Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2011, 22:26   #4
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hans wstał wcześnie rano i po spożyciu lekkiego śniadania ruszył w miasto na poszukiwanie kancelarii Kartza. Tak jak obiecywał adwokat, znalezienie jej nie zajęło Hansowi zbyt wiele czasu. Piętrowy budynek mieścił się nieopodal ratusza. Parter zajmował sklep tutejszego jubilera, prawnik urzędował na górze. Do jego biura wiodły strome schody poprowadzone wzdłuż ściany bocznej budynku, kończące się okutymi drzwiami. Mutigowi otworzył przygarbiony jegomość w wieku zbliżonym do Kartza. Był dość szczupły i lekko utykał na prawą nogę. Miał na sobie brązowe spodnie, takąż kamizelkę i białą koszulę. Nosił długie siwe włosy, które na czubku głowy zaczęły ustępować miejsca łysinie. Za grubymi okularami skrywał parę dużych niebieskich oczu.

- Pan von Mutig jak mniemam? - zapytał od razu. - Mecenas oczekuje.

To mówiąc zaprowadził go na tyły kancelarii do gabinetu Kartza. Hans zastał adwokata pochylonego nad stosem papierów.

- Witam, właśnie zastanawiałem się, kiedy pan nas odwiedzi. Friedrich, jeśli ktoś będzie o mnie pytał, najbliższych parę godzin spędzę u Vellerów - to mówiąc ruszyli z Hansem w stronę wyjścia.


Dotarcie do rezydencji zajęło im nieco ponad pół godziny. Siedziba rodu Veller mieściła się przy drodze wyjazdowej wiodącej do Obersdorfu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że właścicielom powodzi się lepiej niż większości mieszkańców Aldersburga. Budynek był zadbany i w porównaniu z sąsiednimi wręcz emanował przepychem. Rezydencję wzniesiono z czerwonej cegły na planie prostokąta. Przypominała Hansowi pałac, w którym przyszło mu spędzić dzieciństwo, choć oczywiście siedziba jego rodu była znacznnie większa. Mimo wszystko von Mutig był pod wrażniem. Vellerom musiało się powodzić w interesach skoro mogli sobie pozwolić na utrzymanie takiego domostwa. Nie było mu dane obejrzeć go z bliska gdyż Kartz poprowadził go na tyły posiadłości gdzie obok ogrodu sporych rozmiarów mieścił się piętrowy domek.

- Na parterze tego domu znajdują się mieszkania służby. Całe piętro jest wolne. W jednym z ulokowanych tam mieszkań trzymano Klausa.

Chwilę później Hans przechadzał się po pokojach zajmowanych do niedawna przez młodego Vellera. Na mieszkanie składały się dwa pomieszczenia, z czego kuchnia sprawiała wrażenie od dawna nieużywanej. Drugi - niewielki pokoik z łóżkiem był bez wątpienia miejscem, gdzie po raz ostatni widziano Klausa. Wyposażenie pomieszczenia dopełniały dwie półki na książki, obecnie puste oraz niewielka szafka przy łóżku. Okna w obu pomieszczeniach były zakratowane.

- Więc to jest człowiek, którego wynająłeś - usłyszeli za sobą niski głos.

Hans rozglądał się bacznie po pomieszczeniu i nie od razu zareagował na wejście trzeciej osoby. Domyślał się, że to jego chlebodawca, ale nie miał zamiaru rzucać mu się do stóp na powitanie. Poza tym chciał dać się poznać jako fachowiec skupiony przede wszystkim na sprawie. Dopiero po krótkiej chwili odwrócił się powoli w stronę gospodarza domu i spokojnie otaksował go wzrokiem. W drzwiach do mieszkania stał wysoki mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Był dobrze zbudowany i miał lekką nadwagę. Jego strój przypominał nieco odzienie Kartza. Nosił długie czarne włosy sięgające do ramion. Hans odniósł wrażenie, że czarne oczy jegomościa przenikają go na wskroś. Dłuższą chwilę niezręcznego milczenia jaka potem zapanowała przerwał adwokat.

- Panowie jeszcze się nie poznali. Felix Veller, ojciec Klausa. To jest pan Hans von Mutig.

- Bardzo mi miło - powiedział Hans kłaniając się kulturalnie.

- W tym mieszkaniu Klaus spędził trzy miesiące swojego odosobnienia - zaczął ojciec zaginionego. Uwadze Hansa nie umknęło, że zapomniał o pozdrowieniu. - Do dziś nie wiemy w jaki sposób uciekł. Codziennie rano, w południe i wieczorem służący przynosił mu posiłek. Któregoś dnia po otworzeniu drzwi lokaj nie zastał tu nikogo. Wiemy tylko, że nie opuścił tego lokum przez jedno z okien - to mówiąc wskazał kraty - kazałem je wstawić krótko po tym jak go tu umieściłem. Ma pan jakiś pomysł od czego zacząć poszukiwania?

Hans założył ręce za plecami i powolnym krokiem podszedł do okna. Wyjrzał przez nie i przyjrzał się kratom. Zdecydowanie były zbyt gęste, żeby choćby wątły i gibki mężczyzna mógł się przez nie przecisnąć. Ta droga ucieczki naprawdę odpadała, chyba że któraś część krat była uszkodzona. Ciągle milcząc rozejrzał się po podłodze. W końcu spojrzał na Vellera i odparł:

- Mam pomysł. Mam nawet kilka pomysłów. Niestety obawiam się, że trop bardzo już wystygł. Będę musiał użyć wszystkich swoich zdolności, żeby Klausa odnaleźć.

- Proszę mi powiedzieć - kontynuował po pauzie zbyt krótkiej, żeby ktokolwiek mógł mu przerwać - ile lat ma ten budynek. O jakiej porze zniknął Klaus? Czy rozpoczęto jakieś poszukiwania od razu po tym?

- O zniknięciu Klausa poinformował mnie sługa, który przynosił mu posiłki. Miało to miejsce jakiś miesiąc temu, rankiem, stąd przypuszczenie, że Klaus zniknął w nocy. Tego samego dnia zorganizowałem dwudziestu chłopa do przeszukania okolicznych lasów. Druga grupa licząca dziesięć osób patrolowała brzeg na wypadek gdyby morze wyrzuciło jego ciało. Niestety, mimo tygodniowych poszukiwań nie udało nam się trafić na jego trop.

- Nie odpowiedział Pan, jak stary jest ten budynek, w którym się znajdujemy - zwrócił Vellerowi uwagę Hans.

- Ma tyle lat co reszta posiadłości, cały kompleks zbudował mój pradziad Reinhard Veller, jakieś 80-90 lat temu.

- Czyli dostatecznie stary, by znajdowały się w nim tajne przejścia, o których nawet Pan nie wie? - bardziej stwierdził, niż spytał. - Będzie ich trzeba poszukać. Ale jeszcze nie teraz, nie możemy dopuścić do zatarcia innych, ewentualnych śladów. Czy ludzie poszukujący Klausa mieli na podorędziu psy?

- Tak ale zwierzęta zgubiły trop przy granicy posiadłości, kilkadziesiąt metrów od drogi.

- To nic. Kluczowe może być gdzie go podjęły. Jakkolwiek chcemy wiedzieć gdzie Klaus uciekł, to już wiemy, że psy nas tam nie zaprowadzą. Niech nam zatem powiedzą jak się wydostał. W którym miejscu pojawiły się jego ślady. Ktoś wie?

- Psy podjęły trop tutaj. Następnie powiodły ludzi schodami w dół, a stamtąd na podwórze aż do granicy posiadłości.

Hans uniósł brwi w wyrazie niedowierzania. Jego pracodawca wiedział prawie wszystko na temat ucieczki Klausa, tylko nie potrafił z tego wyciągnąć wniosków. A co gorsza zapominali mu powiedzieć o najważniejszych rzeczach.

- Krótko mówiąc Klaus wyszedł stąd drzwiami? Zamkniętymi drzwiami? To chce Pan powiedzieć? - zapytał.

- Zgadza się. Początkowo sam również nie chciałem w to wierzyć ale takie są fakty. Po dwudziestoczterogodzinnych poszukiwaniach zwierzętom nie udało się podjąć tropu. Od tej pory słuch po nim zaginął. Co gorsza od czasu gdy zniknął zginęło w mieście dwóch ludzi. Co prawda w obu przypadkach nie można wykluczyć wypadków jednak jest pan tu chyba wystarczająco długo by wiedzieć co ludzie gadają.

