Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2011, 00:14   #24
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gigantyczny skarabeusz. Potężna bestia wielkości domu.
Nie tego się spodziewali uczestnicy wyprawy. Nie tego spodziewał się jej dowódca.
Potwór niczym z innego świata. Bo czyż na Faerunie nie było trolli, smoków?... Były. Każdy to wiedział. Ale wielki żuk?
Niemniej bestia była realna i groźna.
Roztaczający się od niej smród zgnilizny był bardzo mocny. I kilku żołnierzy padło nim zemdlonych.
Niemniej atakujący robal nadział się na włócznie, a w jego korpus poleciał grad bełtów i wybuchowe niespodzianki krasnoluda. Oraz dziryty Tarnusa, strzały Garisona i paladynki oraz zaklęcia Erazma.
Mag zsiadł z konia i trzymając się tuż za łucznikami posyłał w kierunku bestii strzały utworzone z kwasu.


Bestia była potężna, ale żołnierze doświadczeni w boju i zdyscyplinowani. Udawało im się utrzymać potwora w szachu, podczas gdy awanturnicy z dowódcą oddziału wykańczali potwora.
Naszpikowany wbijającymi się pomiędzy szczeliny chitynowego pancerza, poparzony kwasem, poraniony wybuchowymi niespodziankami potwór z agresora, stał się stworzeniem desperacko walczącym o życie.
Czemu jednak nie odlatywał? To pytanie nie miało w tej chwili znaczenia dla nikogo.
Rzucony przez krasnoluda granat nie wpadł pod skrzydło pokrywowe, ale i tak potężny ładunek rozerwał skrzydło i ranił śmiertelnie owada. Podobnie jak strzała z łuku, która utkwiła pomiędzy żuwaczkami.
Skarabeusz zaskrzeczał i opadła brzuchem na ziemię martwy.

Zwycięstwo! Upragnione zwycięstwo. Pozostało więc lizać rany.
Jeden włócznik trafiony łapą i lekko przygnieciony, stracił przytomność, ale rany nie zagrażały jego życiu.
Półork Gostag, bo tak się właśnie nazywał ów piechociarz, wylądował na wozie mateczki Deldi, prowizorycznie przebadany i opatrzony. Pozostałych udało się ocucić.
Przyjrzenie się kupie nawozu pozwoliło stwierdzić, czemu wielki robal nie uciekał.
Larwy.


Setki paskudnych larw, takich je te znalezione na trakcie. Wielka kupa nawozu wypełniona śmierdzącymi złem larwami. W sumie to całe miasto cuchnęło paladynce jedną wielką aurą zła. Tak namacalną, że duszącą niemal.
Niemniej, nadal nie było wiadomo co tu się zdarzyło. Jeden wielki skarabeusz nie mógł być odpowiedzialny za zniknięcie ludności całego miasta. I to bez śladu.

Po walce dowódcy rozpoczęli krótką naradę. Tarnus uznał, że na początek należy w mieście ustanowić jaką bazę i dlatego zdecydował się wyruszyć dalej w kierunku garnizonu.
Poparł go Garison, uznając jednak, że trzeba zostawić dwóch lub trzech łuczników na wypadek gdyby zwiadowczynie się odnalazły.
Po czym zwrócił się do Corelli.- Gratuluję celnego oka i pewnej ręki, pani. Jestem zaprawdę pod wrażeniem twej celności.
Tarnus się zgodził i Garison wyznaczył dwóch ludzi. Chudego blondyna, o krótko obciętych włosach o imieniu Jonach. Oraz milkliwego półelfa pozującego na przedstawiciela pełnej krwi o imieniu Anargos. Wyjątkowo niedobrana para. Zwłaszcza Jonach protestował przeciwko połączeniu go z „elfim niemową”. Sam półelf jedynie wymownie przewracał oczami, poprawiając swe długie włosy dłonią.

Wyprawa ruszyła więc dalej, omijając ratusz. Na razie głównym celem wyprawy miał być garnizon. Należało zabezpieczyć miejsce odpoczynku na noc.
Siedziba tutejszych oddziałów Purpurowych Smoków była kolejną niespodzianką. Tu bowiem zauważono pierwsze ślady walki.
Bramę garnizonu sforsowano. Pomiędzy kocie łby miejskiego bruku wbite były strzały i bełty. Drewno sforsowanej bramy pokrywała krew...
Dziedziniec garnizonowy wyglądał podobnie. Porzucony oręż, złamane strzały i włócznie, krew na broni. I żadnych trupów. Znowu.
Nigdzie w tym mieście nie można było znaleźć zwłok. Choć nikt się nie kwapił do szukania trupów w robaczym gnojowisku, to pobieżne oględziny pozwoliły stwierdzić, że w kupie gnoju na rynku nie ma zwłok mieszkańców miasta.
Więc gdzie się podziały?
Tarnus nakazał ludziom sprawdzić stan baraków i stajni. Chciał się upewnić, że nadają się one do użytku tej nocy. Po czym sam ze swoimi zastępcami skierował swe kroki, ku siedzibie dowództwa garnizonu w nadziei znalezienia tam informacji, na temat tego co się stało w tym mieście. I dlaczego się stało.

