Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2011, 01:20   #3
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Tuż przed świtem. Mróz był nad wyraz uciążliwy. Szron zbierał się na wąsach, brwiach i brodzie. Gdyby nie okazały mięsień piwny i warstwy futer Weenglaafowi byłoby zimno, ale kto zbiera sadło jak niedźwiedzie, od mrozów nie narzeka. Świetlista stara dąbrowa obklejona została gęstą okiścią nawarstwiającą się przy hulającym wietrze. Gdzieniegdzie pod drzewami leżały złamane konary prastarych drzew. Starość upomina się o olbrzymy. Pod nimi drugie piętro lasu czekało na swą kolej, a podrost i nalot przypominał śnieżne kule porozrzucane na śniegu.
na (Zlodowaciałym śniegu zwanym) firnem, doskonale odznaczały się tropy jelenia. Człowiek, który na kłusownictwie zęby zjadł powłóczył nogami krzywo uśmiechając się, bo byk szedł wprost w sidła gęsto zastawione wokół świerkowego młodnika młodnika nieopodal.

Weenglaaf Gapiąc się tępo w trop szacował swą przyszłą zdobycz. Nawet tuż przed świtem było jasno dzięki wszędzie obecnemu śniegowi. Pokazał zęby w krzywym uśmieszku. Znalazł jeleniego bobka. dokładnie obwąchał i wymacał kupę. Cieplutka.

„Może dwudziestak koronny. dziewięciolatek. Chorowity jakiś. Drobne kroczki. Pewnie przywra w wątrobie… ostatnio często to się zdarza. Szkoda. Nie ma jak krwista wątroba między posiłkami.”

Jeleń jakby przeczuwał, że ktoś go śledzi. Uciekał tam, gdzie dotąd odnajdywał spokój i poczucie bezpieczeństwa. Dziś Weenglaaf, władca puszczy upomniał się o swoje. Jeleń jeszcze go nie widział, może jeszcze nie wyczuł zapachu niemytego ciała, ale wewnętrzne poczucie rychłej śmierci odzywało się w jego zwierzęcym umyśle.

************

„K***a ich mać! Na południu mało zwierzyny?! Te wilki muszą się pchać gdzie nie trzeba?”

Borowy wolnym krokiem okrążył krwawą plamę na śniegu i tropy wilków.

„Watacha – osiem sztuk. Ten to wadera, ten basior. Sporę stadko, po kiego grzyba migrowało tak daleko na północ. Niby to południe słynie z liczebnego zwierza. Zżarło wszystko, Nawet poroże obgryzło, wataha musiała być głodna jak wilk”

Roześmiał się sam do siebie. Poszedł dalej na obchód zaglądać do kolejnych wnyków.
**********
„A to bydlęta, zżarły mi przelatka we wnyku. A miałem ochotę na dzika. Zaczyna mnie to stadko irytować. A co to?”

W wyczulone nozdrza Borowego uderzył ostry zapach. Zapach mięsożerców.

- o wilku mowa – wybuchnął gromkim śmiechem – nie muszę was tropić. Co dalej głodni?

Wataha okrążyła go błyskawicznie. Weenglaaf wyciągnął toporek z futrzanego płaszcza. Wadera wyszła przed szereg intensywnie węsząc górnym wiatrem.

„Aleś ty chuda. Od kiedy na południu wilki tak chudo przędą? - Weenglaaf sapnął, otarł oplutą brodę. Spojrzał na wychudzoną watahę”

– zawrzemy umowę. Wy i ja…”


Basior wyskoczył z kręgu, atakując na plecy. Toporek ciął w szyję tuż pod szczęką wilka, który spadł w śnieg krwawiąc intensywnie. Zimne oczy Weenglaafa surowym spojrzeniem kaprawych oczek zmierzyły resztę stada.
- Nadal macie na mnie chrapkę ścierwojady?
Spojrzał na wschód „jeszcze chwila, jeszcze ciemno”. Nieprzyjemnie wyglądające runy w bransoletach, noszonych na nadgarstkach zaświeciły dziwnym blaskiem. Włosy na ciele Borowego stanęły dęba. Przepełnił go chłód, zmęczenie i poczucie wkręcania w żołądek rozżarzonego pręta. Oblał go pot. Wadera jeszcze intensywniej zaczęła węszyć wycofując się raczkiem.
- zawrzemy k***a umowę! Nie zjadacie mi zwierzyny z sideł. A ja pozwolę wam w tym grądzie polować, raz w tygodniu.

