Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2011, 20:55   #3
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
- No, czekasz na specjalne zaproszenie? - ponaglił strażnik.
Blackwood odwrócił się w stronę drzwi zerkając przelotnie na beznamiętną twarz klawisza. Chciałby powiedzieć mu co o nim myśli jednak wiedział, że tylko pogorszyłby tym swoją sytuację. Zacisnął lekko usta i opuścił wzrok powstrzymując się od jakichkolwiek komentarzy. Chyba nie miał wyboru. Ostatni raz nabrał w płuca czystego, przesyconego solą morskiego powietrza, po czym z trudem ruszył przed siebie zostawiając za plecami zamglone niebo i wydzierających się na dziedzińcu więźniów.

Posłusznie przeszedł przez drzwi. Był zmęczony... Bardzo zmęczony... Wychłodzone ciało przez które raz po raz przechodziły dreszcze, oraz wwiercający się aż do środka mózgu ból, wcale nie pomagały w zebraniu myśli. Między jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Starał się maksymalnie skupić na bieżących czynnościach i zebraniu z otoczenia jak największej ilości informacji. Mimo tego że w głowie nadal miał pustkę, wynikającą prawdopodobnie z lekkiego wstrząsu i podtopienia, to był pewien jednego - został wysłany na bardzo ważną misję a Woodson z pewnością na niego liczył. Nie wiedział co tu robi ale czuł, że jest blisko celu. Nigdy nie zawiódł swojego pracodawcy i tym razem też nie zawiedzie.

Zatrzymali się przy sporej wielkości dyżurce, gdzie oficer znajdujący się w odrapanym okienku, sprawdzał jakieś papiery.
- Blackwood. Osadzony 1299885... - charczał cicho pod nosem podczas gdy świeżo upieczony więzień rozglądał się uważnie dookoła. Standardowe zabezpieczenia - zawyrokował w myślach. Nic z czym miałby problem. Jedyną przeszkodą były te cholerne kajdany, musiał się ich jakoś pozbyć.

Procedury przeciągały się. Jeden ze strażników wszedł do dyżurki przez boczne drzwiczki i gadał o czymś z oficerem tam siedzącym. Blackwood myślał intensywnie. Miał obok siebie tylko jednego klawisza. Mógł w tym momencie zaryzykować i zaatakować. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak skuteczny jest atak zaskoczenia. Jednak póki co nie wypatrzył nic co pomogłoby mu zdjąć kajdany.

Z braku jakiegokolwiek pomysłu, spróbował znów zagadać:
- Ej słuchaj - zwrócił się po przyjacielsku do towarzysza - nieźle oberwałem w łeb i nic nie pamiętam. Czy... wiesz może co dokładnie się stało? Tam na morzu?
- Naprawdę nic nie pamiętasz? - zdziwił się, chyba szczerze - Byłeś w transporcie więźniów. Wszyscy poszli na dno. Ciebie farciarzu znaleźliśmy na brzegu. Właściwie Will. Skurwiel jakby wiedział, gdzie wypłyniesz. My już chcieliśmy wracać - zakończył z uznaniem.
Blackwood zaryzykował i rzucił nazwiskiem. Klawisz popatrzył na niego podejrzliwie, ale odezwał się jednak.
- To twój ziomek, tak? Osadzonych tu od cholery... Ale tak, chyba kojarzę gościa... Zdaje mi się, że garuje we Wschodnim więc pewnie się spotkacie...

Ich pogawędkę przerwały nagle syreny alarmowe. To mógł być idealny moment do ataku jednak widać było, że strażnik nie jest wcale zaskoczony. Byli chyba szkoleni na takie okazje, albo już nieraz przeżywali takie rzeczy. Nie tracąc zimnej krwi popatrzył na Blackwooda i zupełnie jakby był telepatą rzucił krótko:
- Ani drgnij.

Oficer dyżurny nerwowo dyskutował z kimś przez krótkofalówkę. Gdzieś narastał szum. Pilnujący go krościaty klawisz przestępował z nogi na nogę, czekając na instrukcje. Trwało to jakiś czas. Wreszcie drugi ze strażników wyszedł z dyżurki.
- Bunt w skrzydle południowym! - rzucił krótko - Przymknijmy go szybko! Zaraz mamy być na dziedzińcu!
Pchnął Blackwooda pałką warcząc nieprzyjemnie pod nosem:
- Tylko bez debilnych pomysłów... Idziemy!

Więzień nr 1299885 posłusznie ruszył dalej wchodząc na niewielką klatkę schodową chronioną stalowymi siatkami. Z dołu było widać solidne, stalowe drzwi na górze do których zmierzali. Mimo ostrzeżeń klawisza w głowie Blackwooda kotłowała się cała masa debilnych pomysłów. Alarm, bunt, a co za tym idzie - chaos. To była jego szansa na uwolnienie się od strażników. Musiał ją tylko dobrze wykorzystać. Nagle zorientował się, że ktoś schodzi po schodach. Spojrzał w górę.

- Wy dwaj! - krzyknął dziwnie znajomy Blackwoodowi mężczyzna - Biegiem do gabinetu Pani Naczelnik! Zabieracie więźnia i pilnujcie. Nie ma czasu go odstawiać. W razie problemów biegiem na dziedziniec! - rozkazał po czym pomaszerwował dalej przyspieszonym, wojskowym krokiem.
- Tak jest! - odpowiedzieli chórkiem i ruszyli z Blackwoodem w górę.
Mijając się z oficerem na schodach wymienili jeszcze jedno spojrzenie a gdy znajomy strażnik zniknął w drzwiach na dole, oni byli już na górnym poziomie.

Tak nagłe zwroty wydarzeń wydały się Blackwoodowi istnym błogosławieństwem. Podczas wspinaczki po schodach, w głowie Thomasa zaczynał powoli tworzyć się plan ucieczki. Równocześnie jednak zaczął zastanawiać się skąd zna tych dwóch ludzi. Znaczy się... najpierw na plaży, były więzień zwany “Profesorem”. Teraz ten gościu na schodach. Oboje wyżsi rangą. Może to w skutek wstrząsu mylił tych ludzi z innymi? A może rzeczywiście ich znał i nic nie pamiętał?

Przemieszczali się bardzo szybko. Dla Blackwooda ta sytuacja była trochę dziwna, w końcu był dla strażników zbędnym ciężarem, ale nie zadawał pytań. Znaleźli się w pomieszczeniach wyglądających jak sektor dla personelu. Czyste, cicho piszczące posadzki, nieodrapane ściany i specyficzny zapach czystości upewniły Blackwooda w tym przekonaniu.

Myślał gorączkowo i starał się przypomnieć sobie jakieś szczegóły lecz obrazy z przeszłości cały czas się załamywały... Pamiętał jak Woodson wezwał go zaraz po tej sprawie ze Stormriderem. Miał wtedy masę rzeczy na głowie: zatuszowanie całego incydentu, załatwienie alibi co po niektórym osobom oraz wystosowanie odpowiednich pism do poszkodowanych rodzin. Mimo tego Charles koniecznie chciał się z nim zobaczyć. Poznał wtedy tego człowieka...

Nagle przypomniał sobie dzień tuż przed wyjazdem do Wenecji. No tak! Tylko czemu do cholery ten koleś siedzi w pace?! Coś musiało pójść nie tak! Woodson nienawidził gdy coś szło niezgodnie z planem, ale więzienie? Szlag, musieli ostro spierdolić tą akcję a on pewnie został wysłany w charakterze kreta, z info dotyczącym ucieczki. Musiał przyznać, że pech nie opuszczał go ani na krok. Mimo dobrych umiejętności pływackich prawie utonął a teraz jeszcze ten bunt. Szlag by to!

Mimo fizycznych dolegliwości, chaotycznych rozmyślań i niepewności co do tego co się naokoło działo, Blackwood nie stracił panowania nad sobą. Wręcz przeciwnie. Cała ta sytuacja sprawiała, że powoli zaczynał wracać do siebie i pracować na najwyższych obrotach. Zasapana trójka wpadła w końcu na trzecie piętro gdzie niemal zderzyli się z uzbrojonymi strażnikami biegnącymi od innej strony. Sądząc z odgłosów znad sufitu, na górze trwała walka. Wrzaski i strzały z broni palnej połączone z czerwonymi błyskami lamp alarmowych nadawały całej sytuacji demoniczne wrażenie.

Szybko znaleźli się przed siatką z bramką, pilnowaną przez dwóch strażników. Przedostali się przez nią bez problemu. Wbiegli na szerokie schody by w końcu dostać się na korytarz na drugim piętrze...

...który wyglądał jak przedsionek piekła...

Od strony Blackwooda i jego “towarzyszy broni”, na tłum rozwścieczonych więźniarek nacierał chaotyczny szereg personelu więziennego. Głównie strażniczki chociaż zjawiło się już paru mężczyzn ściągniętych z innych skrzydeł. Posadzka była zasypana potłuczonym szkłem mieniącym się od szalejących lamp alarmowych. Miejsce w którym stali, wyglądało jak polowy obóz wojenny a parę leżących bezwładnie ciał tylko dopełniało tego wrażenia.

Koło Thomasa przebiegł jakiś mężczyzna z zakrwawioną twarzą:
- Napierać! Długo już nie wytrzymają! Musimy dostać się do...! - krzyczący schylił się nagle unikając lecącej butelki - Pieprzone dziwki! - rzucił tylko i zbiegł po schodach mijając coraz to nowe posiłki strażników.
- Każdy wolny członek personelu ma natychmiast zjawić się na drugim piętrze! - jedna ze strażniczek kucająca pod ścianą, próbując przekrzyczeć ogłuszające syreny alarmowe, drżącym głosem darła się do trzeszczącej krótkofalówki.

Mimo że personel więzienny był lepiej wyekwipowany, to w tym momencie więźniarki całkowicie panowały nad centrum korytarza. Z miejsca, w którym stali widać było prowizoryczne barykady utworzone z poprzewracanych szaf. Tam toczyła się istna bitwa. Prawdziwe piekło. Chaos. Schylony przezornie Blackwood stanął z boku razem ze swoją eskortą, która postanowiła w końcu pozbyć się go poprzez przykucie do pionowej rury wychodzącej ze ściany.

Doprawdy, doskonały moment i miejsce - pomyślał Thomas.

Nagle jakaś znajomo wyglądająca kobieta ubrana w strażniczą kurtkę, doskoczyła do chrościatego strażnika i z miejsca wyrżnęła go otwartą dłonią w głowę.
- Pojebało cię doszczętnie? - wydarła się tak, że zagłuszyła odgłosy bitwy - Wiesz, kto to jest? Jak mu te dziwki zrobią krzywdę, nie wyjdziemy z sądu do emerytury. Dawaj kluczyki do kajdanek! Idź do Willa! Weź od niego broń! Teraz!

I może nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby tylko owa uderzająco piękna niewiasta nie stała przed nimi na bosaka, ze złotymi tipsami i wiklinową torbą przewieszoną przez ramię.

Po głowie Blackwooda krążyły nieskomplikowane myśli...





...

What... what the fuck!?
 

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 14-12-2011 o 20:18. Powód: Literówki...
aveArivald jest offline