, albo i z własnego wesela uciekł. Nic z tych rzeczy. Na weselach po prostu wszystkie panny, mniej szczęścia od oblubienicy mające, za punkt honoru sobie brały, by znaleźć kogoś, z kim z kolei i one na ślubnym kobiercu stanąć by mogły. Co, dla człowieka swą wolność miłującego, niekiedy bywało niewygodne. A i uważać trzeba było, by w sytuacji nieodpowiedniej nie znaleźć się przypadkiem. Tarin słyszał o kilku młodzianach, co ich sam na sam z panną zaskoczono, i co ślubem się skończyło.
Odmówić jednak nie mógł. Nie wiedział, jakim cudem Loradian go wytropiła, gdy w ciszy biblioteki księgi studiował, ale udało jej się tego dokonać. W takiej sytuacji nie wypadało odmówić, podpierając odmowę informacją o nagłym wyjeździe bądź braku czasu. Zgodził się więc.
W zasadzie nie narzekał. Panny były ładne, tańczyć umiały, niektóre nawet porozmawiać potrafiły, nie tylko o tańcu czy pogodzie. Wino było przednie, co sam stwierdził, a i muzykanci na tę okazję zaproszeni, naprawdę znali swe rzemiosło.
Okazało się jednak, ku niekłamanemu żalowi Tarina, że nie ma rzeczy doskonałych, że w najlepiej nawet zaplanowanym i zorganizowanym przedsięwzięciu mogą się zdarzyć jakieś zgrzyty. Jeden z nich znajdował się właśnie tuż obok, wysuwając bezpodstawne zarzuty i siejąc bliżej nie określonymi pogróżkami.
Adresat tych pogróżek przez ułamek sekundy zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinien był specjalizować się w nieco innej dziedzinie czarów. Kamienny posąg naturalnej wielkości mógłby stanowić ozdobę jakiegoś holu czy parku, ale Loradian nigdy by mu nie darowała żywej pochodni na jej weselu.
Tarin spojrzał na stojącego przed nim młodzieńca tak, jak patrzy się na ciekawostkę przyrodniczą - na przykład cielę o dwóch głowach. Nie bardzo wiedział, czy moda na głupotę i brak dobrego wychowanie rozprzestrzeniła się właśnie wśród młodzieży, czy też może miał przyjemność spotkać się z spotkać się z jakimś wyjątkiem od bardziej uprzejmej reguły.
- A jeśli nie, to co? - spytał z uprzejmym zainteresowaniem.
- To... to... - Młodzian zapowietrzył się. - To dostaniesz w pysk!
A jakby na potwierdzenie zamiarów awanturującego się, jego pomocnik przesunął się o krok do przodu, łypiąc groźnie na Tarina.
Powiadają, że wesele bez solidnej bijatyki to nie wesele. Czemu akurat tym razem trafiło na Tarina? Przez moment zastanawiał się, czy to czasem nie jakiś kawał ze strony Loradian... Dziewczyna słynęła w rodzinie z nieco spaczonego poczucia humoru...
- I dlatego jesteście w dwójkę? - spytał Tarin. - Na wypadek, gdyby jednemu się nie udało? Czy też może tamten będzie trzymać, a ty zechcesz mnie uderzyć?
- Odwalisz się od niej, czy chcesz pluć zębami?
- Agresor ruszył już na Tarina, wykonując krok w przód, i nie wdając się w kolejne dyskusje. Jego ręce uniosły się w górę...
Zawartość trzymanego przez Tarina kielicha wylądowała na twarzy młodzieńca. Wino było dobrej jakości, na dodatek dość mocne, ale przeznaczone było raczej do spożywania, a nie do przemywania oczu. Szczypać musiało, sądząc z miny oblanego, całkiem nieźle. Tarin zrobił krok w bok, a potem pchnął oślepionego młodzieńca w ramiona jego towarzysza.
Dywersja powiodła się w pełni, oślepiając na moment prowokatora bójki, posłanego na własnego towarzysza. Z ust obu posypały się bluzgi, Tarin miał zaś ledwie chwilę na podjęcie dalszych działań, nim - już z całą pewnością - obaj nie rzucą się na niego z pięściami.
Jedna mała iskierka... Malutka... Tak pięknie by się obaj palili... Ale Loradian nie byłaby szczęśliwa, a nie wypadało zepsuć takiego pięknego dnia, jak by nie było, krewniaczce. Panna młoda z pewnością nie chciałaby ofiar na swoim weselu.
Tarin dotknął pierścienia i zniknął z oczu obu napastników, wywołując dziwaczne mruganie pewnego przyglądającego się uważnie całemu zajściu rzemieślnika, który pokręcił głową, zwalając wszystko na wino, efektem czego, tego wieczora już nie pił... Tarin wykonał zaś cicho parę kroków w bok, by nie stać się ofiarą przypadkowego trafienia.
- A to świnia! - zbulwersował się pomocnik skory do bitki.
- Oczy szeroko, znajdziemy go jeszcze - powiedział sam prowodyr, po czym obaj młodzi mężczyźni zaczęli krążyć pojedynczo po sali, wypatrując nadaremnie Tarina.
Tarin również wybrał się na poszukiwania. On jednak, w przeciwieństwie do obu młodzieńców, nie szukał siebie, tylko panny młodej. Stanął tuż przy niej i cicho powiedział:
- Tylko nie krzycz. Co mam zrobić z tamtą dwójką? Nie chciałbym, aby któremuś stała się krzywda.
Loridian nie krzyknęła, za to podskoczyła aż w miejscu, wywołując zdziwienie znajdujących się w jej pobliżu osób. Kuzynka Tarina miała jednak nieco oleju w głowie, toteż uniosła puchar z winem do ust, w ten sposób maskując rozmowę z teoretycznym powietrzem.
- Drogi kuzynie, kiedyś przez te twoje sztuczki jeszcze sobie napytasz kłopotów. - Uśmiechnęła się, niby sama do siebie - Zresztą, kłopoty często idą z tobą w parze, czyż nie?
- Zgadza się, piękna panno młoda.
- Odpowiedź Tarina była równie cicha, jak poprzednio.
- Myślę, że mogłabym zapewnić ci nieco wytchnienia, choć mam nadzieję, że już nie uciekasz z mego wesela mój drogi? Inaczej będę wielce zawiedziona... - powiedziała, wstając ze swojego honorowego miejsca.
- Nawet gdyby dziesięciu kretynów usiłowało mnie dopaść, to cię nie zawiodę - zapewnił Tarin. Dziesięciu durniów to nawet dla niego byłoby sporym wyzwaniem, ale czegóż się nie robi dla pięknej kobiety.
Loridian nie powiedziała już nic, zwróciła za to na chwilę głowę mniej więcej w jego stronę, po czym ponownie się uśmiechnęła. Następnie kilka razy klasnęła w dłonie, zwracając na siebie uwagę gości weselnych.
- Uwaga uwaga moi mili, a teraz coś dla odmiany: panie proszą panów!. No dalej, tańcujemy! - Niemal wykrzyknęła, sama porywając swego lubego od stołu, po uprzednim szepnięciu paru słów swym znajdującym się blisko drużkom. Za jej przykładem szybko poszło wiele osób, po czym zaczęto licznie tańcować. Drużki zaś wyszukały owych dwóch awanturników weselnych, porywając i ich w tan. Kuzynka Tarina najwyraźniej więc znała oba “rzucające się koguciki”...
Bycie na weselu i nie poczęstowanie się smakowicie wyglądającymi potrawami to już by była przesada. Podobnie przesadą by było jedzenie, unoszące się w górę i znikające nie wiadomo gdzie. Chcąc niektórym oszczędzić szokujących wrażeń Tarin rozproszył niewidzialność i spokojnie zabrał się za konsumpcję... która została po pewnym czasie przerwana solidnym trzaśnięciem w plecy, doprowadzając Tarina do zakrztuszenia. Plując, czkając, i jednocześnie sapiąc, spojrzał na “oprawcę”. Okazał się nim nie kto inny, jak sam wuj Zangeon, ojciec Loridian. Mężczyzna o wielkiej, posiwiałej brodzie, i równie sporym brzuchu.
