Wątek: Czaszki
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2011, 18:56   #7
Aeshadiv
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Miguel Jose 12:43

"Kurwa... co to było?" - pomyślał widząc jak pocisk wbijał się w ścianę jak w masło. Kilka bardziej lub mniej ostrych odłamków uderzyło Meksykańca w twarz. Dzikim pędem wybiegł poza budynek kawiarni. Nie było czasu na zastanawianie się nad czymś innym niż ucieczka. Tu szło o jego życie. Mówi się, przynajmniej tak słyszał, że koty mają dziewięć żyć. Jakaś panienka kiedyś mówiła mu "kotku", przyjmując takie określenie dla Miguela oznaczałoby, że dziś stracił około czterech takich kocich żywotów.

Podróbka bagnetu momentalnie zagościła w dłoni Miguela gotowa do ataku, gdy tylko usłyszał kroki. Wychylił się zza kontenera. Na szczęście, leżało tam jakieś stare futro, więc włosy chłopaka dobrze wtopiły się w tę "zasłonę". Bandyci go nie zauważyli.
"Pinto... skurwielu..." - pomyślał widząc czarnucha. Małpia morda i odstające brudne uszy doskonale odzwierciedlały inteligencje gangstera. Taki typowy okaz australopitka...

W końcu poszli... trzeba było w końcu podsumować to co się stało. Kula w kawiarni... najpierw pierdolnęła w ścianę, później dopiero usłyszał wystrzał... bandziory nie miały chyba karabinu snajperskiego... Policja? Czyżby oddziały specjalne? Czuł się otoczony, już nie wiedział czy może ufać glinom. Pasowałoby z ukrycia dowiedzieć się kto za czym stoi... póki co trzeba odnowić stare znajomości...

Miguel bocznymi uliczkami udał się do dzielnicy biedy w której zazwyczaj można było spotkać jego przyjaciela z początków pobytu w Rio. To chyba była jedna osoba, której można było ufać... chyba...

Jakieś cztery mile za granicą slumsów Rio stał budynek zwany przez nielicznych czerwoną budą. Osoby niewtajemniczone nie wiedziały, że nie chodzi tu o kolor domku, bo ten był barwy białej. Wuj Alberto, który był właścicielem owego przybytu był po prostu zatwardziałym komunistą. Swojego psa nazwał nawet Che, ze względu na to, że kiedyś po pijaku potrącił obraz Che Guevara'y i myślał, że kopnął swojego psa. Jak to możliwe? Nikt nie wie. Staruszek pewnie pomieszał wódę własnej roboty z jakimś halucynogenem. Miguel wiedział, że mimo sporej różnicy poglądów i tego człowieka zazwyczaj mógł szukać wsparcia. Nie był to jego przyjaciel, ale raczej koleś do dobrych rad, który zna każdego w Rio.

-Morda Che! - ryknął Miguel, gdy kundel podbiegł do bramki i zaczął warczeć. Po chwili pies jednak poczuł smród jaki zawsze towarzyszył meksykańcowi i przestał być agresywny.
-Grzeczny komuch - skomentował z uśmiechem. Otworzył bramkę i wolnym krokiem, podziwiając konopię rosnącą na parapecie jak kwiatek podszedł do drzwi i zapukał. W sumie bez celu, ale zazwyczaj tak robił, taki nawyk.
-Właź Miguel, wiem, że to ty, bo Che w końcu zamknął mordę, a nie słyszałem niczyich wrzasków. - odezwał się lekko podchmilony głos sprzed telewizora.
Pokój był bardzo niechlujnie urządzony. Na ścianie przy łóżku wisiała mapa Rio. Wisiała to za dużo powiedziane. Ledwo co trzymała się na strzępach taśmy jest tu znacznie lepszym określeniem.
- Witaj Wuju. - przywitał się młody
-Co tam młoda dupo? Przyszedłeś w odwiedziny, czy masz znów przesrane i nie wiesz co zrobić? - zapytał wrednie Alberto. Takie teksciki wybitnie denerwowały Miguela, ale z czasem zaczął się do nich przyzwyczajać.
-No, jak zwykle...
-Co tym razem? Puknąłeś nie tę suczkę?
-Znasz może tę kawiarenkę? - ignorując pytanie Miguel wskazał na mapie jakiś punkt.
-Pewnie, że znam - powiedział krótko stary
-Nawet nie spojrzałeś co pokazuje. - rzucił swoją uwagą Jose.
-Bo znam wszystkie kawiarnie w tym mieście. O która dokładnie pytasz? - pytał dalej gapiąc się na jakaś prezenterkę reklamującą jakieś badziew.
-Charliela? Coś brzmiało jak Charlie... nie pamiętam dokładnie nazwy.
-Chodzi Ci o Chaleira?
-Yhyy...
-No i co w związku z tym? Jest taki mały uroczy kącik.
-Uroczy? W tym uroczym kąciku ktoś prawie zrobił z mojego łba krwawą dziurę... żadni gangsterzy to nie byli. Chociaż posypało się trochę ołowiu.
-Hm? Strzelanina? - Wuj Alberto obrócił się. Ta sytuacja już go zainteresowała. Lubił wiedzieć kto do kogo strzela i za co.
-Wydaje mi się, że ktoś robił albo na mnie nagonkę, albo na gliniarza, przy czym to pierwsze jest bardziej prawdopodobne. Ten ktoś kto do mnie strzelał miał karabin snajperski, więc raczej nie był to członek gangu.
-Twierdzisz, że w gangach nie używa się takich zabawek?
-Gdybyś zabaczył na miejscu Pinto to byś też tak stwierdził.
-Aaa! To zmienia postać rzeczy. - staruszek zaśmiał się poprawiąjąc swoją łysinę poprzez przykrycie jej czapką z daszkiem.
-Nie rozumiem tu jednego. Cała akcja zaczęła się gdy miałem powiedzieć co widziałem tam i ówdzie. Po chwili słyszę jak śmierć mija mnie o trzy centymetry...
-Nie podpadłeś komuś z glin?
-Nie. Właśnie dla nich pracowałem
-A tym drugim?
-Gangom?
-Gangom to na pewno podpadłeś znając twoje kurewskie szczęście.
-To o kim mówisz? - pytał Miguel nie wiedząc o czym stary gada.
-O BOPE, czaszki...
Tutaj Miguel zamilkł... Nie wiedział co powiedzieć. Słyszał sporo o tej jednostce, ale rzadko co miał z nimi do czynienia. Co najwyżej był przez nich przeganiany z tłumu gapiów. Oparł się o szafkę i tak jak stary wgapił się w tyłek prezenterki sprzedającej jakiś badziew w TV markecie.
 

Ostatnio edytowane przez Aeshadiv : 18-10-2011 o 01:38.
Aeshadiv jest offline