Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2011, 16:16   #8
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Akodo-san? - zza jej pleców dobiega niepewne, zwodniczo miękkie pytanie, jakby jeszcze dochodzące z drugiej strony snu.

Wraz z kolejnym zduszonym przekleństwem Keiko wypuszcza powietrze z płuc, próbuje zmusić nieposłuszne ciało do koniecznego wysiłku. Ktoś porusza się za nią. Słychać cichy szelest materiału ocierającego się o materiał, przesuwającego się po skórze. Wierzba nie odwraca się, bo - nawet nie odwracając - prawie widzi gest ręki odgarniającej z twarzy długie, czarne włosy.

Jeśli to twarz, a nie połać gładkiej, mięsistej bieli.

- Akodo-san? - drugie pytanie jest już bardziej przytomne, twardsze, pewniejsze. I bardziej kobiece. Pozornie przecież, bo choć ciemność nie ma oczu, nie ma ust – przemawia wszystkimi głosami świata.

Nie odpowieda. Ma wrażenie, że czuje wilgoć na jednej z nóg, szorstki dotyk wrzynającego się w ciało płótna. Jakby przesunęła opatrunek, naruszyła ranę. I znowu krwawiła, znacząc im trop. Jak upolowana zwierzyna. Tylko gdzie? Wtedy? Na trakcie? Na Przełęczy Beiden? W Zamku Osy? Gdzie? Zapach tego miejsca jest jej obcy, podobnie jak kontury pomieszczenia, zarys kakemono, układ rusztowania papierowych ścian. Głos też był nieznany i na pewno nie był głosem Michiko.

Yanagi, głuptasie, co robisz?

Gubię się.

Przymyka na moment suche i piekące powieki. Jeszcze kawałek, kawałeczek. Jeszcze jedno, może dwa shaku i dosięgnie pudła z łukiem, dosięgnie stojaka z bronią. Będzie mogła zacisnąć palce na łęczysku, na rękojeści. I to będzie realne. To będzie prawdziwe. To powie jej jak głęboko znajduje się w labiryncie koszmarów.

- Akodo-san - trzecie pytanie. - Czy mnie słyszysz? - cierpliwe, wyraźne słowa, pokryte patyną znużenia. Ich ton jest prawie kojący, taki, jakiego odruchowo używa się do dziecka, chorego lub głupca, dla którego tak wiele spraw pozostaje poza zasięgiem zrozumienia.

Wbrew sugestii tego miękkiego głosu, nieznana kobieta porusza się nagle. Opadają z szelestem na tatami fałdy materiału, lecz zaraz potem cisza rozlewa się po pomieszczeniu niczym gęsta oliwa. Nieruchomieją obydwie, obydwie zastygają w bliźniaczym bezruchu. Ile może on trwać? Oddech? Na pewno. Dwa? Także. Potem jednak oddechy mieszają się ze sobą, pulsująca w skroniach krew na powrót tłumi pozostałe dźwięki.

Yanagi zwija się, próbując powstrzymać mdłości.

Poruszyły się prawie równocześnie. Odgłosy krzątaniny dobiegające od strony drugiego posłania nakładają się na jęk, gdy Wierzba sięga w końcu zdrową ręką do swojej kotwicy, opiera się ciężko o lakowane pudło, w którym śpi jej daikyu, wstaje, odwraca powoli. Co robi kobieta? Szuka broni? Szuka więzów? Szuka lampionu? Zakłada ubranie? Zakłada maskę? Cudzą twarz? Czyją?

Nie pomogłaś mi - mówi niewyraźnie Michiko.
Cień jej ust porusza się pod wrastającą w jej twarzy wężową skórą
Kiedy tego potrzebowałam. Zawiodłaś mnie.
Opuściłaś mnie. Musiałam stać się taka.
Musiałam wszystko stracić.

Jeden, cichy krok w stronę posłania, na którym leżała jeszcze chwilę temu. Keiko przechyla głowę, wyłapuje kolejne dźwięki. Czeka. Pokój kołysze się mdląco, bezustannie, aż zaciska mocniej palce na pudle, swojej jedynej podporze.

Jeden krok. Kolejny. Chwila wahania. Powrót. Moment później zdecydowane uderzenia stóp zbliżające się do parawanu rozstawionego koło jej futonu. Parawan dla chorych. Parawan dla niegodnych. Parawan dla umierających... Tych wszystkich, którzy muszą pozostawać oddzieleni od reszty świata zasłoną, kotarą, przegrodą, tak, by ci po jej drugiej stronie mogli żyć, nie będąc narażeni na ich widok. Ich hańbiącą obecność.

Martwi powstają.
Powoli, niezręcznie, niewprawnie...
Jak ona sama.

Przesuwa się nieznacznie, zmienia dłoń opierającą się o pudło. Sięga po wakizashi i jednym, wprawnym ruchem nadgarstka zrzuca z niego saya, które upada na podłogę z wytłumionym przez tatami stukotem. Ostrze natychmiast kieruje się ku wyglądającej zza parawanu postaci. Nie tak szybko jak powinno. Nie tak płynnie. Nie tak pewnie. Wystarczy jednak błysk nagiej stali, by kobieta zareagowała. Szybko. Płynnie. Pewnie. Dokładnie jak powinien reagować bushi. Miękko odskakuje w tył a rękawy jej kimona furkoczą...

...jak biało-czerwony wiatraczek.
Prezent od wujka Etsuyi.

...gdy rozkłada ramiona na boki w zapraszającym geście. Jakby rozkładała skrzydła. Jakby witała dawno niewidzianego kochanka. Albo zaginioną siostrę. W ciemności jej oczy i usta są ledwie plamami głębszego cienia na jasnej skórze.

- Wstrzymaj się, Akodo-san – szybkie, całkowicie przytomne już słowa. - Nic ci nie grozi, a ja nie mam zamiaru cię atakować bądź krzywdzić.

Choć mogłabym, dopowiada wspomnienie koszmaru.

Wakizashi dygocze w spotniałej dłoni, aż musi poprawić chwyt na rękojeści wyślizgującej się z wilgotnych palców. Tak dobrze znany oplot leży teraz niewygodnie, niewprawnie, prawie jak gdyby broń nagle przestała należeć do niej. Jakby nawet ona została jej odebrana.

- Zapalę światło – głos nieznajomej dziwnie brzmi w przydechach przyśpieszonego oddechu - byś mogła rozejrzeć się lepiej. Wszystkie twoje rzeczy, jakie znaleźliśmy na szlaku powinny być przy posłaniu, poza siodłem i jukami. One znajdują się w stajni. Jesteś bezpieczna, w murach Shiro Tengu nic ci nie zagraża. Samuraje Daidoji odparli napastników.

Kłamała. Kłamała jej. Nikt nie był bezpieczny ani w Shiro Tengu, ani na ziemiach Żurawia. Nikt nie był bezpieczny, skoro Michiko zaginęła. Nikt a już na pewno nie noszący mony jednej z rodziny klanu Lwa. Idzie wojna. Prawdę mówił gunso. Prawdę mówił stary rybak w wiosce przy granicznej rzece. Nieznajoma kłamała dla swojego daimyo, a Michiko krzyczała jego imię.

Krzycz - rzekł cicho.
Pamiętaj, by krzyczeć, jeśli jeszcze możesz.
Duchy powinny słyszeć twój głos i twój ból, pani Akodo
.

Krzyczała wtedy. Płonęła. A one przyszły. Wróciły, przybierając twarze przodków. Znalazły ją.

Z trudem rozkleja suche wargi.

- Ilu? – pyta chrapliwie, wpatrując się w blady blask niewielkiego płomyka, który płonie za parawanem. Niepewna tego, o kogo tak naprawdę pyta. - Ilu zabili?

- Przepraszam? - blask przesuwa się w jej stronę płynnym, pełnym gracji ruchem, drży jak trącony lekkim oddechem. Wraz z nim drżą cienie. Wraz z nimi drży Keiko.

Skręca nieznacznie nadgarstek, odruchowo ustawia ostrze tak, by nie ślizgał się po nim blady poblask kaganka. Mruga gwałtownie, gdy łaskotliwa, piekąca kropla potu spływa z grzbietu nosa do kącika oka. Nie widzi wyraźnie.

Gubi się.
Gubi.

- Akodo-san, nie dosłyszałam. Podejdę, nie będzie trzeba wtedy podnosić głosu. Jest późno. Jest godzina... - waha się, milknie na uderzenie serca - ...Wołu.

Godzina Wołu. Określenie narodzone w niskim języku półludzi, ale stosowane w zasadzie przez wszystkich. Nie budzi niepokoju, nie budzi strachu. Nie przynosi koszmarów, nie ślizga się po języku gorzkim widmem potworności zza Muru, trudem bezustającej i nierównej walki. Zdaje się bezpieczne. Łagodne.

- Godzina Fu Lenga – szepcze na bezdechu Wierzba. Na przekór swojemu własnemu strachowi i wahaniu nieznanej kobiety, nie mogąc odgonić wrażenia, że rzuca czemuś wyzwanie, że coś przyzywa, ściąga ku sobie.

Nie obawiaj się – szepcze
oślizgłym, robaczym szelestem szlachetny ród jej przodków.

Nie bój się, Yanagi – szepcze
wykrzywiony przymilnością głos jej ojca.

Szarpie w odpowiedzi całym ciałem, prostuje się jak dźgnięta rozżarzonym żelazem.

- Nie boję się – warczy rozeźlona, próbując słowami przekuć kłamstwo w prawdę.

Jeśli chce wrócić nad Aka Mizu-Umi, nad Czerwone Jezioro, nie może dygotać jak strachliwa heiminka przed obliczem kapryśnego pana. Jeśli chce tam wrócić i spojrzeć prosto w mgłę, wsłuchać się w niesione nocą krzyki, nabrać w dłonie wody i zobaczyć czy barwi ją czerwień krwi... nie może się kryć, nie może chować. A chce przecież. Musi.

Pochwa od wakizashi leży zbyt daleko, by mogła schylić się i chwycić ją bez utraty równowagi. Odkłada więc ostrożnie obnażone ostrze na katana-kake i jak zawsze, gdy odrywa palce od oplotu, gdy broń spotyka się z lakowanym drewnem czuje krótkie bolesne ukłucie, bo nawet po tylu latach widok samotnego wakizashi spoczywającego na stojaku, odbija się w niej jakąś przykrą nutą, wyrzutem, cieniem wstydu.

Stojąc w ciemności, czekając na bezimienną kobietę, czuje się jak lew pozbawiony kłów, któremu nie pozostało nic oprócz żądła osy i honoru.

Dobrze, myśli, zaciskając zęby. To wystarczy.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 31-10-2011 o 16:31.
obce jest offline