Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2011, 16:13   #8
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ucieczka... stała ucieczka... byle dalej... z miejsca na miejsce...
Czy tak miało wyglądać teraz życie? Czy była jeszcze jakaś szansa na normalność w świecie, w którym martwi już nie leżeli spokojnie w swych grobach, a żywi próbowali się nawzajem pozabijać z powodu jakichś bliżej niesprecyzowanych nieporozumień? Co stało się w motelu? Zaczęła sobie to pytanie zadawać dopiero po kilku minutach jazdy. Gdy budynek i jego otoczenie dawno rozmyły się w mrokach nocy. Potem pomyślała o czarnoskórym, rannym turyście, który został tam prawdopodobnie bez szansy na pomoc.
Zostawili go na pewną śmierć... chociaż może pomogą mu właściciele motelu? Było to marne usprawiedliwienie. Wiedziała o tym i przestała szukać usprawiedliwień. Od dwóch dni pozostawiała przecież kolejnych, niewinnych ludzi nieznanemu losowi, nie oglądając się za siebie...
Przed jej oczami przewinęli się kolejno Maggie Patterson od której pożyczyli łódź, ludzie biegnący w ich kierunku, gdy odbijali od brzegu rzeki i błagający o ratunek, ten staruszek ze stacji benzynowej po drodze, ludzie w rezerwacie Sauk-Suiattle, mieszkańcy Darrington... pracownicy w supermarketu...
Potem pojawiły się twarze martwych... pana MacGregora... jeszcze raz zobaczyła jak spogląda przez dziurę w jego czaszce na ostrzeliwującą ich łódź straży. Ponownie usłyszała przedśmiertne rzężenie jego wnuka, zobaczyła jak wygłodniały las rąk żywych trupów wyszarpuje z samochodu wrzeszczącego reportera, a potem dosłownie rozrywa go na strzępy... straszna śmierć nieśmiałego mechanika po raz pierwszy dotarła w pełni do jej przesłoniętej mgła świadomości.
Przycisnęła pięść do ust by powstrzymać krzyk, który narastał w niej niczym wielka kula śniegu tocząca się ze stromej góry. Nie mogła okazać słabości. Musiała być silna. Nie dla siebie, ale dla Dorothy, dla Nathana i swoich siostrzeńców.
Śmierć osaczała ich ze wszystkich stron. Czaiła się na nich gotowa zaatakować w chwili słabości.
Zwątpienie zabijało równie skutecznie jak kula.
Przetrwać mogli tylko najsilniejsi.
Musiała być silna nie dla siebie, ale dla tych których kochała ponad wszystko...
Odetchnęła głęboko.
W ciemnościach nikt nie zauważył chwili jej słabości. Płacz Ethiena był jedynym dźwiękiem rozrywający straszliwą przestrzeń ciężkiej ciszy, oplatającej myśli stłoczonych w wojskowym samochodzie osób.
Przez całą drogę do kolejnego motelu, nikt nie wypowiedział ani jednego słowa.

Głos Thomsona wytrącił ich z letargu w jakim nieświadomie trwali. Poruszyli się rozglądając po okolicy. Dotąd ciemność za oknami nie pozwalała niczego dojrzeć. Jedynie to, co światła samochodowych reflektorów wyrywały z jej zachłannej czerni. Teraz pojawiły się jakieś zabudowania, latarnie w potem wytarty szyld, który dawał nikłą nadzieję na chwilę spokoju i wypoczynku. Jedyny rozświetlony pokój wywołał mieszane uczucia.
Zombie nie potrzebowali światła... jak dotychczas jednak to żywi ludzie stanowili dla nich większe niebezpieczeństwo...
Zdecydowanie wolałaby nikogo już dziś nie spotykać.
Jej zmysły rejestrowały fakt, że David wysiada z samochodu i odbezpiecza broń. Ze zdziwieniem popatrzyła na swoją dłoń w której ściskała berettę. Musiała po nią sięgnąć do plecaka, ale nie pamiętała nawet kiedy... fakt że sięgała po broń instynktownie... zjeżył włoski na jej karku. Strach i przypływ adrenaliny zaczynały stawać się codziennością.
Gdy światła zgasły co do jednego mogli mieć pewność:
Ktokolwiek tam był i właśnie wychodził na zewnątrz z pewnością był żywy. Zombie nie przejmowały się takim drobiazgiem jak blask światła w którym można by je zobaczyć.

