Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2011, 16:13   #7
Glyswen
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Dla koneserów smaczek. Wsłuchajcie i wczytajcie się dobrze

***

-Blado coś wyglądasz drogi przyjacielu-staruszek leniwie przeciągnął się na swoim bujanym fotelu. Nie słysząc żadnej odpowiedzi ze strony swego słuchacza, dodał po chwili- Czy aby na pewno wszystko z Tobą w porządku?

-Osip… Ja… Nie umiem zapomnieć. Widzę to zbyt często. Nie wiem, czy wytrzymam… Nie wiem jak długo… To mnie przerasta

-Ci…
- przerwał mu mężczyzna kołyszący się na krześle-Odpręż się chłopcze, co było to było, nie da się tego zmienić. Mówi się trudno.

-Ale gdybym tylko mógł cofnąć czas! Osip zrozum, nigdy bym tego nie zrobił! To… Nie byłem ja!


-A skąd ta pewność chłopcze, hm? Może twoje oblicze z tamtych czasów jest odbiciem twej prawdziwej natury, sztucznie uśpionej i pogrążonej w wymuszonej stagnacji? Nie wmówisz mi chyba, że mordowałeś nieświadom znaczenia tego czynu…
-Wtedy nie myślałem tak…

-Devlin -
wtrącił się ponownie- to nie jest żadne usprawiedliwienie

-Nie rozumiem…

-Czego tu nie rozumieć?

-Po co to robisz? Dlaczego rozgrzebujesz moje stare rany? Czemu mnie piętnujesz?! Turglem, od ciebie oczekiwałem pocieszenia i słowa otuchy. Czemu ma służyć te przedstawienie?


-Eh… Powiedz mi jak długo się znamy?

-11 lat… Czemu pytasz?

-Taki kawał czasu, a mimo to dalej nic nie rozumiesz
-staruszek uśmiechnął się diabolicznie, odsłaniając tym samym doszczętnie zepsute zęby z pomiędzy których wypełzało robactwo– Cały czas uciekasz przeznaczeniu. Choć raz, pozwól sobie pomóc.

Devlin odskoczył przerażony. Nagle uświadomił sobie, że znajduje się w zamkniętym ciemnym pomieszczeniu. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć?! Serce łomotało mu jak szalone. Strach paraliżował go coraz bardziej. To wszystko nie miało sensu. W myślach krążyły mu chaotyczne myśli - GDZIE JESTEM!? JAK SIĘ TU ZNALAZŁEM?!

-Śmierć mój drogi. Ot co ci powie stary druh. Tylko ona może Cię wybawić i uwolnić od tego wszystkiego – Mrok gęstniał wypełniając każdą wolną przestrzeń -Pamiętasz ich twarze? Oni czekają na ciebie, są żądni zemsty. Czy oddasz się w ręce sprawiedliwości, czy też będziesz uciekał w nieskończoność nękany swą przeszłością?

-Zostaw mnie w spokoju!


Postać przypominająca Osipa zerwała się z krzesła. Twarz dziwadła zaczęła jakby się rozpływać. W mgnieniu oka zmieniła swój kształt i rysy. Oto przed oczami Devlina mienił się jego ojczym Lavyron aep Dahy. Zmora o znajomym wyglądzie zaczęła sunąc w stronę przerażonego mężczyzny. Pokój stawał coraz mniejszy, w ciemności czaiły się drapieżne wspomnienia w każdej chwili gotowe do ataku. Kręciło mu się w głowie. Nie mógł się ruszyć. Chciał dobyć miecza, ale spostrzegł, że jest nagi. Wszystko nie miało sensu. Rozrywający ból. Pulsujące skronie. Krew. Wszędzie krew


Przerażony ocknął się nagle. Zasnął w siodle. Przejmujące zimno wskazywało niechybnie na to, że jest już noc.
„Jeszcze tylko dwa dni, dwa dni… Wytrzymam!”

***



Deszcz wspierany zdradliwym północnym wiatrem chlastał bezlitośnie jego twarz. Był przemoczony i wyziębiony do granic możliwości. Kaptur zarzucony na głowę zdawał się w ogóle nie spełniać swej pierwotnej funkcji. Żeby było tego mało wędrował na piechotę. Konia stracił wczoraj. Nieszczęsne zwierze złamało sobie nogę na trakcie, okazał więc litość i skrócił jego męki. Miał nadzieję, że nie bolało… Przynajmniej nie za długo. Pomimo tego wszystkiego, na przekór losu szedł dalej. Nie mógł się ot tak poddać. Wobec Osipa miał wszak pewne zobowiązania.

List od starego przyjaciela otrzymał na pograniczu Temersko-Lyryjskim, gdy podróżował w towarzystwie Scoia'tael. Ton w jakim utrzymywana była wiadomość był wielce niepokojący. Bez chwili namysłu zawrócił i pognał w stronę Brugge.

Jednak dopiero w drodze dopadły go wątpliwości. Przeczuwał, że wizyta u starucha odnowi jego stare rany i tym samym znowu powróci ten ból. Bał się. Nie chciał tego znosić dłużej niż było to konieczne. Zbyt długo oglądał mogiłę swej przeszłości. Wypadałoby zapomnieć o wszystkim… Ale on nie umiał. Wspomnienia staja się częścią człowieka i ukazują go takim jakim jest.

Kim zatem stał się Devlin Rives?