- Co tam, Tarin?! - Niemal do niego ryknął swym doniosłym głosem, będąc już mocno wstawionym. - Bawisz się dobrze?
Tarin wreszcie przełknął kęs jadła, który omal go nie zadławił, a potem wstał.
- Bardzo udane przyjęcie - powiedział. - Piękne i zgrabne dziewczyny, co prawda najpiękniejsza właśnie wyszła za mąż... Bardzo dobrzy muzykanci. Jedzenie godne królewskiego stołu. Nic więcej nie trzeba. Żyć nie umierać.
A że stracił trochę dobrego wina? Żaden problem. W końcu wina było wszędzie pod dostatkiem.
- Jak się zwą ci dwaj, co tańczą teraz z druhnami? - spytał.
Wuj skupił spojrzenie na tańczących, jednak najwyraźniej nie wiedział o kogo chodzi, co zresztą szybko potwierdził słowami.
- Eeeee, którzy? - Usiadł obok Tarina.
Tarin przez moment wpatrywał się w tańczący tłumek. Wnet wypatrzył młodziana, dbającego o cześć swej siostry.
- O, tam jest druhna, w tej błękitnej sukience. Kręcą się tuż obok kolumny - powiedział. - Kto z nią tańczy?
- Aaaa, ten to Bell, a co?
- Zangeon pochwycił w łapę jakieś udko, po czym zaczął się w nie wgryzać z apetytem.
- O mały włos dałbym mu w zęby - powiedział Tarin, sięgając dla odmiany po niewielkie ciasteczko z galaretką i truskawką na szczycie. - Nie spodobało mu się, że tańczę z jego siostrą. Ale nie chciałem psuć weseliska.
- Ale on nie ma siostry!
- spojrzał na niego zdziwiony wuj.
- Czyli tylko szukał zaczepki? - Tarin potarł brodę. - Przyjemny młodzian, jednym słowem. Może jednak trzeba było rozkwasić mu nos... Będę musiał poprosić Loridian o pozwolenie. - Uśmiechnął się. - Zna wuj może jego kompana?
- Znam, znam, to b...brrrrrrrrr.
- Wujowi się odbiło na całego, i rozdziawił nieco gębę z tego powodu - Opsala! Znam go, to Nornan, taki sam nicpoń jak Bell. Szkoda na nich nerwów i wysiłku, no i nie psuj kuzynce wesela. - Zangeon napił się wina - Z ciebie dobry chłopak Tarinie, ale coś... coś baby sobie znaleźć nie umiesz? - Ponownie uśmiechnął się pełną gębą i tym razem huknął go w ramię. - Nie bierz tego osobiście, ale tyle panien za tobą się rozgląda...
- Pewnie wybór za duży
- uśmiechnął się Tarin. - Poza tym jest drobna różnica między ‘znaleźć’ a ‘znaleźć na stałe’. Jak na razie to drugie mnie nie pociąga zbytnio. W przeciwieństwie - ściszył głos - do tego pierwszego. Ale nie mów tego cioci, ani Loridan - dodał.
- No nie powiem, nie powiem. - Roześmiał się, po czym wzniósł toast w stronę Tarina. - Ech... być tak jeszcze raz w twoim wieku i móc do woli... - Zarechotał wyjątkowo głośno, wzbudzając nawet zainteresowanie okolicznych współbiesiadników.
- Za piękne chwile. - Tarin wzniósł puchar i upił solidny łyk. Tylko jeden, bo chociaż wino było przednie, to przed nimi był jeszcze ładny kawałek nocy.
- A propos pięknych chwil. - Wuj uśmiechnął się dziwacznie, po czym... zatarł ręce. - To idę do ciotki, coby się nie dąsała i takie tam. Baw się dobrze!
- Dzięki, wujaszku
- uśmiechnął się Tarin, po czym wrócił do obserwowania tańczących par. Miał w planach jeszcze co najmniej jeden taniec, z panną młodą dla odmiany.
 
Kerm jest offline