Wątek: Czaszki
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2011, 23:50   #8
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Juan odłożył swój telefon do kieszeni. W tej jednej chwili, przez jego głowę galopowały najgorsze myśli, a jakiś głosik powtarzał ciągle "stało się coś złego ... coś złego". Metys chciał przekląć, głośno, siarczyście ... jednakże w tej chwili nie ufał swojemu głosowi. Szybko rozejrzał się po okolicy, zastanawiając się ile osób, mogło być świadkami całej gammy emocji, które malowały się na jego twarzy. Na całe szczęście wyglądało na to, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wziął kilka głębokich oddechów, próbując się uspokoić.

Dopiero po paru chwilach podszedł do USA i Latino.

-Posłuchajcie - odezwał się w miarę spokojnym głosem, chociaż w sposobie jego wypowiedzi dało wyczuć się lekkie zmęczenie i zaniepokojenie

-Czy moglibyście sami zająć się przesłuchaniem ... ważna sprawa rodzina ... muszę pojechać do szpitala - nie chciał wchodzić w zbyt wielkie szczegóły. Nie znał zbyt dobrze tych ludzi i jakoś nie miał ochoty opowiadać im o tych kłopotach. Na całe szczęście pozostała dwójka żandarmów, nie widziała przeszkód, przed rozłączeniem się.

Zwiadowca podbiegł do jednej z ekip BOPE, która przyjechała tuż po strzelaninie zapewnić kolegom ewentualne wsparcie i popatrzeć na ich rękodzieło. Po krótkiej rozmowie wskoczył do samochodu ...

Nie pamiętał zbyt dobrze drogi do szpitala. Jego mózg nawet dobrze nie zarejestrował trasy i przesiadek. Szpital św. Pawła był wysokim, dziesięciopiętrowym białym budynkiem, znajdującym się na niedużym wzniesieniu, w jednej z centralnych dzielnic miasta. Chociaż przyciągał spojrzenia, nikt nie zapytał go o cel wizyty ... być może powodował to mundur, a może mina Carlosa, który w tej chwili nie wyglądał na najprzyjemniejszą osobę pod słońcem.

Szybko zauważył Cathrine. Jej długie, rude włosy, zazwyczaj związane wstążka, zwisały teraz swobodnie. Jego ukochana miała 170 cm wzrostu i była raczej drobna, co powodowało, że w zatłoczonym szpitalnym holu, co chwila znikała mu z oczu. W końcu jednak i ona go zauważyła. Jej zielone oczy, były mocno zaczerwienione od łez, one też rozmazały jej makijaż. W dłoniach ściskała zakrwawioną chusteczkę. Gdy tylko zobaczyła Juana podbiegła do niego, szukając wsparcia.

- Powinnam powiedzieć ci o tym wcześniej. –
starała się żeby jej głos był pozbawiony emocji, ale bliskość sprawiła, że zaczęła się rozklejać. – Nigdy mi tego nie wybaczysz... tak bardzo cię przepraszam.-

Przytulił ją. Serce miał praktycznie w gardle. Nie wiedział co się stało, ale nie mogło to być nic dobrego. Przełknął ciężko ślinę, nie ufając swojemu głosowi -Co się stało? -

- Maria … ona zaczęła zadawać się z jednym z… handlarzy. – głośno przełknęła ślinę. Mówiła powoli. Wyraźnie bała się reakcji Juana. – Próbowała się z tego wyrwać, ale była zadłużona u jednego człowieka. Miguel. Tak miał na imię. Powiedziałam, że pożyczę jej pieniądze. Poszłyśmy razem dzisiaj do niego. Nie chciałam jej zostawiać samej. Pobili Marię. Skatowali ją na moich oczach. Boże powinnam powiedzieć ci o tym wcześniej. – czekała na reakcję ukochanego hamując szloch.

Juan odetchnął z ulgą, bał się, że to coś gorszego, że coś jest nie tak z Cathrine ... po chwili zacisnął zęby. To było głupie, bardzo głupie z jej strony, ale każdy mógł popełniać błędy. Przede wszystkim przytulił ją mocniej, jakby z ulgą i odezwał się spokojniejszym głosem

-Przestraszyłaś mnie ... cholernie mnie przestraszyłaś, bałem się, że coś się tobie stało - zamilkł obserwując jej twarz. Jej łzy i smutek sprawiał mu duży ból, wieki temu ... cóż jego Indiańska część pewnie oddałaby dilera na żer dużym amazońskim mrówkom ... cywilizowany człowiek, rozwiązałby to inaczej. Prawda była jednak, że stał gdzieś pośrodku ... był dumny ze swojego pochodzenia, z obu swoich światów. Uśmiechnął się aby uspokoić dziewczynę