Błoto rytmicznie mlaskało mu pod nogami. Z każdym krokiem czuł, że jego buty przybierają niebezpiecznie na wadze, a on sam wprost proporcjonalnie traci siły.
Od stóp do głów uwalany był tym wszechobecnym świństwem. Wyglądał jak sterta brązowego gówna, która opuściwszy trzewia swego mecenasa, legła bezwstydnie na zielony kobierzec, wzbudzając tym samym powszechne obrzydzenie. Życie potrafi być urokliwe… Ale tylko czasami… W każdym bądź razie nie teraz, albowiem brodzenie w szambie dłużyło się i dłużyło. Podróż wydawała się nie mieć końca. Devlin zaczynał powoli wątpić w sens dalszej wędrówki, gdy nagle spośród smug nieustającego deszczu wyłoniły się zabudowania. Po krótkiej chwili był już pewny, to zajazd do którego zmierzał.

Dobrze wiedział w jak trudnej i niezręcznej sytuacji może się za chwile znaleźć. Drżącą ręką dotknął swej zeszpeconej twarzy. Od kącika ust, aż po lewe ucho przez twarz Devlina ciągnęła się ogromna blizna, która całkowicie zdeformowała jego facjatę i fizycznie uczyniła go potworem. Należał wiec do tej grupy ludzi na widok których dzieci płaczą, a krowy dają zsiadłe mleko. Nie chciał pokazywać się w takim stanie Osipowi i jego znajomym. Sięgnął do swej sakwy i po krótkim czasie wyciągnął kawał zielonego płótna. Zręcznie zrzucił kaptur i obwiązał materiałem swoje "brzytrze" lico, zakrywając tym samym tyle ile tylko się da (istny pirat-,-). Teraz przynajmniej nie wzbudzał powszechnego zgorszenia… chociaż jego ubłocony skórzany strój sugerował co innego.

***


Stajenny wybiegł mu na spotkanie. Liczył zapewne chociażby jednego orena za fatygę, ale grubo się mylił. Devlin nie miał ani konia do odprowadzenia ani grosza przy duszy. Ostatnie oszczędności wydał tydzień temu. Zignorował wiec młodzieńca i melancholijnym ruchem otworzył drzwi do karczmy. Przełknął ślinę. Bał się tego spotkania, ale mimo wszystko starał się tego nie okazywać. Jego błękitne oczy (a właściwie oko, albowiem drugie zostało przysłonięte) wyrażały póki co zmęczenie i smutek. Chwiejnym krokiem przeszedł przez próg. Rozejrzał się po sali. Za ladą znudzony oberżysta szukał skarbu w nosie, krasnolud jak krasnolud robił to w czym był najlepszy-pił, jacyś miejscowi chłopi szeptali sobie w kącie, a przy kominku zebrało się kółko wzajemnej adoracji - przystrojone paniątka przechwalały się czarnowłosej piękności który to z nich ma więcej w gaciach (I to bynajmniej nie z tyłu). Jak zauważył Devlin, wszyscy tam zgromadzeni mieli czerwone wstęgi. Przyjaciele Osipa. Stary ma plecy. Na co mu zatem ktoś taki jak Rives? Spojrzał na swoją bordową chustkę zawieszoną na skórzanym kubraku. Jeszcze 2 dni temu miała swój pierwotny kolor. Teraz całkowicie zlała się z wszechobecnym brudem i błotem. Oczyma wyobraźni spróbował wyimaginować sobie jak też może wyglądać na tle otaczającego go przepychu. Zarumienił się. Przedstawiał istny obraz nędzy i rozpaczy, gówno nie człowiek. Zmierził nerwowo swoje krótkie, brunatne włosy. Był cały mokry. Czuł się mało komfortowo. Nie czekał jednak na reakcje gości. Zamknął za sobą drzwi i ponownie z melancholijnym zapałem udał się do najciemniejszego kata w karczmie. Nie chciał, by inni gapili się na niego.
Gdy w końcu rozsiadł się na ławie, odetchnął z ulgą. Bagaż, który musiał cały czas taszczyć był niewyobrażalnie ciężki. Ściągnął więc swoje brzemię w postaci plecaka, kołczanu i pokrowca z łukiem, po czym walnął je pod stół. Musiał chwile odpocząć. Przez te koszmary nie spał dobrze już od tygodnia. Był wyczerpany.
Mimo woli zerknął raz jeszcze na gromadkę przy kominku. Zadumał się przez chwile. Co mogło się kryć za tymi aksamitnymi wamsami? Czy jest tam coś więcej, aniżeli nadęte ego? Kim oni w ogóle są? Jak poznali Osipa? Czy wiedzą coś więcej na temat tajemniczego listu?
Mógłby katować się bez końca podobnym pytaniami, ale ostatnimi czasy odczuwał pewna pustkę i bierność na wszystko. Zatem swoje myśli skwitował tylko lakonicznym „pierdolę to”.

I tak pogrążył się w głębokiej apatii… Czekał na Turglem’a. Wszystko inne nie miało znaczenia. Był zmęczony…
 
__________________
"Pies się poznał a srać chodzi pod chałupę, nie dla ciebie chamie wiadro!"

~ Z cyklu: Złote Myśli Mizukiego.

Ostatnio edytowane przez Glyswen : 27-10-2011 o 18:10.
Glyswen jest offline