Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2011, 21:15   #5
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Jak to, wracamy?
- Jared, zabrnęliśmy za daleko. Mamy ich nazwiska i dość dokładny rysopis, roześlemy listy gończe po całym stanie. Nic więcej nie możemy zrobić.
- Co? Przecież możemy ich dalej śledzić.
- To już i tak trwa zbyt długo, przykro mi.
- Nie wracam.
- Posłuchaj, jest ich trzech, nie dasz...
- Nie zostawię tak tej sprawy! Nie mogę. Znajdę całą trójkę i odprowadzę od sądu, a potem na stryczek.
- Na pewno nie zmienisz zdania? Rosemary chciałaby, żebyś wrócił.
- Nie sądzę.

Szeryf zmierzył Tiggsa wzrokiem. Wszyscy biorący udział w pogoni uważali, że zrobili już wszystko, co mogli. Pozostała trójka bandytów rozpierzchła się po całym Utah, może nawet zdołali opuścić jego granice. Nie mogli ciągnąć tego w nieskończoność, nawet jeśli poszkodowanym był ktoś taki, jak Tiggs.

- Powodzenia. I nie daj się zabić, masz dla kogo żyć.
- Upewnij Claret, że będę im wysyłał co tydzień pieniądze na dzieci. I...
- Tak?
- Nic, nieważne.
- Weź mój karabin, niesie kule na ponad sto metrów, bez straty na celności.
- Nie lubię tak nieporęcznych broni. Poza tym, chcę ich złapać, nie zabić...
- Uwierz mi, może się zdarzyć, że będziesz musiał. Lepiej, żebyś wtedy był poza zasięgiem ich broni. I miał dobry karabin. Weź.
- Eh... Dobra, ale nie użyję jej.
- To kaliber 44 cala, więc nie będziesz miał problemu z amunicją.
- Nie będę do nikogo strzelał.
- Zrobisz to, co będziesz musiał, Jared. Taki już jesteś, obaj to wiemy. Po prostu uważaj na siebie i staraj się pozostawać niewidocznym, kto wie, jakie znajomości mają ci złodzieje.
- Zabójcy.
- Tak, racja. Zabójcy.

***

- Wiesz, to nie tak, nie jestem staruszkiem, który chciał się zabawić z młodą damą. Bardzo młodą. Mam już swoje lata, przyzwyczaiłem się do tego, że rzadko u mego boku jest kobieta. To znaczy, to miłe, wiesz, ale jednak... Ona była inna, prawdziwa dama. Żeby prostytutka wiedziała w niektórych dziedzinach więcej ode mnie? Fakt, zaniedbałem się nieco przez ostatnie, ile to... trzynaście lat? Tak... Ale nadal czytam książki, czasem, wiem co nieco o polityce... A ona? Te maniery, język, w sensie, elokwencja, chociaż nie tylko... Dawno już nie spotkałem takiej kobiety. Na poziomie. Chyba naprawdę ze mną źle, skoro mówię tak o prostytutce, co, Bruno?

Koń zastrzygł uszami gdy tylko wywąchał marchewkę podsuniętą mu pod nos, i chwycił pazernie w zęby.

- No, no, spokojnie, nie wiesz, że nie powinno się objadać na noc? Utyjesz mi jeszcze, a na co mi gruby koń? A wiesz, ten jej ochroniarz, Hubbo, czy raczej Hugo, jakoś tak... W barze zaczepił mnie jakiś facet, wyrósł jak z podziemi i spytał, jak było. Pytam się więc, o co mu chodzi, a ten mówi, że widział, jak rozliczałem się z tym Hugo jakąś godzinę temu. Pytam, co z tego? Moje interesy to nie jego interesy, racja? I odwróciłem się od niego, wróciłem do mojej whiskey. A ten się dosiada i mówi, że Ten Hugo to był bokser, z którym nie warto zadzierać. Widać to na pierwszy rzut oka, chłop jak dąb, więc posłałem kolesiowi wymowne spojrzenie, ale ten nic, gada dalej. Że lepiej się do tego murzyna nie odwracać plecami, i w ogóle nie podchodzić za blisko, że podobno to jakiś świr, niebezpieczny dla środowiska. Wyłączam się kompletnie, sączę whiskey, ale nadal słyszę, że coś mamrocze mi nad uchem. Coś o tym Hogo, Hugo, jak mu tam. Wiesz do jakiego wniosku doszedłem? Że gadał do mnie, bo chciał się wygadać. Nie odpowiadałem, więc mógł spokojnie wygłosić swój monolog, wyrzucić to z siebie i stworzyć przed resztą ludzi w barze pozory, że ma jakiegoś kumpla, lub ciekawą historię do opowiedzenia. Albo jedno i drugie. Chciał przekonać innych, że jest coś wart, że może mieć przydatne informacje, albo umilić czas. Że jest w jakiś sposób przydatny i jego życie ma jakiekolwiek znaczenie. Że gdyby nagle zniknął, coś by po nim pozostało- ktoś by się o niego pytał, może martwił, wspominał. I wiesz co potem, Bruno? Potem zdałem sobie sprawę z tego, że... robię to samo.

Mężczyzna zalał ognisko wodą, noc była ciepła. Koń leżał już na boku, musiał zasnąć chwilę temu. A może jeszcze nie spał, tylko czuwał z zamkniętymi oczami aż sen zmorzy jego właściciela. Jared poprawił koc, który zsunął się z brzucha wiernego towarzysza, po czym sam ułożył się niedaleko. Zasnął, gdy tylko gwiazdy ukoiły jego pesymistyczne myśli.

***

Normalność. Czemu niektórzy ludzie tak bardzo jej pragną? Czemu chcą, żeby wszyscy myśleli, że są przeciętni? Może bezpieczeństwo i akceptacja? Odgrywają swoje niepozorne role, żeby móc żyć w społeczeństwie wtopić się w tłum i nie zwracać na siebie uwagi, i jednocześnie, poza sceną, móc zachowywać się tak, jak chcą. Jak muszą.
Niektórzy mogą być zwyczajnie poniżej przeciętnej, chcą więc doskoczyć do tej akceptowalnej społecznie niewidzialnej granicy.
Czyli generalnie osoby te nie chcą się wyróżniać. Równają do poziomu, który w danym społeczeństwie jest powszechny. Do której grupy należy Jared- tych ukrywających się "lepszych" czy może starających się sięgnąć poprzeczki "gorszych"? Czy takie grupowanie ludzi jest sensowne? I, przede wszystkim, czy Jared jest jednym z takich ludzi?

Minęły niemalże dwa lata odkąd spotkał Lulu i Hugo. To była późna wiosna, tydzień przed jego urodzinami. Ekskluzywna, egzotyczna prostytutka była jego prezentem dla samego siebie. Teraz sprawy nieco się zmieniły, tak samo jak okoliczności. O ponownym skorzystaniu z jej usług tym razem nie myślał. Nie chodziło o topniejące powoli pieniądze, tylko o rzecz znacznie ważniejszą, i, niestety, niezależną od niego- awarię sprzętu. Fakt, Lulu była świetną towarzyszką rozmów, ale Tiggs szybko doszedł do wniosku, że nie będzie płacił prostytutce tylko za rozmowę. To byłaby przesada.
Zdołał jednak przekonać tę nietypową parę na rozmowę przy piwie, co wyszło mu na dobre. Okazało się, że, tak jak on, wyruszają do Black Hills, udało mu się też dowiedzieć, że kobieta kupiła tam posiadłość i chce otworzyć własny interes. Po konsultacji z Hugo, zgodzili się na propozycję Jareda odnośnie wspólnej podróży. Było mu to bardzo na rękę, ostatnio jeszcze bardziej odczuwał potrzebę interakcji społecznych. Od kiedy pierwszy raz wziął na ręce wnuka, coś w nim dało o sobie znać. Coś, co przed kilkunastoma laty zamknął głęboko, coś, co uważał za stracone. Wiarę. I nie chodzi o religię, lecz o samo słowo oraz to, co sobą reprezentuje. Wiarę w ludzi, wiarę w sprawiedliwość, wiarę w istnienie dobra na tym świecie. Gdy trzymał Brada Juniora na rękach, gdy patrzył na uśmiech swojego syna i jego żony, gdy po policzku ściekła mu pojedyncza łza, wtedy zrozumiał, że wybaczono mu jego błędy i dano drugą szansę. Uwierzył, że wszystko jest możliwe. Od tamtego czasu stał się bardziej towarzyski, już samo przebywanie pośród ludzi przynosiło mu pewnego rodzaju ulgę. Zbliżając się do pięćdziesiątki zaczął na nowo doceniać wartość więzi międzyludzkich. Dziwne, chociaż jak to zwykł mawiać, "lepiej późno niż wcale".

Tak oto znalazł się na tym szlaku, z tą grupą towarzyszy. Najlepiej znał czarnoskórą parę, ich więc się trzymał. I o ile Lulu siedziała w wozie, to Hugo był odkryty na jego ataki.
Był dla Jareda dobrym rozmówcą- nie przerywał, nie zadawał głupich pytań, nie dociekał. Możliwe, że nawet w ogóle nie słuchał, to jednak było mało ważne. Mówienie do siebie było, po pierwsze, złym objawem samotności lub choroby psychicznej, a po drugie, było bezcelowe- mówić sobie to, co się już wie? Fakt, czasem można dzięki temu dojść do ciekawych wniosków, ale tylko czasem. Teraz Jared potrzebował człowieka, który go wysłucha, ni mniej, ni więcej. Musiał też mówić, chociaż to, o czym, było już nieistotne. A że najlepiej wspominał swoje dzieci i wnuka, opowiadał właśnie o nich, o ich dorosłym życiu- o samodzielnie prowadzonym przez Brada ranczo, o tym, jak Junior pierwszy raz raczkował w jego stronę, jak adoratorzy przychodzili do jego córki, a on poddawał ich krótkim testom, które wszyscy oblewali... Lucy zawsze wtedy powtarzała, że gdyby z nimi mieszkał, zostałaby starą panną. Pewnie z tym miała rację.

Wszystko szło dobrze, dopóki Will ich nie zatrzymał. Spokojna podróż w jednej chwili stałą się znacznie mniej spokojna. Nadjeżdżający mieli przewagę liczebną, więc jeśli nie byli przyjaźnie nastawieni, walka mogła się źle skończyć. Trzeba było zejść ze szlaku, i to szybko.

- Skoro jadą szybko, to na pewno nie zwykli podróżni, może faktycznie indianie... Hugo, dasz radę wjechać z wozem pomiędzy tamte skały, po prawej? Nie powinni nas tam zauważyć.

Murzyn nie odpowiedział- Jared nie był nawet pewien, czy go usłyszał- zjechał jednak ze ścieżki i chwycił karabin. Staruszek odjechał kawałek dalej. Kazał Bruno położyć się za niewielką skałą, sam zaś zdjął kapelusz i załadował swojego Sharpsa. Czuł, że nie będzie musiał go używać, ostrożności jednak nigdy za wiele.
W końcu istniała też kwestia "nie do końca poczytalnych" towarzyszy. Nie znał ich na tyle dobrze, żeby ufać w ich rozsądek.
Koń parsknął niespokojnie. Podobno zwierzęta instynktownie wyczuwają zagrożenie. Oby nie tym razem. Jared sprawdził naboje w zapiętej dotychczas kieszeni- cztery sztuki. Wymacał pudełko w jednej z juk i wyjął na wierzch. Tak na wszelki wypadek.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 10-11-2011 o 11:34.
Baczy jest offline