Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2011, 23:50   #3
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Od kilku miesięcy na szlaku. Dupa jej stwardniała na kamień od ciągłego podrygiwania w siodle. Czy wolałaby grzać się w jakimś miłym hoteliku, grać w kości i popijać whiskey? A jasne, że by wolała. Ale ustalili z Krisem, że jadą na północ. Zebrali się w kupę z dość barwną menażerią. Dwóch starych grzybów, jeden młodszy z gładką buzią i zgrabnym tyłkiem no i „ci na wozie”. Tak zazwyczaj Molly o nich gadała. Nie żeby nie znała ich imion. Przez pierwsze tygodnie było jej nie w smak czarne towarzystwo ale wytłumaczyła sobie, że jednak to dwóch więcej żeby dostało zabłąkaną kulę. Czyli większa szansa, że ona albo Kris oszczędzą sobie postrzału.
Przez te kilka miesięcy niewiele z czarnymi rozmawiała. Gadała jak trzeba było się koniecznie w jakiejś kwestii rozmówić ale daleko było tej relacji do poufałości. No ale nie urągała im słowami. To by utrudniało podróż. Zresztą, i tak wystarczyło, że wiedziała swoje.

Tej nocy zatrzymali się w szczerym zadupiu na nocleg. „Ci na wozie” jak zwykle spali na wozie. Oni stłoczeni przy ognisku, a Molly blisko Krisa. Miała sześciu kompanów ale tylko Balora uważała za przyjaciela. Na nim się zaczynał łańcuszek zaufania i na nim się kończył.
Zamiatała właśnie z miski gulasz z fasoli i mięsa królika i wykładała mężczyźnie kolejną ze swoich złotych myśli wpojoną przez starego O'Malleya w okresie pacholęcym. Końcówki zdań zaciągała z charakterystycznym teksańskim akcentem.

- Bo to było tak, Kris... Ja wiem, bo mi dziadziuś często opowiadał. W piątym dniu Bóg stworzył ryby i ptaki, nie? A szóstego zwierzęta żyjące na lądzie. No i kolorowych. Żółtków, czarnych i czerwonych, wiesz o co mi chodzi. I wówczas powiedział: „A teraz ulepię człowieka na swoje podobieństwo. Niech panuje nad wszystkim co zmajstrowałem wcześniej”. To dość oczywiste, nie? Znaczy, że bóg jest biały. Biblia nie kłamie. I wszystko było podług bożego planu, nie? Byli rządzący i rządzeni. Ale te fiuty z Unii sobie ubzdurali, że ściągną kolorowych na swoją stroną żeby dokopać nam, Konfederatom. Zamieszali im we łbach tym kłamstwem o wolności, a kiedy się okazało, że wygrali tą wojnę – bo chyba sami się tego nie spodziewali, to głupio wyszło. Skoro obiecali kolorowym, że zniosą już to niewolnictwo to musieli znieść. Bo żaden porządny Amerykanin nie rzuca słów na wiatr. I tak oto w świetle prawa zrównano nas ze zwierzętami. No sam powiedz Kris, czy to nie bluźnierstwo? Stary O'Malley by się w grobie poprzewracał. Cholerni Jankesi. Może niech jeszcze zabronią na koniach jeździć i każą je wypuścić na wolność, wiesz o co mi chodzi? Bo takie konie też sobie wyłapaliśmy i udomowiliśmy. Konie im pomogły zasraną wojnę wygrać więc czemu im też nie pofolgują i pościągają chomąto? A Bóg powiedział, będziecie panować nad dziełem mojego stworzenia. No powiedział? Ale się skończyło cioci sranie...