Nawet, kiedy w ślad za reporterem z samochodu wysiadła młoda biochemiczka, nie ruszyła się z miejsca. Czekała.
Wiedziała, że nikt z zewnątrz nie widzi tego co dzieje się w ciemnym wnętrzu samochodu, ani kto znajduje się w środku.
Słuchała dziwnej rozmowy i obserwowała mężczyznę. Jego strój nie wzbudzał zaufania... z drugiej strony w tych szalonych czasach... czy byłby jakiś strój, który wzbudzałby zaufanie? Mundury, które kiedyś dawały poczucie bezpieczeństwa, napawały dumą i szacunkiem, teraz niosły za sobą realne zagrożenie...
Popatrzyła na jego twarz... zmrużyła oczy. Miała wrażenie, że kiedyś, gdzieś w innym świecie, widziała już tę twarz. Była chyba jednak zbyt zmęczona, by zmusić umysł do odkurzenia pamięci, a może to była tylko jej wyobraźnia? Może po prostu kogoś jej przypominał?

Nie dane jej było długo się nad tym zastanawiać. Ciemność, która nagle zapadła nie pozwolił jej na dalsze wpatrywanie się w obcego człowieka. Nie było sensu dłużej siedzieć we wnętrzu humviee. Otworzyła drzwi i wysiadła na zewnątrz. Zaraz za nią wysunęła się Nathali kurczowo trzymając się jej swetra, a potem Nathan. Z drugiej strony wysiadła Dothy z Ethanem na rękach.
- W lewej kieszeni tamtego plecaka są latarki – Liberty skinęła na chłopca, który bez słowa wyciągnął przedmioty i podał jej jedną, a potem sam zapalił drugą. Oświetlając sobie drogę ruszyli do motelu i zaczęli przeglądać pokoje.
Znaleźli spory apartament z kuchnią i niewielką osobną sypialnią. Pomieszczenie było czyste i zadbane, a przy kominku ustawiono spory zapas drewna.
Dorothy ułożyła dzieci do snu w sypialni, a potem położyła razem z nimi, bo dziewczynka zaczęła płakać gdy chciała się oddalić. Byli zbyt zmęczeniu by odczuwać głód. Jednak Liberty doszła do wniosku, że pomysł by rozejrzeć się za czymś do jedzenia na kolejny posiłek jest bardzo rozsądny. Miała właśnie zapytać o to Thomsona gdy niespodziewanie wyciągnął ją na zewnątrz z pokoju.

Jego pytania obudziły wszystkie lęki i emocje, które kotłowały się w jej sercu i umyślę od dłuższego czasu.
Przez chwilę milczała, a potem odezwała się cichym głosem:
- Nie mogę ich zostawić jeśli nie będę miała pewności, że są w miarę bezpieczni. Choć pewnie sama i tak bym nie była w stanie ich obronić... jednak myśl, że ich zostawiam w potencjalnym zagrożeniu... chyba bym tego nie przeżyła... Gdybym miała pewność że są bezpieczni... to co innego. Nie możemy ich tym bardziej zostawić z sama Marią skoro jest ścigana...
Dotknęła jego rękawa i popatrzyła mu w oczy:
- A czy... czy potrafilibyśmy ją świadomie pozostawić zupełnie samą? Jak pana Greena? Nie pomyślałam wtedy o nim. Wszystko działo się tak szybko... ale zrobić to na zimno... przekalkulować i zostawić? Mam już dość zostawiania za sobą kolejnych ludzi. Zbyt wielu ich było...
Na chwilę zamknęła oczy i westchnęła. Potem popatrzyła na niego ponownie:
- Nasi rodzice... uciekli na łódź swoich przyjaciół i przebywają na środku zatoki Hutson... powinni tam być w miarę bezpieczni... jeśli nie dopadnie ich wirus... albo wojsko... - odetchnęła głęboko. – Mój... mój narzeczony jest Seattle... rozmawiałam z nim gdy komórki się odblokowały. Są w biurowcu jego firmy. Uwięzieni i okupowani przez zombie, ale chyba wolni od wirusa...
Popatrzyła na niego niepewnie:
- Tutaj niedaleko jest lotnisko... myślałam że może... będzie tam ktoś kto potrafi pilotować helikopter... a może pan potrafi? - Tym razem w jej oczach mógł zobaczyć nadzieję – Łatwiej byłoby chyba uciec... albo znaleźć bezpieczne miejsce... albo spróbować się dostać w jakieś inne miejsce i komuś pomóc...
Nie zauważyła że jej palce, kurczowo zaciśnięte na jego ręce, zbielały. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że może mu zadawać cierpienie.
 
Eleanor jest offline