Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2011, 15:46   #10
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
---

Kiedy oboje z Antonią znaleźli się na parterze w części przeznaczonej dla pracowników więzienia emocje wyraźnie wisiały w powietrzu. Spotykali coraz więcej sennych projekcji z jego wyobraźni. Niektóre rzucały w stosunku nich kilka słów większość jednak zachowywała się tak jak strażnicy na wypadek buntu, przynajmniej zdaniem Eakhardta. Zdenerwowani, ale zniecierpliwieni oczekiwaniem na akcję. Złe połączenie. Ten cały bunt mógł skończyć się masakrą a oni byli w samym środku wydarzeń.

-Za bardzo ich ręce świerzbią żeby użyć tych gnatów. Chodźmy tędy.

Architekt wskazał na schody pomiędzy dwoma biurowymi pomieszczeniami.
Zbiegli szybko w dół wymijając w przejściu większą grupę strażników. Teraz znaleźli się w podziemiach. Idąc na lewo dotarliby do dyżurek i wyjścia na dziedziniec. Po prostu pobiegli, więc na prawo wzdłuż długich czerwonych rur biegnących nad ich głowami aż końca korytarza. Po drodze minęli jeszcze kilka par starych obdartych drzwi służących za pomieszczenia innego typu. Minęli je bez wahania dochodząc wreszcie do pierwszego przystanku - zbrojowni. Ich pojawienie nie umknęło uwadze strażnika, który odpowiadał za wydzielanie broni i więziennego oporządzenia.

-Ralph. Potrzebujemy, żebyś wydał nam wyposażenie.

-Jasne Will. Już się robi.

Mężczyzna będący lekko przy tuszy, z pierwszymi oznakami łysiny nawet nie spojrzał na kobietę. Trudno powiedzieć czy zadziałał na niego więzienny autorytet Williama czy stresująca sytuacja w kobiecym skrzydle. Niektórzy źle znosili takie rzeczy. Po chwili duże obite drzwi stały otworem a oni oboje znajdowali się wewnątrz dość sporej więziennej zbrojowni.

Można było znaleźć tu: solidne kaski z ochronną podnoszoną do góry szybką i granatowe kamizelki kuloodporne. Niestety nie było tego na co liczył. Poza tym mimo tego, że wielu strażników biegało po reszcie więzienia już uzbrojona to w pomieszczeniu zostało wciąż wiele arsenału. Pod ścianami piętrzyły się rzędy kartonów z amunicją. Z broni były tu szwajcarskie SIG-i p226, standardowe Glocki 17, Remingtony 600 używane przez strażników na wieżach oraz broń idealnie stworzona do opanowywania niemożliwych sytuacji - szybkostrzelne strzelby Remington 870 z metalowymi częściami pomalowanymi na niebiesko.

- Masz swoje obrzyny. Tylko uważaj gdzie celujesz.

- To nie obrzyny. Ale się nadadzą. Dobra robota.

Zwrócił uwagę na jej dłonie. Był prawie pewien, że tego złotego ozdobnika jeszcze przed chwilą nie miała na paznokciach. Na ten widok stwierdził, że jest daleko w tyle z modą. Od straty żony nie przejmował się wyglądem w takiej mierze jak wcześniej.

-Odwrócisz uwagę Ralpha moja droga? - powiedział prawie szeptem podchodząc do dziewczyny na odległość kilku kroków.
-Muszę stworzyć dla nas coś przydatnego a nie chcę, żeby ktoś przypadkiem tu zajrzał. Poza tym jak wyniesiemy to stąd to nikt nie powinien się dziwić.

Wyglądało na to, że Brazylijka tylko czekała na możliwość wykazania się. Pomysł najwyraźniej bardzo przypadł jej do gustu bo z entuzjazmem zabrała się za jego wykonanie. Górne guziki od jej munduru odskoczyły w bok zostawiając spore pole do popisu dla wyobraźni.

- Takim zakompleksionym grubaskom odgryzam głowy na jeden raz.

Will musiał przyznać, że ten widok robił wrażenie. Mógłby zadziałać nie tylko
na kogoś w rodzaju Ralpha. Uśmiechnął się tylko, próbując nie zachowywać się tak jak zrobiłby to może z dwadzieścia lat wcześniej.

- W takim razie chyba dobrze, że nie mam problemów z nadwagą prawda?

Chemiczka załadowała potrzebne jej rzeczy do torby i wyszła z pomieszczenia do - Anglik dałby sobie głowę uciąć - najprawdopodobniej wkrótce bardzo szczęśliwego strażnika zbrojowni.

Kiedy został sam zamknął oczy i odprężył się. Szybko poszło mu z dwoma maskami przeciwgazowymi S10 produkcji brytyjskiej. Dla pewności stworzył jeszcze jedną i wypchał ją wewnętrzną stronę uniformu. Trudniejsze było stworzenie granatów gazowych. Wyobraził sobie małą białą puszkę przecinaną czerwonym paskiem. Nie pamiętał dokładnych oznaczeń modelu, więc skupił się na literach CS oznaczających konkretny rodzaj gazu. Przypomniał sobie przekroje takiego granatu, którego nigdy wcześniej nie trzymał w dłoni. Zawleczka połączona z mechanizmem uwalniającym. I przede wszystkim skład samego zabójczej mieszanki chemicznej. Wiedział dokładnie jak powinien zadziałać, nie ma tu mowy o błędzie. Konstrukcja musiała być szczelna a mechanizm właściwy. Gaz łzawiący często używany podczas buntów i zamieszek przez policję z całego świata. Nada się idealnie do sytuacji w której się znaleźli. Po chwili ściskał w dłoni pierwszą puszkę. Mając w głowie model jednej, łatwo stworzył pięć kolejnych. Miał tylko nadzieję, że to zadziała chociaż do końca nie mógł być pewny. Na koniec wyobraził sobie jeszcze zieloną torbę podróżną i zapakował do niej maski i granaty. Nic więcej nie było mu potrzebne. Poza tym nigdy w życiu nie korzystał z broni palnej. Prędzej zrobiłby sobie krzywdę samemu. Czas się zbierać, pomyślał wychodząc ze zbrojowni. Włączył krótkofalówkę, w jednej ręce pewnie trzymając torbę.

-Antonia idziemy.

Nawet nie spojrzał na Brazylijkę. Wystarczyło, że ją słyszał i to jeszcze w zbrojowni by wiedzieć, że dobrze sobie poradziła. Po jego słowach zostawiła nieszczęśnika ze złamanym sercem. Współczuł mu nawet przez chwilę chociaż był on tylko jedną z wielu projekcji.

- Udało się? - zapytała szeptem już na korytarzu, kiedy szybkim krokiem szli w stronę gabinetu naczelnika.

- Jak najbardziej młoda damo.
Will podniósł na moment torbę tak, żeby Brazylijka zwróciła na nią uwagę.
-Mamy wszystko co trzeba.

Sam zwrócił uwagę na co innego. Spod rozpiętej kurtki munduru Antonii wystawała obcisła bluzka w lamparcie cętki, zdecydowanie nieprzepisowa. A kiedy obróciła się w stronę Architekta, na jej szyi oprócz srebrnego łańcuszka z medalikiem wisiał także naszyjnik z muszli i rzeźbionych kości. Kości niepokojąco i upiornie przypominających te z ludzkich palców.

- Nie przejmuj się tym - machnęła lekceważąco złotymi tipsami. - To nie ty. To ja. Mnie nie można trwale zmienić, wsadzić w inne buty, każde przebranie prędzej czy później spada. Forgerzy zmieniają się w kogo chcą, a ja zawsze w samą siebie.

-Tak, ja zdecydowanie zbyt mało znam się na modzie by stworzyć coś...
Mężczyzna szukał przez moment odpowiedniego słowa, ale po chwili jednak spasował.
-Coś.
Wzruszył tylko ramionami w rozbrajającym geście szczerości.

Następnie przeklął w myślach to co musiał zrobić teraz, Podniósł drugą dłoń do ust i zaczął mówić do małego głośniczka z nadzieją, że Amy wciąż gdzieś tam ma swoją krótkofalówkę pod ręką.

-Pani naczelnik słyszy mnie pani? Mówi strażnik, którego wyznaczono do posprzątania tego cholernego bajzlu.

Celowo nie użył swojego imienia. Nawet zmienił ton głosu na bardziej głęboki. Miał nadzieję, że nie uda jej się go rozpoznać. Nie wiedział jak zareaguje Amy na wieść, że on jest w to wszystko wmieszany. Stwierdził, więc że uniknie tego póki jeszcze może.

-Trzymajcie się, idziemy po was.

Wizja tego, że mogłoby stać się coś Amy Fox nie opuszczała go ani na moment. Nawet świadomość tego, że to sen zbytnio nie pomagała. Poza tym ból wszędzie boli tak samo.

- Twoim zdaniem zdążymy? - zapytała Antonia. - Jeśli czasu jest za mało, może lepiej... zlikwidować drzwi w gabinecie. Zastąpić ścianą.

Profesor nie miał już czasu zastanowić się nad odpowiedzią na to pytanie.
Na moment zwolnili, bo wraz z ostatnimi słowami Brazylijki gdzieś z dziedzińca poniósł się przytłumiony huk wystrzału. Zaraz nastąpił po nim jeszcze jeden.

Pędzli po schodach na górę, byli już w części budynku przeznaczonej dla strażników. Architekt prowadził, omijając bokiem posterunek i kancelarie znajdujące się na parterze, przez osobną klatkę schodową. Wszędzie leżały niedopałki papierosów.

- Will?! - zdenerwowany, zniekształcony głos Amy z krótkofalówki odbił się echem od odrapanych ścian wąskiej klatki. W tle było słychać jakieś słabo odróżnialne hałasy i miarowe, mocne walenie w coś twardego.

Zaklął cicho słysząc odpowiedź starej znajomej. Zdecydowanie było to coś co na pewno nie wypadało dżentelmenowi. Zastanawiał się co zrobić, ale nie było czasu na gierki.

-Tak Amy. Będę tak szybko jak tylko się da.

Wyłączył krótkofalówkę z jednej strony trochę spokojniejszy, z drugiej poczuł się głupio tak ucinając rozmowę. Nie było czasu na wyjaśnianie wszystko.
Projekt więzienia miał w głowie, sam je przecież stworzył. Za zwyczaj nie odtwarzał czegoś z pamięci. Wiedział, że to niebezpieczne po rozmowie z Malcolmem i Anthonym. Tutaj jednak po prostu odtwarzał z pamięci własny sen. No może lekko zmodyfikowany na potrzeby akcji sen. Wybierał najkrótszą drogę. Zresztą i tak wystarczyło podążać jedynie za innymi biegnącymi strażnikami. Zbliżali się już do celu. Ponad nimi słychać było odgłosy walki, co jakiś czas padał wystrzał z broni albo krzyk wybijający się na tle innych głosów. Wpadli na szerokie metalowe schody pnące się do góry i po chwili byli już na drugim piętrze. Bramkę oddzielająca przejście pomiędzy piętrami pilnowała dwójka strażników, którzy zaraz przepuścili ich wraz z resztą posiłków. Tutaj zaczynało robić się już gorąco. Żeby to ogarnąć należało wykorzystać pomoc pracowników więzienia. Zanim jednak zdążył wprowadzić swój plan w życie uwagę Brazylijki pochłonęło coś zupełnie innego. Mężczyzna przykuty do barierek w więziennym pasiaku. Architekt rozpoznał go prawie natychmiast. Chwilę wcześniej, która teraz wydawała się dość odległa eskortował go znalezionego na plaży. Turysta, mało kto lubił jemu podobnych. Will na pewno za nimi nie przepadał. Antonia wydarła się na pilnującego go drągala i wymusiła na nim uwolnienie więźnia, następnie skazała Profesora na jego niezbyt miłe towarzystwo.

Will kolejny raz musiał przyznać, że babka miała temperament. Nie miał jednak zamiaru dawać strażnikowi niczego z torby. Właściwie to nie miał nawet nic co ten mógłby skutecznie użyć. Miał już w głowie koncepcję tego jak rozwiązać tą całą sytuację i liczył, że to wystarczy.

-Eee Profesor? Śpisz? To masz tam coś dla mnie czy nie?

-Luis. Mam dla ciebie coś innego. Zbierz tylu ludzi ile możesz. Musimy dostać się do gabinetu pani naczelnik.

Strażnik przyglądał mu się wzrokiem kogoś kto nie lubił być chłopcem na posiłki. Naprawdę to moja własna projekcja? - przeszło tylko przez myśl anglikowi. W tym czasie ich Chemik zniknęła w głębi jakiegoś pomieszczenia. Wiedział kto jej towarzyszy. Tym bardziej mu się to nie podobało. Nie wiedział za to czemu traci czas z kimś takim. Zdziwiony zorientował się, że jego rozmówca wciąż czeka w tym samym miejscu niepewny czy to już koniec ich krótkiej konwersacji. Może czekał na jakieś rzeczowe podsumowanie? Sygnał do ataku? Nie miał pojęcia na co on do licha mógł czekać, ale postanowił go nie zawieść.

-Skopmy babom te ich... Chude tyłki!

Stwierdził, że w jego ustach zabrzmiało to trochę sztucznie, ale najwyraźniej mężczyzna kupił to i z nową energią zerwał się do pracy.

-Ihaaaa. Akcja bejbe! Się robi profesorze!

Mimo tej pozy, widać było że nadrabia miną. Bał się. Tam dalej działo się dużo i na ostro. Anglik pokręcił tylko smutno głową zastanawiając się czemu Antonia nie uporała się jeszcze z Turystą.

---

W końcu drzwi pomieszczenia w którym znikła Antonia z Turystą ubranym w więzienny pasiak stanęły otworem. Członek SWAT-u? Wyglądało na to, że dziewczyna stwierdziła, że przyda im się dodatkowa pomoc, albo było jeszcze coś o czym Will nie miał pojęcia. Czas jaki tam spędzili pozwolił Luisowi na zebranie sześciu innych strażników wyposażonych w kamizelki kuloodporne, kaski, pałki i broń.

-Nie spieszyliście się gołąbeczki. Mam tylko nadzieję, że wiesz co robisz.

Zwracał się oczywiście do Chemika. Turystę uważał po prostu za niepotrzebną cyfrę w tym równaniu.
- Improwizuję na poczekaniu - przyznała Antonia bezwstydnie. - Will, to jest nie wiadomo kto. NN, to jest Will, którego będziesz słuchał.

Profesor zmierzył mężczyznę szybkim, przenikliwym spojrzeniem i tylko skinął mu głową. Bezimienny odwzajemnił przywitanie równie oszczędnym ruchem głowy.

- Po prostu nie narób jeszcze większego bałaganu synu. Możemy już iść?

- Taaa - Chemiczka skinęła mu głową.

- Okay. Luis - Will zawołał do biegającego po korytarzu mężczyzny.
- Zbierz swoich ludzi. Idziemy po panią naczelnik.

Kiedy wszyscy znajdowali się już w zasięgu głosu Willa, Profesor przedstawił im swój plan.

-Idziemy prosto przed siebie w zwartej kolumnie. Chodzi o to, żeby dostać się na drugie piętro i uratować naszych od tych wariatek. Nie zatrzymujcie się po prostu przyjcie do przodu. Blackwood po mojej prawej, Antonia po lewej, ty Luis idziesz przed nami. Reszta otacza nas pierścieniem i odpycha te suki na boki. Możecie oczywiście użyć siły, ale powtarzam goni nas czas i w tej chwili mamy inne priorytety zrozumiano?

Strażnicy zakrzyknęli twierdząco chórem i zaczęli ustawiać się na przydzielonych im pozycjach.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline