Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2011, 16:30   #7
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Antonia miała już podejrzenia, gdy Ruhl opisywał jej swojego gościa. Podejrzenia to jednak było zbyt mało, i gdy tylko Christopher wyszedł załatwiać jakieś tajemnicze sprawy, Antonia zapadła się w wannę pełną ciepłej wody, popiła wywar z peyotlu tequilą i zapadła w sen.

Pierwsza wizja była pierwszorzędna. Leżała sobie na łódce z głową na udzie Christophera, gondolier śpiewał im po włosku o nie wiadomo czym, pewnie o bunga-bunga, bo mrugał raz po raz porozumiewawczo.
- On się dziwnie na mnie patrzy - poskarżył się Ruhl-ze-snu.
Antonia-we-śnie nie różniła się nijak od rzeczywistej Antonii, i wykazała się podobnym taktem.
- Nie dziwnie, a łakomie. Bo to pedzio jest.
Było rewelacyjnie... aż do momentu, w którym nagle zrobiło się zimno jak psi, łódka uwięzła z błyskawicznie ścinającej się w lód wodzie, a z sąsiedniej ulicy wyjechał na łyżwach nikt inny jak Malcolm, w garniturze w prążki i liliowej apaszce, obok zakutej w lodzie łodzi wykręcił piękny piruet, obsypując Ruhla i Antonię startym lodem.
- To on! To ten skurwiel! - Ruhl zgrzytał zębami bynajmniej nie z zimna.
- Wiem - odparła spokojnie Antonia-ze-snu. - Wyrucham go rozgrzanym stemplem do znakowania bydła.

Potem zaś tafla lodu rozlała się na cały świat. Z białej, skrzącej tafli wystawały drzewa i domy. Malcolm kręcił kółka jak zawodowiec, aż wreszcie zatrzymał się... przed jej domem w Rio. Przez otwarte okna dobiegała muzyka i gwar wielu głosów, a także brzęk tłuczonego szkła. Potem drzwi się otworzyły i Carlo zapytał Malcolma, czy chce dostać w mordę, skoro niepokoi po nocy spokojnych ludzi. Rąbnął drzwiami aż huknęło i wizja się urwała.

***

Carlo odebrał dopiero po dwóch minutach, co dla Antonii było znakiem o wiele bardziej przejrzystym niż popieprzone,przefiltrowane przez jej umysł wizje.
- Robisz imprezy w moim domu - zaczęła bez przywitania.
- Tylko jedną, malutką - Carlo przeszedł od razu do kajania się, co było kolejnym przejrzystym znakiem. Antonia westchnęła i pogodziła się w duchu ze zniszczeniami. No, może nie wszystkimi.
- Nieważne. Słuchaj, czy przyszedł może do mojego domu taki śmieszny gringo - opisała rozwlekle i dokładnie Malcolma. Pominęła tylko garnitur w prążki. Była nieomal pewna, że to pochodziło od niej.
- No nieee, aleeee...
- Żadnych ale, Carlo, kochany. Od dzisiaj siedzisz na dupie i nie wychodzisz za próg nawet, dopóki się nie pojawi. Jak się pojawi i zapyta o mnie, masz się trochę pozapierać, a potem dać mu mój numer telefonu. Pojąłeś.
- Tak, ale ile mam tak siedzieć, jutro jest impra u...
- Żadnych imprez do odwołania. Siedź na dupie i czekaj, jak się uda, to ci to wynagrodzę. To bardzo ważne. To niemal sprawa życia i śmierci.
- Nie wypłacisz się do następnej Gwiazdki - zaznaczył Carlo groźnym tonem.
- Zrobisz, co ci powiedziałam?
- No tak, no pewnie.
- I jeszcze jedno, ty żigolaku. Jeżeli postanowisz zrobić balangę u mnie i podczas impry ktoś stłucze moją porcelanę, odłamki osobiście wetknę ci w zadek. Przez gardło.

***

Ruhl się pakował. Antonia siedziała nieruchomo już czwartą godzinę i hipnotyzowała wzrokiem telefon. Carlo zadzwonił nad ranem z informacją, że gringo się pojawił i Antonia cała w nerwach czekała na efekty.

Poszła do toalety dopiero, gdy się ściemniło. Zaczęła już tracić nadzieję. I kiedy podnosiła opuszczone majtki, rozdzwonił się jej telefon.

Wyleciała z kibla jak wystrzelona z procy i dopadła komórki.
- Halloooo - tchnęła w słuchawkę głosem głębokim i uwodzicielskim. - Malcolm, kopę lat. Właśnie czekałam na telefon od ciebie! Skąd? Moja szklana kula mi mówi, że właśnie zamierzasz obsypać mnie po czubek głowy nowiutkimi dolarami!

***

Christopher Ruhl zarzucił ręce nad głowę, spał w pozie papieża błogosławiącego narody świata. Po jego ustach błądził uśmiech, a po zamkniętych powiekach skakały srebrzyste zajączki, odbicie światła księżyca w kuchennym tasaku, który trzymała w dłoni Antonia, rozebrana do samych pończoch, wcielenie sukkuba.

Normalnie zrobiłaby to, co miała zamiar zaraz uczynić, po długich i wyczerpujących miłosnych zapasach. Ale Ruhl miał jakieś opory, dla Antonii zupełnie niezrozumiałe, wynikające zapewne z ciężkich przeżyć w dzieciństwie. Jednak olbrzym postanowił zostać Dziewicą Orleańską, więc Antonia dosypała prochów do czajnika i wszystkich butelek mineralki w lodówce, a sama piła cały wieczór tylko rum z colą.

Ruhla w końcu zmogło i oto leżał sobie, wydany na pastwę świata zewnętrznego... Antonii nawet przez chwilę przemknęły przez głowę sposoby, na jakie można by ciekawie wykorzystać podobną bezbronność zanim zrobi swoje... Jednak mimo wszystko nie była aż tak zła, przynajmniej we własnym mniemaniu. Prewencyjnie szczypnęła Ruhla w łydkę. Nic. Ani drgnął. Antonia złapała skraj koca i zerwała go ze śpiącego energicznie.

- Majty! - powołała na świadka księżyc zaglądający przez okno. - Jak Boga kocham, majty. Dobrze, że nie pas cnoty!

Wzięła nóż w zęby i na czworaka podpełzła bliżej śpiącego. Usiadła sobie wygodnie pomiędzy nogami mężczyzny i uznała, że w sumie Christopher śpi jak zabity i nie ma się co śpieszyć. Oddała się więc kontemplacji rozciągającego się przed nią krajobrazu mięśni, wzniesień i dolin oświetlonych srebrnym światłem księżyca... Jeszcze się wahała. Nie przed tym, co zamierzała zaraz zrobić bynajmniej. Kiedy Christopher podał jej rękę i przyjął zlecenie, uznała już, że jego życie należy do niej i weźmie sobie z niego co jej się spodoba. Tymczasem podobało się jej wszystko, jednak najchętniej zobaczyłaby to ciało rozciągnięte obok siebie na białym piasku Copa Cabana, pod palącym brazylijskim słońcem. Tymczasem... to! Wszystko szło nie tak, cholera jasna. Antonia w głębi ducha wiedziała, że zaczyna się zachowywać nerwowo i znała dobrze tego przyczynę. Czas. Czas jej się kończył. Oczywiście, nie wyglądała na swój wiek i wiedziała, że nigdy wyglądać nie będzie. Za piętnaście lat zmieni się niewiele lub wręcz wcale. Piękna nie dlatego, że piękna, i młoda nie dlatego, że młoda. Jednego tylko nie da się oszukać - natury. Zegar dla Antonii tykał coraz szybciej i już niebawem Brazylijka straci bezpowrotnie szanse na przerżnięte w młodości szczęście.
Obiekt przemyśleń Antonii zaczął lekko pochrapywać. Po chwili mocniej. Jakby prehistoryczny niedźwiedź warczał w prehistorycznej jaskini, echo niesie się pod sklepieniem... Wszystko szło nie tak! Antonia podjęła już decyzję, ale ta decyzja nie przypadła jej samej do gustu. Walczyła z wyrzutami sumienia, którego na ogół nie używała, więc bolało tym bardziej. Wyrzutami sumienia wobec obcego w sumie człowieka. Obiecała mu tyle rzeczy... I właściwie powinna mu o wszystkim powiedzieć. O tym, że Cold to nie Cold, tylko Malcolm. O tym, co będzie w Wenecji. Jednak uznała, że musi się sprawdzić. Musi przejść przez to sam. Tak jak dziecko wiecznie trzymane za rękę nie nauczy się chodzić i upadać tak, by nie zrobiło sobie krzywdy, tak Ruhl musi sam postawić pierwsze kroki.

Jeśli zaś własne nogi zaprowadzą go do złych miejsc, których po drugiej stronie nie brakowało - Antonia pójdzie za nim i wyciągnie go z piekła za te owłosione giry. Musi go tylko znaleźć, a do tego potrzebowała kilku fantów.

Zsunęła śpiącemu wyszydzane majtki i czas jakiś gmerała mu po ciele, by dobrze chwycić to, o co jej chodziło. Precyzji jej ruchom odejmował fakt, że księżyc zasłoniły chmury, a sama Antonia była niezgorzej nawalona. Wreszcie złapała, co trzeba, i ciachnęła nożem. Ruhl nawet nie drgnął. Prawdziwy bohater.

Chwilę potem Christopher spał sobie dalej, znowu w majtkach i opatulony troskliwie kocem, nieświadomy faktu, że całe zło świata może mu generalnie skoczyć, bo ma Antonię po swojej stronie. Zaś Antonia chowała zdobyty kosmyk włosów w puzderku ze swoimi ulubionymi kolczykami.

Potem zaś wciągnęła spodnie i udała się do nocnego po soki i jogurt. Christopher po takiej dawce prochów, którymi kumpel Antonii, weterynarz, usypiał psy przed operacją, obudzi się niewątpliwie z kacem swojego życia.

***

Gdy był już gotowy, wygładził otwartą dłonią czysty, szorstki materiał po czym rzucił w stronę kobiety pytające spojrzenie.
- Dobrze. Nawet... prawie doskonale - Antonia była zadowolona. Mundur wlazł na turystę i nie poszedł w szwach. - Jak sobie radzisz z bronią?
- Cóż, potrafię to i owo - odpowiedział zdawkowo. Najwidoczniej był z tych, którzy nie zdradzają o sobie więcej niż potrzeba.
- To teraz już doskonale - odparła kobieta i rzuciła mu strzelbę. - Wychodzimy. W korytarzu stoi niejaki Will, łebski gość. Będziesz go słuchał. Nie przejmuj się, że nie rozpoznasz, pójdę z tobą i pokażę ci go palcem. Żadnych durnych samowolek i zgrywania bohatera. Jak tylko osoba, która obecnie jest odcięta w gabinecie naczelnika będzie bezpieczna, wyprowadzę cię na wolność. I jeszcze jedno. Jesteś wsparciem incognito - wyciągnęła przed siebie rękę, z wysuniętego palca zwisała kominiarka. - Unikaj sytuacji, które mogą mnie skłonić do rozsmarowania twojego mózgu na ścianie. Bardzo bym tego nie chciała, wręcz brzydzę się przemocą.
 
Asenat jest offline