Tymczasem na mieście dwie kobiety przemierzały naznaczone przekleństwem uliczki.
Miasto mimo, że nie tak rozległe jak Gwarch wydawało się labiryntem, w którym każdy zakręt wydawał się łudząco podobny do poprzedniego. Uliczki były identyczne, albo też były tożsame. Czyżby obie kręciły się w kółko?
W tym mieście łatwo było zabłądzić. Nawet Lialdzie, która miała mapę.
Półelfka wędrowała ostrożnie przez uliczki szukając zagrożenia swego życia. Bo ono istniało.
Nie potrafiła co prawda określić jakiego rodzaju jest to zagrożenie, ale nie czuła się bezpieczna.
- Pomóż...- słowa dobiegły do półelfki spod jej stóp. Zdziwiona spojrzała w dół i zobaczyła twarz, ludzką twarz wynurzającą się z kałuży wody. –Pomóż... wspomnienie. Daj mi jedno swe wspomnienie. Pomóż zaistnieć.
Kolejne twarze wyłaniały się z innych kałuż tworząc chór szeptów. –Wspomnienie. Wspomnienie. Daj zaistnieć. Oddaj swą pamięć.-
Twarze z kałuż przyglądały się jej coraz bardziej zawodząc.- Oddaj swe wspomnienia. Oddaj. Poratuj ! Poratuj zanim ...- ich głosy przeszły w nieludzki pisk strachu. I twarze z kałuż, zaczęły eksplodować. Jedna po drugiej wybuchały, zmieniając się w krwawe sadzawki.
A Lila... rzuciła się do ucieczki. Panicznej zwierzęcej ucieczki, na oślep szukając człowieka... Jakiegokolwiek człowieka, który będzie dowodem na to, że nie jest tu sama. I nie zwariowała.

Evelyn nie była sama. Był przy niej Viltis. Jego obecność dodawała otuchy, ale nie pozwalała pozbyć się poczucia osaczenia. Mimo że jej smok nie potrafił wytropić nikogo i niczego w pobliżu, ona wiedziała że ktoś tu jest. Ktoś jej wrogi.
Obserwuje, patrzy. Czasami zdawało się jej, że go widzi, ale Viltis wysłany w miejsce gdzie zauważyła obserwatora, nie potrafił nikogo znaleźć. Nie złapał też żadnego tropu. Sytuacja była więc dość frustrująca.
Nagle. Świst. I ból w szyi. Coś ją przebiło, coś tkwiło w niej przebijając krtań na wylot nie pozwalając Evelyn wypowiedzieć ni jednego słowa. Strzała. Jak to się mogło stać ?
Tak szybko?
Jedna chwila i sytuacja zmieniła się diametralnie. Evelyn umierała. Tak po prostu ginęła. Nie było w tym żadnego bohaterstwa, jedynie żal. Umierała po bezowocnym i pustym przeżyciu tylu lat.
Konała. Czemu świat jest tak niesprawiedliwy? Przecież chciała zmienić swe życie. Chciała wreszcie znaleźć szczęście. A teraz... za późno.
W oczach Evelyn pojawiły się łzy. Ból przebitej szyi utrudniał mówienie. Do uszu dochodziły słowa Viltisa, ale nie potrafiła się na nich skupić. Osunęła się na ziemię rozpaczając w duchu.
Umierała samotna i nikomu niepotrzebna. Czy tak chciała zakończyć życie? Nie! Nie ! Nie ! Nie mogła się zgodzić z tym wyrokiem losu!

Ktoś się zbliżał w jej kierunku, podczas gdy Viltis trzymał ją w swymi łapami i potrząsał mocno, coś dramatycznie mówiąc.
Ktoś się zbliżał. Kobieca twarz... nie... czaszka.


Umierała! I śmierć po nią przychodziła. I nie mogła nawet słowa powiedzieć do swego przyjaciela z powodu przebitej strzałą krtani. Nawet tego jej odmówiono.
Umierała! A przecież tak chciała żyć.

Lila z ulgą zobaczyła Evelyn w towarzystwie jej „chowańca”. Obecność drugiej osoby podniosła półelfkę na duchu. Na moment jedynie. Bowiem dziewczyna siedziała oparta o ścianę i równie blada jak owa ściana. Jej zwierzak potrząsał nią i krzyczał coś do niej.
Gdy Lialda bliżej podeszła to zauważyła, że dziewczyna płacze i próbuje coś powiedzieć do swego „chowańca”. Ale nie może. Czyżby straciła głos?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-10-2011 o 00:26.
abishai jest offline