Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2011, 20:40   #4
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Mały pokoik w Zakonnych koszarach. Gliniana dachówka, drewniane belki, murowane ściany i dostojne oraz bardzo piękne meble. Szklane okno, wychodziło na zachodnią część kompleksu, gdzie rozciągała się droga do Cesarstwa Północy, zwane też Cesarstwem Północnym. Kilka niezbyt równych kamienic, niektóre murowane stały w równych rządkach pochylając się nad zasypaną śniegiem, brukowaną drogą. Wokół zamku rozciągały się bezkresne pola i łąki, na których rolnicy z chatek usianych po zewnętrznej stronie murów, latem wykopywali ziemniaki, pozyskiwali zboża czy wypasali zwierzęta.

Pod ścianą izby, na łańcuchach wisiał czarny pancerz wspomagany z malunkami Płonącej Róży, najświętszym symbolem Zakonu Płonącej Róży, wyznawców Wiecznego Ognia. Sam pancerz, prezentował się niezwykle dostojnie, choć widać było że lata nowości ma dawno za sobą. A to tu, na klatce piersiowej w hartowanej stali szczerzyła się błyszcząca szrama, tam, na prawym boku były usiane ślady po rykoszetach, a znowu na łydce widać było wielki, przysmalony kawał stali po plazmie lub jakimś laserze. Tu z kolej widać było prowizorycznie zalepione dziury po rogach jakiegoś monstrum, a prawy rękaw już z kolej naprawiany był z pewnością przez jakiegoś doświadczonego kowala. I tak opisać było można cały ten niezwykły pancerz, ale szybko uwagę oglądającego przykuwał wiszący na krześle obok inny przedmiot.

Lśniąca i czarna powierzchnia elementów metalowych, pobudzała wyobraźnię. Piękne i zadbane elementy drewniane, uwodziły zmysły. Odłożony nieco dalej, sporo ważący magazynek idealnie wpasowywał się w broń. Zadbana i wyczyszczona luneta sporej wielkości, dawała zastrzyk marzeniom. Wyśmienicie utrzymany karabin M14, był prawdziwym rarytasem dla ludzi znających się na broni palnej. Tak samo jak leżące obok i wybebeszone z amunicji Sig Sauery P226. I dwa, potężnej wielkości krasnoludzkie miecze. Normalnie człowiek, miałby problemy walki jednym, lecz w pancerzu wspomaganym, nawet walka dwoma tymi ostrzami była dziecinnie łatwa. Solidnie wyważone i ostre, skróciły już o głowę nie jednego bandytę, który zagalopował się i postanowił okraść niewłaściwy samochód z jeszcze bardziej niewłaściwym kierowcą.

Ręce młodzika, szybko oderwały się od mieczy, które dla niego były zbyt ciężkie. Obejrzał się w kierunku śpiącego na łóżku jegomościa, który nie spał już na długo przed jego wejściem do pokoju. Obserwował go spokojnie, pilnując czy niczego nie kradnie, w odpowiednim momencie udając głęboki sen. Lecz chłopak, pełen bajek o Rycerzach Zakonnych, po prostu oglądał zebrane w pokoiku artefakty, aby potem móc się tym chwalić przed kolegami na podwórku czy w szkole. Kiedy zainteresował się workiem żeglarskim i plecakiem, a następnie począł z niego z pasją, ewidentnie widoczną w małych oczkach, wyciągać i podziwiać rzeczy Rycerza, ten powoli usiadł na leżu. Piękny, czerwono-czarny habit z wyszytą Płonąca Różą i inne rzeczy bawiły. Jego pasja była tak wielka, że nie zauważył nawet że mężczyzna wstał z łóżka i od jakiegoś czasu stoi za jego plecami.

Dopiero po chwili obrócił się mimowolnie w kierunku łóżka. Po czasie dotarło do niego, że Zakonnika nie ma w łóżku. Z pasją w małych oczkach, która teraz ustąpiła miejsca trwodze i przerażeniu, zaczął nerwowo rozglądać się wokół. Nie wiedząc gdzie jest Rycerz i co go czeka, za przeglądanie jego rzeczy, prawie się popłakał, pośpiesznie ładując rzeczy na powrót do worka i plecaka. Kiedy usłyszał za sobą chropowaty, nieprzyjemny, wręcz jeżący włos na głowie i przyprawiający o gęsią skórkę głos mężczyzny, skulił się koło worka żeglarskiego zasłaniając się przed ciosem, który ku jego zdziwieniu nie nadszedł.
- Chłopcze – usłyszał w to miejsce – I jak Ci się podobają moje rzeczy? Prawda że piękne, że dostojne, że pobudzają wyobraźnię? Czemu się tak usmarkałeś?
Chłopczyk, tylko podniósł się na równe nogi, ale i tak był dużo niższy od klęczącego mężczyzny, choć uchodził za najwyższego na zamku, jak na swój wiek. Teraz patrzył w twarz Rycerza Zakonnego, analizując ją. Obrzydliwa szrama biegnąca przez lewe oko, powodowała drżenie nóg, a ogorzała twarz i kilkudniowy zarost jeszcze bardziej to potęgowały. Piwne oczy wraz z siwymi włosami natomiast, mówiły wiele o tej bardziej spokojnej naturze Zakonnika.
- Przepraszam Bracie Isaku. Chciałem tylko popatrzeć, proszę mnie karać – wychrypiał chłopiec.
- Dlaczego miałbym Ci cokolwiek robić za oglądanie? – zdziwił się teatralnie mężczyzna – Przecież to nie zbrodnia. Ale przyznam, powinieneś mnie obudzić. Zobaczysz, kiedyś sam zdobędziesz swój ekwipunek i może nawet sam zostaniesz Przywodzicielem? Tylko Wieczny Ogień to wie, tylko Wieczny Ogień.
- Dobrze proszę Pana, obiecuję że następnym razem Pana obudzę i poproszę o zgodę. Mam też informację od Brata Michała. Oczekuje Pana w auli, w Górnym Dystrykcie – poinformował, uspokojony zachowaniem Isaka chłopiec.
- Dziękuje Ci, młodzieńcze. A teraz uciekaj do rówieśników.

Chłopak, który w przyszłości zginie, ze swoją wiarą na ustach i w sercu, wybiegł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Natomiast wojownik, przeciągnął się i zapakował resztę wyciągniętych rzeczy do worka żeglarskiego i plecaka, których nie zdążył schować jego gość. Spojrzał w międzyczasie na wiszący na szafie kalendarz czasu Zakonnego. Była to końcówka zimy, lecz trzymała nad wyraz mocno i większość Rycerzy Zakonnych o funkcji Przywodzicielskiej, już dawno opuściło nie tylko mury zamku, jak i też granice Państwa Zakonnego. Aktualnie, w Zamku z wyższych rangą Rycerzy pozostał tylko on. Reszta, to byli nowicjusze, komturzy, mnisi i nauczyciele.

Od niedawna ustalono, że nowi Przywodziciele muszą podróżować w parach. Mimo doświadczenia Isaka, mu też chciano przydzielić anioła stróża, lecz ten kategorycznie odmówił. Wyjątkowo ciężko mu się z kimkolwiek pracowało, a to mogło tylko sprawić że zamiast zginąć jednego Rycerza, kostucha zabrała by ich dwóch. Spakowany już od kilku dni, teraz uszykował swój sprzęt pod drzwiami, samemu przygotowując sobie ciepłą kąpiel, uprzednio dzwoniąc do Brata Michała i meldując mu, iż niebawem przybędzie, wpakował się do wanny. Ciepła kąpiel z dużą ilością piany, szybko postawiła wojaka na równe nogi i nie przeszkodziła mu w tym, aby ten władował w siebie znaczącą ilość pieczeni i równie imponująca ilość zakonnego wina w koszarowej kantynie.

Dopiero po tak solidnym posiłku i relaksującej kąpieli, która była miłą alternatywą dla twardego łoża, ruszył do Górnego Dystryktu zamku. Zabrał się tam samochodem, ponieważ odległość była znaczna. Przyodziewając się już do podróży w celu szerzenia wiary, w swój pancerz wspomagany oraz zakładając na siebie całe swoje żelastwo, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył. Jego samochód, zakonny Hilux czekał zaparkowany równolegle do chodnika przed koszarami, w których miał pokój, choć i tak był w nim gościem. Był dzieckiem drogi, ciągle gnanym od miasta do wsi, od wsi do miasta. Upakowawszy na pace oraz na tylnym siedzeniu swoje bambetle, ruszył na spotkanie z Bratem Michałem.

Sam Brat, bardzo stary i dostojny mnich, już z niecierpliwością wyglądał na swojego dawnego podopiecznego, teraz Brata w wierze.
- Spóźniłeś się! – wrzasnął w kierunku Isaka – Znowu! – teraz rozkaszlał się, mimo wszystko nie dopuścił Parova do głosu – Wiesz, co ja bym Ci zrobił za takie spóźnienie kiedyś!?
- Wiem. Kazał biegać wokół miasta w drewniakach, a odciski jakie by mi się zrobiły poprzebijał i zasypał solą. Dobrze pamiętam twoje metody wychowawcze, Bracie Michale.
Aula, wielkie pomieszczenie z dużą ilością witraży i foteli, teraz stała pusta. Znajdował się w niej tylko Michał i Isak, przy czym leciwy już Brat Michał okropnie kaszlał, praktycznie wypluwając płuca.
- Posłuchaj mnie uważnie, albowiem najlepiej znasz tereny poza Państwem Zakonnym. Dostałem dziś list, podejrzewam że od mojego starego znajomego, lecz pewności mieć nie mogę. Wybrał bym się tam sam, lecz niestety, moje zdrowie mi nie pozwala i najpewniej w tym roku już połączę się z Wiecznym Ogniem.
- Co ty pleciesz, Michale? Świetnie się trzyma… - Isak urwał w półsłowie, kiedy starca znowu przycisnął kaszel, lecz tym razem w chusteczkę złapał obrzydliwy skrzep krwi – Musisz tylko zadbać o swoje zdrowie, wtedy z pewnością Ci się polepszy. Ale nie zmienia to faktu, że z przyjemnością coś dla Ciebie zrobię.
- Cieszy mnie twa postawa Bracie Isaku. Masz, przeczytaj tą wiadomość – Michał podał swemu absolwentowi kartkę papieru – Wiesz gdzie to jest?
Na siwej kartce papieru, czarnym atramentem zapisane było:
„Zmierzaj do Tiphereth.
Gdy się zaopatrzysz w co potrzeba, na południowy-wschód, ku przełęczy księżycowej
Ku zamkowi Varos.”

- Tak, wiem dokładnie gdzie jest to miasto. Tiphereth odwiedziłem już parokrotnie, wznieśli tam wspaniałą świątynię Wiecznego Ognia. A o samym zamku, oddalonym niezbyt daleko od miasta krążą szalone bajki. Kiedyś nawet zapłacono mi za odprawienie tam egzorcyzmów i poświęcenie murów, lecz mogę stwierdzić, nic tam nie straszyło, nie straszy i z pewnością nie będzie straszyć przez wiele lat. Rozumiem że mam się tam udać?
- Wspaniała dedukcja! – zakpił staruszek – I widzę nawet żeś gotów do drogi, więc nie zatrzymuję Cię.
Mężczyźni, pożegnali się w niedźwiedzim uścisku, prawdopodobnie żegnając się ostatni raz w życiu.

* * *


Brat Isak Parov, za kierownicą zakonnego Hiluxa, z już nieco wytartymi emblematami zakonu jechał nierównym szlakiem. Był to przez cały czas zaśnieżony trakt, jedna z głównych dróg państwa ościennego. Zabrane w ostatniej chwili z parku maszyn łańcuchy na koła, teraz wgryzały się głęboko w śnieg nie pozwalając utknąć pojazdowi w połowie drogi. Do samego Tipherethu miał dwa dni drogi, więc na starych mapach drogowych i atlasach, szybko wyznaczył sobie na odpoczynek niewielką wieś Wulkę. Nie było go tam jeszcze, ponieważ szlaki omijały tą nieco położoną na uboczu wioskę, lecz teraz, przejazd przez nią skracał podróż o całe pół dnia jazdy szlakiem głównym. Mimo wszystko, niechętnie przejeżdżano przez tą osadę.

Samochodowy radioodbiornik, bez problemu ściągał pobliskie stacje radiowe. Akurat leciała audycja Felixa Majeronta, w której ten Nadrijczyk prezentował piosenki ze swojego, zamorskiego kraju. Przeważały w niej basy i pianino, połączone z dzwoneczkami i perkusją. Melodia, nieco przestarzała, wpadała w ucho. Wokalistka, zwana w swoim kraju Lori, wyśpiewywała znaną każdemu Nadrijczykowi piosenkę, o tym jak powinien się bawić Nadrijczyk z Nadrijką. To, bardzo umilało podróż Rycerzowi, którego samochód samotnie sunął po zaśnieżonej drodze, zastawiając za sobą pióropusz śniegu.

Po całym dniu jazdy i słuchania nie tylko piosenek z zamorskiego kraju, w końcu dojechał do Wulki. Tak jak się spodziewał, nie było to coś wielkiego. Ot, zwyczajna wioska. Mieszkańcy okutani w ciepłe koce, tłumnie siedzący przy piecach w swoich domach, nawet nie zwrócili uwagi na Rycerza Zakonnego, który zaparkował przed domem sołtysa. Na szczęście sam sołtys, czujny niczym hiena, otworzył drzwi w momencie kiedy rękawica pancerza wspomaganego miała już zamiar zapukać do wrót tego przybytku. Słomiane strzechy, drewniane domy. Wokół wioski, która znajdowała się w centrum sporego lasku, rozciągało się kilka pól i pastwisk. Sołtys, łysy i szczerbaty zaprosił gościa do środka. W oddali, przy dróżce, za nim Rycerz wszedł do domostwa sołtysa, zauważył małą kapliczkę Wiecznego Ognia, co napełniło jego serce miłym uczuciem, lecz była okropnie zaniedbana. Wiedział, że poruszy jej temat przy rozmowie przy miodzie, czy nawet ciepłym mleku.
- Co Cię sprowadza do naszej wioski, dobry ojczulku? – zapytał sołtys – Ani u nas karczmy porządnej, ani nawet chałup za dużo. Drogę żeś zachachmęcił, że do naszej wioski udało Ci się popaść?
- Nie dobrodzieju, nic z tych rzeczy. Przenocować tylko chciałem, rankiem ruszyć dalej. Może w czym wam pomóc, może jakie potwory was gnębią?
- Latem, to no i owszem. Ale tyro? Tyro żadnego, zimą wszystkie śpią szkaradztwa paskudne, a fu…
- Jak śpią, to i lepiej ubić. Co was gnębi, gdzie to widzieliście? Pójdę, na śpiku łeb utnę, to i latem przyjemniej się na roli będzie pracować.
Sołtys, zasępił się siedząc przy dębowej ławie. W chałupie, panował okropny smród, ale nie można się było temu dziwić, kiedy obok, praktycznie w tym samym pomieszczeniu zamknięte były dwa wieprze i koń, kasztanowy ogier oraz, na oko, dziesięć kur, kaczek i gęsi.
- Powim wom, bo z oczu wam akuratnie patrzy. Jest w kniei w ziemi dół. Latem, coś na kształt człowieka, tylko całego błockiem upapranego z stamtąd wychodziło i ludzi z pól uprowadzało do tego dołu właśnie. Przez tego maszkaraona, gamratka jego mać, wszyscy się bali naszej wioski i nawet Ci od was, Ci w habitach, całkiem o kapliczce zapomniało.
Isak, wyciągnął z plecaka tomisko opasłe, pełne rycin i opisów. Jedna z wielu ksiąg traktująca o potworach, zamieszkujących kontynent, spisana przez kilka pokoleń zakonników. Na marginesach oraz luźnych kartkach zapisane były spostrzeżenia Parova i jego uwagi. Szybko przekartkował kilka stronnic, aby otworzyć księgę na indeksie do litery B. Szybko znalazł poszukiwaną pozycję i otworzył na niej księgę, pokazując sołtysowi ryciny Błotnicy.
- O! To to paskudztwo, wstrętne ohydztwo! – sołtys splunął na klepisko – Ubijta je, a będziecie mogli tu siedzieć do woli, choćby na mój koszt.
Takiej odpowiedzi się spodziewał w zasadzie zakonnik, więc tylko chuchnął w ręce i polecił sołtysowi modlitwę do Wiecznego Ognia oraz przygotowanie kilku świec. Potem, podjechał samochodem do wskazanego dołu. Pierwsze co zrobił, to spuścił do dołu linkę wyciągarki, a na wszelki wypadek jeszcze do pobliskiego drzewa przywiązał linę tradycyjną, którą również spuścił w dół. Kilka chwil później, był już na dole z latarką w ręku i Sig Sauerem w drugim. W ciasnych, podziemnych korytarzach preferował broń krótką. Błotnica, powinna spać, lecz w takim dole mogło zimować Wieczny Ogień wie co. Dlatego też, po podziemnym tunelu poruszał się powoli i dokładnie lustrując otoczenie. Zimująca Błotnica, przypominała kopiec ziemi, dlatego też było trzeba uważnie się rozglądać, aby jej nie ominąć. O atak z jej strony, Isak nie musiał się bać. Wiedział, że skuta niską temperaturą Błotnica nie jest w stanie zaatakować, tak jak ziemia zamarza. A nawet jeśli w jakiś sposób by była w stanie, jej atak nie przebił by pancerza wspomaganego zakonu.

Natrafił na nią, zaraz przy wejściu. Z pozoru, zwyczajna ziemia. Dopiero z bliska, dało się zauważyć żuchwę stworzenia, parę obserwujących oczu i spłaszczony nos. Uszy, pod warstwą ziemi wychwytywała najdrobniejszy nawet dźwięk, dlatego Błotnica atakowała dopiero wtedy, kiedy słyszała pracujących na polu ludzi. Jednym cięciem krasnoludzkiego shilla, pozbawił monstrum łba, który odkopnął koło wejścia do dołu. Jedna rzecz tylko nie dawała mu żyć. Skoro monstrum porywało chłopów i chłopki, gdzie u licha były kości? Kierowany tym faktem, poszedł głębiej, w dół tunelu.
Tak jak przeczuwał, tunel kończył się wydrążonym placem, na którym leżały pozbawione tkanek kości. Jak zauważył, znajdowało się też tu kilka kos postawionych na sztorc, sierpów i nawet krótki miecz. Zapewne chłopi, sami chcieli wyplenić Błotnice, nie wiedząc nawet z czym mają do czynienia.
„Ah, wy chłopi” – pomyślał Rycerz – „Wy nigdy się nie nauczycie, że proszenie o pomoc silniejszego to nie grzech”
Co go przeraziło, wokół bufetu, z którego teraz były tylko kości, znajdowały się jeszcze trzy wiercące oczyma kopce. Oba skrócił o łeb, znalezionym pomiędzy kośćmi, krótkim mieczem. W rezultacie, ukatrupił cztery Błotnice, a nie jedną, jak mówiła umowa z sołtysem. Mimo wszystko się nie spodziewał, aby dostał premię. W ręku zważył krótki miecz.
„Przydał by mi się do walki w tunelach” – przeszło przez myśl.
Miecz był bardzo kiepskiego stanu, ale po powrocie do sołtysa, wieczór postanowi ł poświęcić jego naprawie. Zdarciu rdzy, naostrzeniu broni i wypolerowaniu jej.
Już widział minę tego wiejskiego chłystka, szczerbatego i łysego, kiedy przeniesie mu do chałupy nie jedną, a cztery łby martwych Błotnic.

* * *


Po pożywnym śniadaniu od cieszącego się obrotem spraw sołtysa, Zakonnik zapalił świece na kapliczce, którą też oczyścił z chwastów i śniegu. Zamknięta za szybką świeca ze pszczelego wosku, poprzez wytwarzane przez siebie ciepło, zamieniane przez małą i łatwo dostępną cieplnicę w energię elektryczną, rozpalała małe żaróweczki które w swoim jasnym blasku, symbolizowały Wieczny Ogień. Brat Isak zapowiedział, że kiedy będzie wracał i zobaczy że kaplica jest znowu zapuszczona, wtedy on i sołtys będą się gniewać.

Nie wiedział czy ostrzeżenie cokolwiek poskutkowało, ale miał nadzieję. Zakonny Hilux ruszył w dalszą drogę do miasta, w którym miał zamiar przenocować w czymś nie będącym niewygodnym zapieckiem, tylko solidnym i puchatym łóżkiem, z pościelą z prawdziwego zdarzenia. I dopiero po takim wypoczynku, zamiar miał zajechać do zamku, w którym, nie miał pojęcia co lub kto go spotka.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 06-12-2011 o 00:14. Powód: Błędy
SWAT jest offline