Wilczyca warknęła. I z opuszczonym ogonem odbiegła. Za nią stado.
„Hołota chędożona. Czemu zawsze świat musi mi się wp***alać w egzystencje. Oj lesie, bym był mocny i nieugięty jak ty.”
***********
Obszedł pozostałe wnyki. Był już na skraju lasu. Brzeg miał dobrze wykształcony okrajek, dobrze znoszący tony śniegu na swoich gałęziach. A las graniczył z ogromną przestrzenią gołej ziemi. pożarzysko. Na płaskiej równinie cieniem odznaczały się śnieżne kule. Brzozy, sosny i jawory jako pierwsze kolonizowały martwą przestrzeń. Gdzie był las, las pozostanie, bo las jest wieczny. Weenglaaf szedł wzdłuż pożarzyska. Strefa ekotonowa była doskonałym środowiskiem dla lisów i zajęcy. We wnykach znalazł parę lisów, oskórował sprawnie. Truchło zawieszał na jednym z futer tworzących jakby-płaszcz.
Wzdłuż strumienia gęsto rosły jawory i graby. Na śniegu mnożyło się tropów. W ostatnich sidłach, na brzegu lasu, na grabowym nalocie dyndał gach. Weenglaafowi rozjaśniała twarz. W końcu coś do jedzenia się trafiło, zająca też chętnie zjem. Odpowiednim nożykiem przeciął linkę. Innym zaczął oprawiać, innym oskórował zająca, zawiesił go obok lisów. Skórę do kolejnych skór. Wyprostował się. Rozciągnął patrząc na wschód.
Pole rozjaśniło się najpierw błękitem, cienie młodych drzewek rzucały się długie na zachód. Drobinki śniegu rzucane przez wiatr zaczęły mienić się różem i złotem. stadka kuropatw zbiły się w ciaśniejszą kupkę. Tylko trochę światła wystarczyło by ciężki śnieg gdzieniegdzie zaczął osuwać się z gałęzi. Ptaki huknęły śpiewem. Wtem rozniosły się w powietrzu głosy wybuchów i trzasków. Przemarznięte brzozy ogrzane przez słońce nie wytrzymały różnicy objętości swojego drewna i poczęły pękać. Głośno krzyczeć. Nastała dzienna zmiana życia lasu. Bransolety zabłysły mocno i zgasły. Runy wyblakły. Nastał świt.
„Wreszcie świt ściąga ze mnie ciężar tego brzemienia”
Powłócząc nogami Weenglaaf skierował się do najbliższej wsi.

******

- Chujku karłowaty, lichwiarzu ty… W dupę trykany! Znów ceny obniżasz. Zima jest, za coś trzeba żyć!
- Co ja mogę zrobić człowieku… rynek jest przepełniony. Nic nie mogę zrobić... człowieku – Stary elf wzruszył ramionami.
- Niech będzie. zdzierco, elfi gównojadzie, moczochlipie.
- Napijesz się? Czerwone wino… nie najlepsze, ale z winogron
- próbował zmienić temat elf wygodnie rozsiadając się w fotelu. Zapalił najdroższe cygaro jakie był w stanie dostać.
- Chędożę twoje wino. – Wyciągnął buteleczkę z bimbrem z soku brzozowego. – nic tak nie rozgrzewa jak pożądny procent, a nie jakieś szczyny.

Ktoś wszedł do środka izby. Przez otwarte drzwi wleciał gołąb.
- A co on? Nienormalny?!
- A ja wiem co to jest – ożywił się elf.
- Filozof się odezwał, gołąb pocztowy. No i co z tego?
- To nie jest zwykły gołąb. To posłaniec.
- Posłaniec powiadasz. To poco lata pod sufitem.
- Zaraz usiądzie na ramieniu adresatowi.


Karteczka była niezrozumiała. Po co ja w Tiphereth? W sumie. Jak kogoś stać na nienormalnego gołębia, to może mi groszem sypnie.
- I tak nic tu po mnie lichwiarzu, impotencie zniewieściały! Wyjeżdżam!
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 05-12-2011 o 08:07.
villentretenmerth jest offline