-Przede wszystkim, masz rację, że powinnaś mi powiedzieć wszystko, ale nie martw się, wszystko będzie w porządku ... jednak to co zrobiłyście ... to było głupie - Pociągnął ją lekko w stronę krzeseł i usiadł na jednym z nich. Widać było, że mocno myśli o wszystkim

-Jaki jest stan Marie? - zapytał nagle -Można z nią rozmawiać?-

Pokręciła przecząco głową. – Jest w tej chwili operowana. Lekarz nie chciał mi nic powiedzieć. – zrobiła krótką przerwę na zebranie myśli

Juan nic nie mogłam zrobić. Stałam nieruchomo i tylko patrzyłam się jak ją kopali i śmiali się. Nie mogę wyrzucić tego rechoty z głowy. Mówili, że dawno nikt im nie zapewnił takiej rozrywki. -

Metys popatrzył jej w oczy i odezwał się najbardziej uspokajającym tonem na jaki mógł się zebrać -Nie mogłaś nic zrobić, nie przejmuj się tym ... gdybyś spróbowała, pewnie też byłabyś teraz operowana ... ten Miguel ... miał jakieś nazwisko, uczestniczył w tym? -

- Nie było go. Nie wiem kim byli ci ludzie, pewnie jego kumplami, bo Maria znała jednego z nich. On miał na nazwisko… Jose. Tak, dokładnie tak. -

Carlos zamknął oczy "Miguel Jose", ten świat był mały ... cholernie mały, a pan Miguel właśnie zarobił u niego dużego minusa. Zwiadowca był przekonany, że dowie się wszystkiego od niego, kim byli ci ludzie, a potem zapłacą ... ohh zapłacą w style BOPE. Juan uważał się za spokojnego człowieka, byłe jednak pewne granice, których nie należało przekraczać, a ci ludzie ... ci ludzie popełnili błąd. Dilerzy, władcy cholernej miejskiej dżungli ... cóż prawda była taka, że Juan był wojownikiem ... gdyby został w rezerwacie, pewnie podążyłby ścieżką swojego ojca, zostałby myśliwym i teraz czuł ofiarę. Ci, którzy zginęli dzisiaj, mieli pewnie tyle samo na sumieniu ... a jednocześnie nie zniżyli się do tak niskiego poziomu, jak atakowanie bezbronnej kobiety ... Krwawy Felix, nie będzie miał na pewno nic przeciwko małemu postojowi ... załatwi się to ... byli BOPE i to należało do ich obowiązków ... byli na wojnie. Odezwał się głośno w języku Terena, w języku swojego ojca i swoich przodków

-Niech Bóg błogosławi, moje polowanie - po tych słowach spojrzał na swoją dziewczynę

-Słyszałem o nim - powiedział -Zajmę się tym, obiecuję ci to ... nie musisz się bać ... pamiętaj, że możesz mi powiedzieć wszystko ... pomogę tobie zawsze -

- Nigdy więcej cię o to nie poproszę. – jej spojrzenie zmieniło się na bardziej harde. Kobieta posmakowała zaledwie cząstki prawdziwego oblicza Rio, ale to wystarczyło, żeby zmienić sposób myślenia.

– Niech za to zapłacą. Mają poczuć się bezbronni jak Maria. Nigdy więcej mają się nie zaśmiać. -

Żandarm powoli kiwnął głową. Właściwie nie było nic do powiedzenia. Cathrine napisała na jakieś karteczce adres ... być może klucz do odnalezienia Jose. Miał duże szczęście, że nie uczestniczył w katowaniu przyjaciółki jego ukochanej. Wtedy prośba policjanta, o nie zabijanie go okazałaby się daremna. Tak miał jeszcze szansę, o ile okaże się chętny do współpracy.

-Posłuchaj zostałem chwilowo przeniesiony do tymczasowej drużyny ... mamy sprawę do rozwiązania i ona może powodować, że będę przychodził do domu później ... ale nie bój się, zajmę się wszystkim ... daj mi znać, jak będziesz wiedzieć coś więcej o stanie Marie i uważaj na siebie ... - przytulił ją ponownie. Jej słowa sprawiły, że populacja mętów w Rio straci niedługo paru osobników.

Spojrzał na zegarek, wolał nie spóźnić się na naradę u Felixa i poszukiwania dilera ... stały się one w końcu bardziej osobiste ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline