Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2011, 13:26   #1
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[Horror 18+] Dzieci Hioba

Dzieci Hioba - Jacek Kaczmarski - YouTube

Cytat:
Żyły przecież dzieci Hioba bogobojnie i dostatnio
Siedmiu synów jak te sosny, siedem córek jak te brzozy
Szanowały swego ojca i kochały swoją matkę
Żyły w zgodzie z każdym przykazaniem bożym

A tej nocy błysk i grom
Runął ich bezpieczny dom
I na głowy spadł lawiną głazów grad

Dnia nie ujrzy więcej już
Siedem sosen, siedem brzóz
Jednej nocy cały las utracił świat

Za tę ojców nadgorliwość
W wierze w wyższą sprawiedliwość
Która każe ufać w dobra tryumf nad złem

Za lojalność i pokorę
I za łask minioną porę
Za niewiarę w świat za progiem który jest
Za ten zakład diabła z Bogiem
Czyj silniejszy będzie ogień

Dzieci Hioba, Dzieci Hioba

Idzie kres


Żyły przecież dzieci Hioba na nadzieję w przyszłość rodu
Siedmiu synów jak te miecze, siedem córek jak te róże
Nie zaznały w swoim życiu smaku krwi ni smaku głodu
I kto tylko żył szczęśliwy los im wróżył

A tej nocy grom i błysk
Śpiących pozamieniał w nic
Boży świt oglądał już dymiący gruz

Patrzył nieomylny kat
Jak litością zdjęty wiatr
Bogobojny lament Hioba w niebo niósł

Za ten zakład Boga z biesem
W zgodzie z waszym interesem
Choć ostrzega was jak może zmysłów pięć

Za ten zakład Boga z czartem
O kolejną dziejów kartę
I za kije końce oba za zwykłego życia chęć

Za to czego nie ujrzycie
Bo się wam odbierze życie


Dzieci Hioba, Dzieci Hioba

Idzie śmierć


UWAGA:

WSZYSTKIE OSOBY I MIEJSCA W SESJI SĄ WYTWOREM FIKCYJNYM, A ICH PODOBIEŃSTWO DO OSÓB ŻYJĄCYCH LUB ZMARŁYCH CZY TEŻ MIEJSC ISTNIEJĄCYCH JEST NIEZAMIERZONE I CZYSTO PRZYPADKOWE.







PROLOG - ZWIASTUNY


Deszcz padał od dwóch dni bez przerwy powodując utrudnienia komunikacyjne. Tramwaj na Bohaterów Września nie był w stanie sforsować rozlewiska, w jakie zmieniło się torowisko i Zakład Komunikacji Miejskiej musiał zorganizować komunikacje zastępczą.

Doktor Cezary Lwowski nie czekał na podstawiony autobus. Do szpitala przy Wiosny Ludów miał już tylko kilkaset metrów. Nie zważając na deszcz, z rozłożona parasolką, walcząc z wiatrem, ruszył przed siebie. Na miejsce dotarł po dziesięciu minutach, mocno przemoknięty i zły na siebie za ten durny pomysł.

- Jest pan, doktorze – przywitała go siostra Bożenka, a widząc, w jakim jest stanie załamała ręce. – Boże, doktorze, zaziębi się pan. Niech pan się przebierze a ja zrobię panu herbaty z cytryną.

Doktor uśmiechnął się i pokiwał głową.

- Jest pani aniołem, pani Bożenko. Co ja bym bez pani tutaj zrobił – powiedział żartobliwym tonem.

- Eeee tam, doktorze – pani Bożenka, osoba już grubo po czterdziestce zarumieniła się po słowach młodego lekarza.

Po kwadransie, rozgrzany ciepłą herbatą z cytryną i dwoma łyżeczkami cukru, doktor Lwowski ruszył na obchód. Dłużej zatrzymał się przy pacjencie. Zenon Taterka. Spojrzał na kartę choroby.

- Zna go pan, prawda? – zapytała towarzysząca mu w obchodzie siostra Bożenka.

- Tak – potwierdził Cezary patrząc na zmienione wylewem oblicze pacjenta. – Mieszkałem w tym samym bloku, co pan Zenon. Taki patriota był z niego zawsze, mimo że zwykły kolejarz. Wie pani. Jak byliśmy mali opowiadał nam o rzeczach, o których dzieci nie powinny w tym czasie wiedzieć. O Armii Krajowej, Żołnierzach Wyklętych, Katyniu. Zawsze podejrzewaliśmy, że naprawdę nazywał się inaczej. Że sam był partyzantem, który uciekł przed prześladowaniami komuny. Wie pani, pani Bożenko. Taki zapomniany bohater.

- Domyślam się – mruknęła pielęgniarka, średnio jednak zainteresowana.

Nie chciała mówić miłemu doktorowi, że jej ojciec był w Milicji oficerem i takich, jak ich pacjent, łamał pasem do mówienia w piwnicy. Chociaż nie był przecież złym człowiekiem, to jednak nagle pani Bożenka poczuła lekki wstyd.

