Lulu nie chciała się wdawać w dyskusje na temat wątpliwego stanu swoich finansów przy pozostałych towarzyszach. Postanowiła porozmawiać z właścicielem gdy tylko uda jej się zdybać go na osobności. Na razie cała swą uwagę skupiła na siedzącym trochę w głębi mężczyźnie, który z wyraźnie lubieżnym spojrzeniem rozbierał ją wzrokiem. Wolnym krokiem ruszyła w jego kierunku. Jak zwykle poruszała się elegancko, bez tak częstego dla kobiet jej profesji prostactwa i pospolitej lubieżności. Biodra kołysały się na tyle tylko żeby zwrócić uwagę, nie na tyle by można jej cokolwiek zarzucić nawet na pikniku parafialnym z okazji Dnia Niepodległości. Idealnie proste plecy, długa szyja unosząca dumnie uniesioną głowę. Zdecydowanie miało się wrażenie, że gdyby na jej czubku położyć książkę bez problemu utrzymałaby się ona w tamtym miejscu. Jednak wesołe spojrzenie i lekko rozchylone usta ukazujące białe ząbki, przeczyły temu obrazowi idealnie wychowanej damy. Słowem, niezwykła mieszanina, intrygująca i pociągająca. Lulu zarzucała swoje sieci...
Mężczyzna z przyklejonym do twarzy uśmiechem wciąż tasował karty, ale już mniej zręcznie, jakby miał problemy z podzielnością uwagi.
Podeszła do stolika, ale nie stanęła na wprost tylko za plecami mężczyzny lekko z boku i nachyliła się lekko do przodu jakby z najwyższą uwagą obserwowała ruch jego dłoni. Jej suknia musnęła nogi siedzącego człowieka.
- Co cię sprowadza do takiej nory Lulu? - zapytał z przekąsem.
- Jestem tylko przejazdem - powiedziała jeszcze bliżej przysuwając się do niego i jednocześnie szybko kalkulując gdzie mogli się spotkać. Nie wyglądał na typowego saloonowego bywalca z dzikiego zachodu, może więc był klientem z dawnych czasów? To by wyjaśniało dlaczego nie pamiętała jego twarzy. Zbyt wiele ich się wtedy przed jej oczami przewijało by starała się je wszystkie zapamiętać.
- Napijesz się? - zapytał polewając sobie ze stojącej na stole butelki. Obok stały jeszcze dwie czyste, puste. Popatrzyła na trunek, a potem wyciągnęła dłoń i końcem palca przejechała po jego przedramieniu:
- Nie zmieniłam zwyczajów mimo podróży przez ten dziki kraj. Nadal przed kolacją pijam tylko lekkie wino. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem.
- Richardson! - gracz podniósł rękę.
- Tak panie Crispin? - posłusznie odkrzyknął barman.
- Kieliszek czerwonego wina.
Winslow skwapliwie sięgnął po butelkę i kielich.
- A ty Freddy? - Dzięki słowom barmana odpowiednie trybiki wskoczyły na swoje miejsce i pamięć dziewczyny się odblokowała - Też jesteś dość daleko od domu...
Nie miała zamiaru ujawniać mu swojej wiedzy na jego temat. To, że wiedziała że poszukują go na Wschodzie i za co, mogło się kiedyś przydać, ale na razie nie było potrzebne.
- Przejazdem jestem. Znudziło mnie wschodnie wybrzeże. Poszukam szczęścia w Westwood. Tam przy stołach są duże stawki. Mawiają, że złoto leży w strumieniach jak kamienie...
- Oooo... - Lulu pochyliła się do jego ucha - no to chyba zmierzamy w tym samym kierunku... - szepnęła.
Crisp roześmiał się wesoło. Odsunął się od stołu z krzesłem i podając jej rękę zaprosił na swoje wystawione kolano. Richardson przyszedł z dużym pucharem wypełnionym do większej połowy czerwonym winem.
- Wybornie. Podbijemy więc Black Hills. Ale czemu tam? - zapytał zaintrygowany. - Lulu jedzie potem dalej do Deadwood?
Dziewczyna popatrzyła na niego prowokacyjnie, po czym odsunęła jedno ze stojących przy stole krzeseł i usiadła na nim prosto. Nie miała na razie zamiaru zdradzać swoich planów. Nic tak nie dodaje pikanterii kobiecie jak odrobina tajemniczości. Wzięła kieliszek delikatnie w dwa palce i upiła niewielki łyk.
Przez chwilę z wyraźną rozkoszą smakowała je w ustach.
- Bardzo dobre - powiedziała w końcu - kto by się
spodziewał takich trunków na tym odludziu.
Crisp dosunął się do stołu i umoczył usta pociągając łyczek whisky. Potem bawiąc się kartami wykładał je na stole.
- Zagrasz? - zapytał niewinnie.
Tym razem Lulu roześmiała się wesoło:
- Ach nie. Zbyt dobrze znam twoją reputację. Po za tym nigdy nie dopisywało mi szczęście w kartach.
- Ha, a twoi kompani to kto? - zapytał zezując spod kapelusza na stojących przy barze mężczyzn zawieszając wzrok na Molly.
- Przypadkiem jedziemy w tym samym kierunku. Nie sądzę jednak by mieli zbyt wiele pieniędzy by mogli się nimi z Tobą podzielić.
Pogodny wyraz twarzy Freddiego nie zmienił się, choć w oczach pojawił się przyćmiony blask zawodu.
- Może jednak dziś wieczorem będziesz miał ochotę inaczej spędzić czas niż grając w karty? - Różowy języczek Lulu wysunął się delikatnie, a jego czubek obrysował pełne warki dosyć prowokacyjnym ruchem.
- Taaak. Dzisiaj już chyba karty sobie odpoczną... Właściwie można zacząć wieczór już teraz. - powiedział zadzierając głowę do góry wymownie patrząc na balustradę na piętrze, gdzie były pokoje gościnne. - Mam bardzo przytulny pokój. - dodał zakręcając butelkę whisky i wziął potem do ręki pustą szklaneczkę. - Pójdziemy go obejrzeć razem?
- Choć pracuję teraz na własny rachunek zasady stosowane u Madame uznałam za bardzo rozsądne - powiedziała Lulu nie ruszając się z miejsca.
Crisp wyjął portfel z kieszeni kamizelki, która była złoto-czerwona z jaskrawymi, ozdobnymi motywami eleganckich nici i wzorów. Krzykliwa. Na stole położył pięć dolarów, które przykrył nadpitą szklanką whisky. Kolejne trzy banknoty dziesięciodolarowe zwinął w rulon i nachylając się ku Lulu wsunął delikatnie pomiędzy jej piersi.
- Nie zapomniałem dobrych manier. Niezależnie od miejsca. - powiedział strzygąc wąsem. - To będzie wieczór ze śniadaniem, bo pewnie jesteś głodna Lulu.
- A może rozpoczniemy go od kolacji i kąpieli? Może też znajdzie się tu wystarczająco duża wanna by pomieścić dwie osoby? - Powiedziała wstając i ocierając się o Freddiego prowokująco.
Mężczyzna wstał i w jednaj ręce trzymając szyjkę butelki, drugą dyskretnie podszczypnął jej pośladek.
- Taką właśnie balię mam w pokoju. - powiedział udając powagę.
Dziewczyna wsunęła mu dłoń pod ramię i przytuliła do jego boku:
- Prowadź więc mon amie.
- Madame...
Freddy wystawił szarmancko ramię i poprowadził Lulu schodami na górę. Czujny barman już dawał znać jednemu z pomocników gdzie ma zanieść rzeczy czarnowłosej dziewczyny. Pan Richardson był doprawdy wysoce kompetentny.