Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2011, 21:47   #2
Cold
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Wzdłuż ciemnej uliczki dało się słyszeć ciężkie brzmienie czyichś kroków odbijające się echem od ścian dwóch kamienic stojących naprzeciwko siebie. Oddzielone od siebie były właśnie tą uliczką, która nocą wydawała się nader nieprzyjemna, złowroga i niebezpieczna. Spokojna tafla kałuży została zaburzona, kiedy wysoki mężczyzna bezczelnie przeszedł przez nią swoimi butami, nie myśląc nawet o jej ominięciu.
Mężczyzna ów nie tylko mierzył ponad sto osiemdziesiąt centymetrów, ale także był całkiem dobrze zbudowany, co było widoczne dzięki przylegającej do ciała, czarnej koszulce bez rękawów. Skórzane spodnie wpuszczone w cholewy butów również nie ukrywały umięśnienia nóg i, bądź co bądź, zgrabnego tyłka (jak na faceta).
Mężczyzna wykonał szybki ruch prawą ręką, po czym echem odbił się od ścian dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Uliczka dobiegała końca, zbliżał się do ślepego zaułku. Na samym końcu znajdował się potężny kontener na śmieci, wokół którego leżało mnóstwo kartonowych pudeł, gazet i coś jeszcze...
Kroki ucichły, kiedy mężczyzna zatrzymał się tuż przed kontenerem. Kucnął. Po jego czole spływały kropelki potu. Tak, była to dosyć gorąca noc. Jedna z tych letnich, dusznych nocy, kiedy czuć w powietrzu, że stanie się coś nieprzyjemnego.
Przeczesał lekko wilgotne włosy prawą dłonią, podrapał się po nieogolonym od tygodnia policzku i ciężko westchnął.
- Kurwa... - zaklął cicho pod nosem, przewracając to coś tak, że światło księżyca oświetliło to wyraźnie.
Kucał tuż przy zwłokach młodej kobiety. Miała około dwadzieścia lat, jak wstępnie stwierdził. Delikatne rysy twarzy, wręcz dziewczęce, jasne, obcięte na krótko włosy i wybałuszone, puste, niegdyś uwodząco niebieskie spojrzenie. Patrzyła w gwiazdy. A przynajmniej patrzyłaby, gdyby jeszcze oddychała. Jej zwiewna, biała sukienka była obdrapana, brudna i zakrwawiona. Nie była to dziewczyna w jego typie, ale musiał przyznać sam przed sobą, że jej uroda nie należała do typowych (nawet jak na trupa).
Jego wzrok przykuła klatka piersiowa zmarłej. Nie dlatego, że miała ładne, krągłe piersi i spory dekolt w sukience, choć na to zwróciłby pewnie uwagę w dzień, kiedy jeszcze żyła, niczego nieświadoma. Miała potężną dziurę w lewej piersi, właściwie była przebita na wylot. Mężczyzna bez żadnego zastanowienia i obrzydzenia na twarzy, sięgnął po latarkę i poświecił sobie do środka.
- Hej, co pan tu robi?! - Usłyszał nagle męski głos i zobaczył światła innych latarek, chaotycznie padające to na niego, to na twarz dziewczyny. - Wstań powoli z podniesionymi rękoma! - krzyknął ponownie, najwidoczniej funkcjonariusz policji.
Mężczyzna wstał z podniesionymi rękoma, jak kazał policjant i powoli odwrócił się do niego przodem. Był niższy, chudszy i niepewnie trzymał pistolet w dłoni. Mało tego, widocznie był zdenerwowany i nieco przerażony, bo ręce mu się trzęsły jak staremu alkoholikowi.
Gdy podszedł bliżej, mógł jeszcze zauważyć błysk w piwnych oczach potencjalnego mordercy, kiedy to po chwili został ogłuszony latarką.

***


Promienie jesiennego słońca odbijały się od szyby i maski Mustanga, który kilka chwil wcześniej zaparkował przed pubem Pretty Frog. Światła nadal miał włączone. Słońce powoli zachodziło za chmury, lecz nie tym przejmował się kierowca. Siedział w ciszy, wpatrując się w skrzypiący szyld. Listopad. Jesień. Najgorsza, najbardziej plugawa pora roku. A jednak było w niej coś, co sprawiało, że Nathan Grant lubił ją najbardziej ze wszystkich. Być może był to deszcz, tak częsty jesienią, którego dźwięk go uspokajał, być może fakt, że właśnie wtedy najwięcej gówna pojawiało się na świecie. I na pewno nie miał tu na myśli czyichś fekaliów!
Odwrócił wzrok od szyldu knajpy i spojrzał na fotel pasażera. O oparcie siedzenia oparta była strzelba myśliwska, a tuż pod nią leżało kilka srebrnych nabojów. Czasami, kiedy przyjeżdżał w to miejsce, zastanawiał się, czy nie wysiąść uzbrojonym w strzelbę, wejść tak do środka pubu i wystrzelać tych wszystkich pieprzonych, stałych bywalców. Ale szybko się rozmyślał, kiedy zdawał sobie sprawę, że nie miałby wtedy z kim pić whiskey.
Następnie wzrok utkwił w przednim lusterku. Wyciągnął rękę i poprawił je tak, by mieć widok na całą swoją twarz. Z lusterka spoglądały na niego badawczo piwne, trochę już zmęczone oczy. W spojrzeniu tym dało się zauważyć, że właściciel tych oczu przeżył już w swoim życiu bardzo wiele i nie da się go tak łatwo czymś nowym zaskoczyć. Jak na trzydziestodwuletniego mężczyznę było to dość przygnębiające, bo w końcu był w kwiecie wieku, a czasami czuł się jakby miał już iść na emeryturę. Jego twarz już dawno zaczęło zdobić kilka zmarszczek, lecz dodawały mu jedynie charakteru, a nie było ich tyle, by sprawiały wrażenie, że rzeczywiście jest już po trzydziestce. Prawie tygodniowy zarost pokrywał jego policzki i brodę, a wąskie usta nie miały nawet siły wygiąć się w nonszalancki uśmiech. Był zmęczony. Nie spał od dwóch dni i było to po nim widać. Pokręcił głową, przetarł oczy dłonią, wyłączył światła i wyszedł z samochodu. Zimne, listopadowe powietrze, dosyć rześkie, rozbudziło go trochę. Rozejrzał się po parkingu. Oprócz jego Mustanga nie zauważył żadnego innego pojazdu. No tak, który łowca spędza taki wieczór w barze zamiast na polowaniu? Zmęczony łowca. Łowca, który właśnie zamierzał zabrać się za kolejne zadanie, którego początek znajdował się w tym pubie.
Kilka dni temu dostał telefon. Był wtedy na polowaniu. Śledził pewnego wampira, który za bardzo rozbestwił się w miasteczku kilkaset kilometrów od Pretty Frog. Dzwonił niejaki Bobby Singer, który bardzo chciał się spotkać z Grantem.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Nathan Grant nie tylko działał na własną rękę, ale ponadto nie przepadał za spotkaniami z innymi łowcami. Lepiej – to inni łowcy nie bardzo przepadali za Grantem, a przynajmniej niektórzy. Przyczyna była prosta – albo byli to zwykli zazdrośnicy, którzy w głębi duszy chcieli być tacy, jak Nathan, albo byli to pacyfiści, nie przepadający za sposobami Granta. Reszta starała się ignorować jego metody. Tak czy owak, bez wątpienia Nathan Grant był sławny wśród sobie podobnych. W końcu po szesnastu latach czynnego polowania nie ma się innego wyjścia – albo jest się jednym z najlepszych, o którym opowiadają 'nowym', albo jest się martwym (i taka też była jego odpowiedź, gdy pytali się go, co takiego zrobił, by osiągnąć to, co osiągnął).
Wszedł do pubu i stał przez chwilę w progu. Ogarnął wzrokiem wnętrze. Było czysto i schludnie, jak zwykle, czyli Sara była na miejscu, a i klientów, jak się domyślał, nie miała ostatnio sporo. Wnętrze było klimatyczne. Skórzane obicia kanap, ciemne drewno, półmrok – idealne miejsce dla łowcy demonów. Nathan nie lubił tego pubu. Whiskey było tam okropne.
W środku było ciepło, tak więc ściągnął z siebie skórzaną kurtkę ukazując to, co pod nią ukrywał. Ubrany był w czarną koszulkę pozbawioną jakichkolwiek nadruków i skórzane spodnie wpuszczone w ciężkie buty z długimi cholewami, zapinane na dwie srebrne klamry. Na szyi miał srebrny łańcuszek, na którym zawieszony był mały krucyfiks. Natomiast pod kurtką ukryta była kabura, w której lśnił wykonany ze srebra colt.
Gdy spostrzegł Singera na jednej ze skórzanych kanap, skinął ku niemu głową i skierował swoje kroki w jego stronę. Minął kilka pustych stolików, przypominając sobie, jak kilka lat temu wszczął tam niemałą bójkę.
Gdy już zbliżał się do stolika Bobby'ego, nagle w pubie zrobiło się dosyć tłoczno. Nie wiadomo skąd, ani jak, oprócz niego do tego samego stolika podeszła jeszcze czwórka innych osób. Wszyscy byli dla Granta anonimowi, ale już na pierwszy rzut oka rozpoznał w nich łowców. Spojrzał po każdym, wnikliwie badając ich z osobna po dokładnie sekundzie. Nie zatrzymał się na nikim dłużej ani krócej. Wtedy też zaczął podejrzewać, że sprawa, z jaką dzwonił Singer, wcale nie dotyczy tylko jego jednego. Praca zespołowa? Inni, pieprzeni łowcy plączący mi się pod nogami, przeszkadzający w wykonywaniu zadania?
Postanowił więc, że postoi. Wybił się z tłumu także w przypadku trunku, jaki Bobby zamówił dla wszystkich. Gdy Sara z mało przyjazną miną odchodziła w stronę baru, Nathan złapał ją za nadgarstek, dając znak, by się zatrzymała i szepnął jej do ucha, by jemu przyniosła to wstrętne whiskey, jakie tam mieli.
- Z tego co mówisz – odezwał się jako pierwszy. Jego głos był męski, lekko tego wieczoru zachrypnięty, zmęczony, acz miły dla ucha (przynajmniej kobiecego). - Z tego co mówisz, można wywnioskować, że w Jeruzalem zebrała się grupka wampirów, wilkołaków, prawdopodobnie też kilka duchów i innych mięsożernych parszywców, którzy najwidoczniej współpracują ze sobą, co wydaje się dosyć absurdalne. - Upił połowę szklanki whiskey, przełknął i odchrząknął, nawet się nie krzywiąc przy tym. - Ty natomiast prosisz nas o załatwienie cholerstwa, uratowanie tyłków Winchesterom i... to wszystko? - spytał, jakby to była prośba o kupienie pasty do zębów.
Kto, jak nie Nathan Grant, miał podołać takiej właśnie misji? Zresztą, miał dług do spłacenia u Singera, który zresztą dał mu to do zrozumienia podczas wcześniej wspomnianej rozmowy telefonicznej. Dopił resztę whiskey, postawił z impetem szklankę na stole i oznajmił:
- W porządku. Ale dobrze wiesz, że zrobię to tylko i wyłącznie na własnych zasadach. I rozumiem, że ta zgraja smerfów również wybiera się na ratunek Winchesterom. - Ponownie spojrzał po wszystkich, rzucając jedynej dziewczynie w ich towarzystwie nonszalancki uśmieszek, jakby zabarwiony nutką drwiny i kokieterii. - Niech tak będzie – dodał krótko, po czym sięgnął do kieszeni po paczkę czerwonych Marlboro i odpaliwszy jednego, ruszył ku wyjściu, gdzie zamierzał dokończyć papierosa. Zapowiadał się ciekawy tydzień... co najmniej, pomyślał, zaciągając się papierosem.

***

Następnego wieczora, tego samego lata, Nathan Grant był poszukiwany przez lokalną policję. Co prawda nie był poszukiwany pod swoim imieniem i nazwiskiem, ale policja dysponowała portretem pamięciowym – i to całkiem dobrym.
- Nie wiedziałem, że jestem taki przystojny – skwitował Grant, kiedy przechodząc przez niewielki park, zerwał list gończy z latarni. Zgniótł papier w kulkę i wrzucił do kosza.
Wieczór był dosyć chłodny, choć poprzedni był niemalże nie do wytrzymania. Łowca skierował swoje kroki ku jedynemu lasowi, jaki znajdował się w okolicy. Był co prawda niewielki, a drzewa nie rosły zbyt blisko siebie, ale nie przeszkadzało to wcale pewnemu wilkołakowi, na którego trop wpadł Nathan.
- Mam nadzieję, że blondyneczka smakowała – rzucił w przestrzeń. Wiedział dobrze, że jest obserwowany przez wilkołaka. Potwór był świeżo przemieniony, nie miał doświadczenia, zachowywał się zbyt głośno i dał się łatwo sprowokować. Po tym jednym zdaniu rzucił się na Nathana, który jednym ruchem wyciągnął z kabury swojego colta i wystrzelił prosto w klatkę piersiową napastnika. Srebrny pocisk przebił serce, a wilkołak padł martwy tuż u stóp łowcy. Nawet nie zdążył zawyć po raz ostatni do księżyca.
- Świat schodzi na psy – podsumował, spoglądając na twarz młodzieńca, która nadal umorusana była we krwi dziewczyny. - I to dosłownie.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 22-11-2011 o 00:38. Powód: dopieszczanie posta :)
Cold jest offline