Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2011, 23:03   #7
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Jednak więzi między rodzeństwem są silne, Will czuł, że jego brat i siostry chcą, aby dołączył do nich. Jego wrażliwość emocjonalna wygrała z rozsądkiem, dlatego nie posłuchał się ich bo nie potrafił opanować uczuć do drugiego człowieka, tylko dlaczego nawet Bóg musiał skomplikować mu walkę o szczęście? Dlaczego lubi odbierać ludziom to co dla nich ważne? A może to on, William McClyde jest przeklęty, nie będzie mógł nigdy zaznać tego miłego uczucia w sercu, tego, które tak determinuje człowieka do wszystkiego, czy nigdy nie będzie mógł zaznać miłości?

Will, a raczej "Traper" jak się go nazywa w rozmowach rzadko bierze w nich udział. Jechał pierwszy, nieco dalej od reszty. Głównie dlatego, że wolał ciszę. Z tego powodu nie wiedział o kompanach nic oprócz ich imion. Co jakiś czas sprawdzał ziemię, zwykle dostrzegał to czego nie widzieli inni, widział mało wyraźne ślady kół wozu i kopyt zwierząt, od wołów, po konie. Dla innych było to tylko ziemią. Zerkał czasem na niebo, aby sprawdzić czy nie zboczyli z obranego kierunku. Powietrze również dawało Willowi wiele cennych informacji. Przecież wiatr potrafi przenosić zapachy na wiele, wiele kilometrów. Zwykle wyczuwał tylko zapach łajna.
Kołysał się w siodle brązowego Appaloosa. Ten koń był dziwnie wyjątkowy, może dlatego, że Will dostrzegał w zwierzętach przyjaciół, a nie tylko swoich sługusów. Koń zdawał się rozumieć otoczenie. Cóż, podróżnik bez porządnego konia to nie podróżnik.
Obok Williama dreptał wesoło pies.



On potrafił rozpoznawać zwierzęta. Psisko było mieszanką owczarka niemieckiego z wilkiem. Kilka dni temu Will napatoczył się na niego w lesie kiedy szukał opału. Pies wyskoczył z krzaków, ale posłusznie usiadł kiedy zauważył trapera co było dosyć dziwne. Od tamtej pory zwierzę nie odstępowało Willa na krok. Spał koło niego, jadł razem z nim. Nigdy nie go ugryzł, reszty też zbytnio nie straszył, ale dawał się głaskać tylko Willowi. Jeszcze nie ma imienia.
McClyde pociągnął nosem sztachając się powietrzem i coś go zaniepokoiło. Wciągnął powietrze jeszcze raz tyle, że zarazem nosem i ustami. Czuć było końskie łajno, powietrze nawet miało smak zgniłego sera. William wiedział już, że coś się święci, ale dla pewności postanowił wykonać jeszcze jeden zabieg. Zeskoczył z konia i przyłożył ucho do ziemi. Słyszał jakby bicie młotkiem w drewno, tyle, że w jednej sekundzie tych stuków było wiele. Will odwrócił się do kompanów i powiedział:
- Kilkadziesiąt koni. Jadą szybko. W naszą stronę.
Reakcja była taka jakiej się spodziewał. Wszyscy zaczęli krzątać się tak naprawdę nie wiedząc co robić. Hugo zaczął lawirować wozem, a reszta gwałtownie łapała za swoje kabury.
- Phi, rewolwerowcy... - mruknął pod nosem - Schowajmy się jak najszybciej, spróbujmy przykryć wóz jakimiś gałęziami. Ja wejdę na drzewo i spróbuję wypatrzeć kto to. Radzę się nie wychylać z kryjówek dopóki nie dowiem się co to za ludzie - teraz mówił już głośno.
Następnie poprowadził konia w większe krzaki i przywiązał go do najbliższego drzewa. Pies oczywiście szedł tak blisko nogi Willa, że o mało nie został kopnięty przez trapera. Gotowy do strzału Winchester 1874 dyndał na jego ramieniu jakby drżał z podniecenia.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 11-11-2011 o 00:58.
Ziutek jest offline