Molly nie była gadułą. Potrafiła cały dzień w siodle słowa z siebie nie wypluć. Ale jak jej coś na wątrobie siedziało to się otwierała i słowotok płynął. No a ta myśl ją wybitnie dręczyła. Nawet nie fakt, że musi z dwójką negros w jednej kompanii trwać. Murzynów by jeszcze przeżyła przynajmniej dopóki żaden nie naruszał jej prywatności i osobistej przestrzeni. Ale ona... Dziwka na wozie normalnie kuła po oczach. Nie trzeba być geniuszem żeby wywnioskować, że ona nie jest czarna. Przynajmniej nie do końca. Hugo był przynajmniej brzydki jak noc i ciemny jak smoła. Lulu... Ta miała skórę koloru kawy z mlekiem. Z mlekiem, jeśli wiecie o co mi chodzi. Cała jej osoba była obrazą boską. Jakby miała na czole wypisane: „Drwijmy z Pana! Alle-jaja-luja!”
Bo jeśli było coś gorszego niż kolorowy to był to półkolorowy. Na samą myśl, że białe i czarne miało się zmieszać przyprawiało Molly o mdłości. Nawet jeśli się gustuje w kozach, to się chociaż jej brzucha nie zrobi, nie? A z kolorowymi nigdy nic nie wiadomo. Może i się do rozrywek nadawali, znaczy jeśli ktoś gustuje w egzotyce ale trzeba trzymać rękę na pulsie. Znaczy chodzi o konsekwencje.
Molly prychnęła na myśl o łzawej historyjce jaką pewnie dziwka ma w zanadrzu dla co bardziej sentymentalnych klientów. Tatuś, pan na plantacji, posuwał biedną mamusie. Tylko ja się pytam, czemu pozwolił swoje nasienie kalać i tą ciążę donosić? No we łbie się nie mieści. Na gusta Molly panna Lulu powinna zostać wyskrobana z czarnego brzucha kiedy jeszcze była wielkości fasolki. Abominacja. Takim słowem Molly O'Malley mogłaby sprawę skwitować. Niestety jej zasób słów takowego nie uwzględniał.

Blondyneczka wyglądała ślicznie i niewinnie kiedy obracała ziarnko fasoli nabite na widelec i lustrowała je z każdej strony jakby czegoś się w nim doszukała. Zaraz jednak zgniotła je sumiennie zębami i przełknęła.

* * *

Tętent kopyt zdradzał wielu jeźdźców. Hugo już strzelił z bata i kierował wóz poza zasięg wzroku.
- Pewnie czerwoni – skwitowała Molly do Krisa. W końcu byli na ziemi dzikich więc najlogiczniej było wnioskować, że na nich mogą się natknąć. - Uciekamy? Poważnie?

Zrównała się z Balorem i na wszelki wypadek pogładziła dwa rewolwery spoczywające w kaburach na biodrach. Jej pożal się boże wałach zatrzepotał lękliwie ogonem i zakręcił się w miejscu. Molly miała ochotę wcisnąć mu w boki ostrogi ale przypomniała sobie, że przerżnęła ostatnie w karty. Głupia kobyła. Głupia i tchórzliwa.
Ściągnęła wodze żeby uspokoić konia i wyczekująco popatrzyła na Krisa. Nie żeby rwała się do ucieczki. Molly O'Malley nie zjeżdża z traktu przed byle obdartusami.
Niemniej była skłonna posłuchać Balora. Dawno nie strzelała i myśl żeby rozprostować palce mogła nawet kusić, ale w zasadzie to było jej wszystko jedno. Tylko łupów szkoda. Bo kieszenie świeciły golizną a z takiej jatki na pewno można by się było obłowić.
- Chodź, ukryjemy konie i zajmiemy dobre pozycje. Co by poobserwować albo ewentualnie postrzelać.
Przywiązała kobyłę do gałęzi i pomknęła na pagórek. Położyła się płasko przy ziemi i czekała by Balor do niej dołączył. Chciała zobaczyć komu się tak śpieszy i co się święci.
- Jeśli to indiańce to na pewno mają dobre konie – użyła ostatniego argumentu dobywając przezornie rewolwerów. Chociaż Wszechmogący świadkiem, że jeszcze w tamtej chwili nie miała zamiaru ich użyć.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-11-2011 o 23:56.
liliel jest offline