- Wyjdzie z tego, panie doktorze? – zapytała, zmieniając temat.

- Raczej nie – westchnął ciężko Cezary. – Rozległy zawał serca i wylew. Poważna sprawa. Jego los jest w rękach Boga. Pan Zenon zawsze wierzył w Niego, więc ... – nie dokończył zdania.

Doktor poprawił choremu poduszkę i wyszedł z sali kontynuując obchód.

- A wie pani, pani Bożenko, że to on pierwszy pożyczył mi książkę do czytania, jak miałem sześć czy siedem lat?

- Kto?

- Pan Zenon, oczywiście. Pamiętam jej okładkę. Był na niej koń i człowiek na nim. Tytułu nie pamiętam.

- I co, przeczytał ją pan?

- Nie. Chyba nie. To było ponad dwadzieścia lat temu. Nie pamiętam już.

W pokoju pan Zenon otworzył oczy, a na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech.

- Widzę cię – wyszeptał niewyraźnie patrząc w jakiś punkt przed sobą. – Nie ukryjesz się.

Zakurzona zasłona na oknie zafalowała niespokojnie. Pan Zenon uśmiechnął się jeszcze szerzej i znów zapadł w sen.



TERESA BUŁKA - CICHA


Był wieczór, 20 października 1991 roku, troszkę po osiemnastej. Teresa wracała do domu po pracy swoim zdezelowanym, wielokrotnie naprawianym przez męża maluchem. Padał deszcz, więc jechała ostrożnie. Zmęczenie, przymarzający do asfaltu deszcz i ciemność październikowego wieczoru były wystarczającymi powodami, by zachowywała szczególną ostrożność.

Teresa skorzystała z dobrze sobie znanej trasy. Aleją Bohaterów Września, potem skręt na Ludową i w dół, aż do Szarotki. Niestety, okazało się, że musi zmienić plany. Na Szarotki wywaliła kanalizacja deszczowa i ulica była nieprzejezdna. Na domiar złego jakiś imbecyl próbował sforsować kałużę i stał teraz z zalanym silnikiem pośrodku brudnego rozlewiska, mrugając światłami awaryjnymi.

Teresa wybrała najszybszą alternatywną drogę, przez Przemysłową i Jachtową, skąd wyjedzie w okolicach Węglowej. Musiała jednak jechać jeszcze wolniej, bo latarnie paliły się zaledwie co druga, a w okolicy nie było domów mieszkalnych, tylko odgrodzone od jezdni szarymi murami z betonowych płyt zakłady przemysłowe, magazyny i inne tego typu obiekty. No i te cholerne kałuże. Człowiek nigdy nie wiedział, czy nie kryje się pod nimi żaden pręt lub inna niespodzianka.

Kiedy Teresa zbliżała się w stronę kolejowego wiaduktu przebiegającego nad Przemysłową poczuła niepokój. Nie lubiła tego miejsca i miała ku temu swoje powody.

Przednia szyba w jej maluchu pękła bez ostrzeżenia. Teresa krzyknęła tracąc na chwilę panowanie nad samochodem. Koła fiata 126 p trafiły na jakąś grudę lub kamień, samochód przez chwilę poruszał się siłą odśrodkową, a Teresa mogła jedynie próbować odzyskać nad nim panowanie mając nadzieję, że nie uderzy w betonowy słup latarni lub w filar wiaduktu.

Udało się jej zatrzymać samochód w miarę niegroźnie. Otarła jedynie bok fiata o latarnię i zatrzymała się na krawężniku.

Ręce kobiety trzęsły się z nadmiaru adrenaliny. Szybko uspokoiła oddech i zerknęła na pokrytą pajęczyną pęknięć przednią szybę. Auto nie nadawało się do dalszej jazdy z powodu rozmiaru zniszczeń. Zniszczeń spowodowanych, jak się okazało, sporym kawałkiem cegły lub gruzu wbitym w przednią szybę, na wysokości fotela kierowcy. Miała szczęście, że kamień nie przebił szyby na wylot, bo na pewno skończyłoby się to dla niej mniej szczęśliwie.

Z duszą na ramieniu wyszła przed samochód. Ulica była pusta. Żadnych aut. Tylko górujący nad okolicą dobrze znany jej wiadukt. Serce zamarło jej w piersi, a w gardle poczuła nagłą suchość. Czując, jak jeżą się jej włoski na karku spojrzała na górę. Sama nie wiedziała, kogo chciała tam zobaczyć. Bo wiadukt był pusty. Nikogo na nim nie było.

Stąd znała skrót po schodach i przez tory na ulicę Węglową, na której stał jej rodzinny dom. Wystarczyłoby, aby weszła na wiadukt, z którego na jej samochód spadł kamień, przeszła kawałek torami i wyszłaby na Węglowej. Stąd dwie ulice dalej, na Rzeźniczej, mieszkała z mężem. Tylko pozostawało jedno ale .... Na całej drodze przez wiadukt nie było świateł.

Alternatywą dla Teresy było przejść pod samym wiaduktem i dotrzeć na Rzeźniczą troszkę dłuższą, ale jaśniejszą drogą.





HIERONIM BUŁKA


Na zewnątrz padało, ale w „Miejscu” – ulubionej knajpie Hieronima – nikt tego nie zauważał. Położona w przyjemnie zaadaptowanej na lokal piwnicy stanowiła ostoję Hirka. Grotę do której uciekał przed dniem codziennym.

Była niedziela wieczór. 20 października 1991 roku. Jutro znów czekało na niego normalne życie. Seminarium magisterskie, potem praca u Czarnej Mamby w kancelarii. Ale dzisiaj, dzisiaj była niedziela i zostało jeszcze kilka godzin na relaks. Piwko, muzyka, znajomi, którzy jednak byli raczej senni – odsypiali wczorajszy melanż u Radka. Hirek też nie czuł się najlepiej. Lubił „Miejsce”, ale kiedy było prawie puste – jak teraz – za bardzo przypominało piwnicę, by czuł się w nim komfortowo.

Pożegnał znajomych wyłgując się jutrzejszą pracą i wyszedł na ulicę. Od razu poczuł nieprzyjemny ziąb zacinającego z wiatrem październikowego deszczu. Na szczęście przystanek tramwaju, którym mógł dojechać do domu był niedaleko.

Hieronim ruszył więc szybkim krokiem w jego stronę oglądając sklepowe wystawy. Niektóre z nich oklejone były plakatami kandydatów do wyborów 27 października. W kolejną niedzielę. Przyszły prawnik wiedział, że jego szefowa popiera jakiegoś kandydata z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, dość znanego adwokata, którego Hirek nie znosił, jak diabli.

W końcu dotarł do przystanku. Wciskając się pod zatłoczoną wiatę i dołączając do anonimowego tłumku pasażerów spojrzał na zegarek. Była siódma wieczorem. Dość wcześnie jeszcze, jak się okazało. Ale nie miał już zamiaru wracać do „Miejsca”. Tym bardziej, że w oddali widać już było światła tramwaju – jak się okazało, jego.
Po dziesięciu minutach wysiadł na przystanku przy swoim osiedlu – typowej peerelowskiej układanki z betonowych klocków i omijając kałuże znalazł się w bramie, w której wynajmował z kumplem mieszkanie.

Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze w czteropiętrowym bloku z wielkiej płyty. Hieronim marzył o ciepłej herbacie, kiedy przekręcał klucz w zamku. Wszedł do przedpokoju, zapalił światło – bo Radek najwyraźniej jeszcze nie wrócił ze swoją obecną dziewczyną z kina – i ściągając buty zauważył zwykłą, szarą kopertę, którą ktoś wsunął pod drzwi. Widniało na niej wypisane starannym pismem jego imię i nazwisko.

Zaciekawiony i troszkę zaniepokojony Hirek otworzył kopertę.

Znalazł w niej kawałek jakiejś wciętej z większej całości kartki oraz zdjęcie.

Najpierw zerknął na kartkę. To był wycinek z biblii. Bez wątpienia. Dobrze poznał to dzieło, kiedy był dzieckiem, dzięki rodzicom.

Cytat:
1 Jezus udał się na Górę Oliwną. 2 Rano znowu przybył na teren świątyni i cały lud zaczął się zbierać przy Nim. On usiadł i uczył ich. 3 Wtedy uczeni i faryzeusze przyprowadzili jakąś kobietę, przyłapaną na cudzołóstwie. Postawili ją pośrodku 4 i powiedzieli Mu: "Nauczycielu, ta kobieta została przyłapana na występku cudzołóstwa. 5 W Prawie Mojżesz kazał nam takie kamienować. A Ty co powiesz?" 6 Mówili to dla poddania Go próbie, by mieć coś do oskarżenia Go. Na to Jezus pochyliwszy się rysował palcem po ziemi. 7 Gdy nie przestawali Go pytać, wyprostował się i rzekł im: "Kto z was bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem". 8 I znowu pochyliwszy się, rysował po ziemi. 9 Gdy oni to usłyszeli, zaczęli jeden po drugim odchodzić, zaczynając od starszych. Został sam i ta kobieta, stojąca pośrodku. 10 Jezus wyprostował się i zapytał ją: "Kobieto, gdzie są? Żaden nie wydał na ciebie wyroku?" 11 Odpowiedziała: "Żaden, Panie". Jezus rzekł: "I ja na ciebie wyroku nie wydaję. Idź, a odtąd już nie grzesz".
Hieronim zwrócił uwagę na podkreślony tekst i poczuł nagły chłód na plecach. Ujął w drżącą nagle dłoń zdjęcie. Przedstawiało wiadukt na ulicy Przemysłowej.

Zaklął cicho.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-01-2012 o 19:38. Powód: dodanie fragmentu z graczami
Armiel jest offline