- Wiem co ludzie gadają. Wiem też, że morderstwa trwają od czterech miesięcy. Miały miejsce również w czasie niewoli Klausa... - zawahał się przez moment - ... co dowodzi, że nie może mieć z nimi nic wspólnego - dokończył już bez przekonania. W duszy pomyślał, że skoro Klaus wyszedł najzwyczajniej w świecie głównymi drzwiami, to może robił to częściej, tylko wracał.

- W zasadzie to przez czas gdy Klaus przebywał w odosobnieniu nikt w mieście nie zginął - wtrącił Kartz.

"Dlaczego muszę pracować z idiotami" - pomyślał von Mutig. Jednak nie dał po sobie poznać irytacji.

- Sługa, który przyniósł rano jedzenie otworzył drzwi, tak? A więc były zamknięte na klucz wcześniej? To te drzwi? - zapytał wskazując na drzwi mieszkania.

- Zgadza się, z tego co wiem to jedyne wyjście z tego mieszkania.

Uzyskawszy potwierdzenie począł uważnie im się przyglądać i obmacywać, w poszukiwaniu śladów uszkodzeń, tajnych zakamarków, czy ukrytych mechanizmów. Jednak mimo usilnych prób niczego takiego nie znalazł. Zrezygnowany wrócił do ostrożnego przeszukiwania pokoju. Rozglądał się przede wszystkim za jakimikolwiek zapiskami na ścianach, czy podłodze, bądź symbolami, które mogły być użyte do odprawienia rytuału magicznego. Liczył też na znalezienie jakiejś skrytki, w której Klaus mógł przechowywać klucz do swojego więzienia. Niestety nie znalazł żadnego śladu uszkodzenia ścian. Szafka nocna zawierała tylko kłębek pierza, który Hans podejrzewał o bycie komponentem zaklęcia. Ale po zastanowieniu nie znalazł żadnego magicznego (ani niemagicznego) zastosowania.

- Czy jedzenie przynosiła zawsze ta sama osoba? I czy do tego mieszkania istnieje jakiś klucz zapasowy?

- Jedzenie zawsze przynosił Klausowi Helmut, służy naszej rodzinie od czasów mojego ojca - odparł Veller - i owszem do każdego pomieszczenia na terenie rezydencji istnieją dwa klucze. Jeden ma Karl, nasz majordomus, drugi zaś, w przypadku tych drzwi, powinien znajdować się w kuchni w rezydencji, albo ma go przy sobie ktoś ze służby.

- A ile jest tu mieszkań?

- W obrębie tego budynku cztery - dwa na górze i dwa na dole.

- Sądzę, że tajemnica zniknięcia Klausa jest nad wyraz prosta. Wręcz prozaiczna i niewiele nam pomoże w poszukiwaniach. Ktoś zaprzyjaźniony z nim, możliwe że opłacony, dostarczył mu klucz. Najpewniej był to Helmut, albo ktoś z dostępem do kuchni, kto mógł go ukryć w jedzeniu. Klaus go wydostał i użył we właściwym czasie. Ewentualnie ukrył się przed starym Helmutem, a gdy tamten pobiegł zaalarmować innych o jego zniknięciu, najzwyczajniej w świecie wyszedł, robiąc idiotów ze strażników. Są tu strażnicy?

- Kilku w dzień i w nocy patroluje teren posiadłości.

- I jak rozumiem nie zauważyli nic podejrzanego?

- Gdyby zauważyli nie potrzebowalibyśmy Pana usług.

Von Mutig wolał nie skomentować, mimo że był innego zdania. Uważał, że większość zatrudnionych tu ludzi (a pewnie także domowników) widząc zwłoki z wbitym w pierś nożem długo zastanawiałaby się nad powodem zgonu. Rozejrzał się jeszcze po raz ostatni po mieszkaniu.

- W tej chwili nie widzę nic, co mogłoby pomóc w odnalezieniu Klausa. Proszę jednak do czasu jego odnalezienia nie zacierać śladów bardziej niż to już zostało zrobione. Tymczasem udam się w miejsce pochwycenia Klausa. Panowie pozwolą. - Skłonił się w stronę Vellera. Ten odkłonił mu się raczej sztywno. Hans prowadzony przez Kartza opuścił spokojnie rezydencję. Później przyspieszył jednak, żeby nie kazać na siebie zbyt długo czekać przewodnikom. Nie przez grzeczność, bo nic lepszego nie mieli do roboty, ale raczej w obawie, że się ulotnią i straci mnóstwo czasu, zanim znajdzie kogoś, kto zaprowadzi go na miejsce.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline