Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2011, 17:29   #8
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zaszła daleko, dużo dalej niż kiedykolwiek sądziła że zajdzie. Ślad pozostawiony przez Satenela to pojawiał się, to znowu znikał. Mijała wioski i miasta. Zachaczała o królestwa i państwa. Oczuła na swojej skórze smagnięcia deszczu, lekkie pocałunki słońca, bolesne ukłucia mrozu. Wciąż jednak uparcie szła dalej pchana zanikającą nadzieją na odnalezienie zbiega i oczyszczenie honoru swej rodziny. Czasami było ciężko. Istoty zamieszkujące kontynenty nie zawsze okazywały się przychylne jej sprawie. Ostrza jej broni wielokrotnie kosztowały ich krwi, a Ai i Aki ogniem sprawiedliwości oczyszczali ich ciała. To było trudne. Zabijać za nietolerancję, walczyć o prawo do istnienia, ukrywać się tylko przez wzgląd na swoje pochodzenie. Modliła się w blasku płomieni o łaskę dla tych nieświadomych istnień które odsyłała w ciemność. Oby znalazły iskrę pokuty i mogły powrócić jako duchy ognia by swym ciepłem rozgrzewać serca swych braci.
Na szczęście nie była zdana na łaskę i nie potrzebowała szukać pracy czy błagać o marną monetę lub piętkę czerstwego chleba, by przeżyć. Gdy nie mogła polować korzystała z daru, który sprawiał, że drzwi każdej gospody, zajazdu czy kusząco pachnącej piekarni, stawały przed nią otworem. W Ahtarze nie poświęcała sprawom pieniądza dużo uwagi. Jej potrzeby były spełniane na koszt królestwa. Wystarczyło by powiadomiła skarbinka Zakonu, a ten udzielał jej odpowiednią ilość złota lub przekazywał zlecenie komu potrzeba. W trakcie poszukiwań musiała radzić sobie sama, z każdym dniem coraz bardziej doceniając wygodę w jakiej została wychowana. Złoty blask budził bowiem najgorsze z cech kryjących się w zakamarkach duszy. Miała nadzieję, że jej zostanie to darowane.

Ortow był małym miasteczkiem na obrzeżach niewielkiego księstwa Abeliante. Jego populację niemal całkowicie zdominowali ludzie. Gdzieniegdzie można było co prawda spotkać przedstawicieli innych ras, jednak w każdym przypadku byli to tylko podróżni złaknieni chwili odpoczynku w jednej z licznych i sławnych gospód Ortowskich. Wynajmując pokój w Złotej Winorośli była zdecydowana zostać nie krócej niż tydzień. Potrzebowała wytchnienia, oderwania się od znoju drogi i narastającego w niej zwątpienia. Czysta pościel pachnąca lawendą, gorąca kąpiel, dobre jedzenie...
W piątym dniu pobytu dostała wiadomość. Śnieżnobiały posłaniec zapukał dziobem w jej okno gdy tylko przekroczyła próg komnaty. Uśmiechnęła się na jego widok biorąc go za jednego z licznych tutejszych gołębi. Gdy jednak pukanie nie milkło, w obawie przed zniszczeniami jakich mógł dokonać, podeszła do okna by możliwie delikatnie przegonić utrapieńca. On jednak miał inne plany. Zamiast wzlecieć w niebo i znaleźć sobie inną ofiarę, wleciał do środka i zatoczywszy koło pod sufitem, usiadł na stoliku. Dziwne zachowanie ptaka zaniepokoiło Eldfallankę. Nie będąc pewna co z takim fantem zrobić miała właśnie skierować się po pomoc do któregoś z pracowników, gdy gołąb niespodziewanie wysunął w jej stronę prawą nóżkę. Nie można było nie zauważyć przytwierdzonego do niej cylindra. Sama nigdy nie spotkała się z przekazywaniem wiadomości przy pomocy zwierząt, nie znaczyło to jednak że o czymś takim nie czytała. Zaciekawiona podeszła do gołębia i ostrożnie sięgnęła po opakowanie, które po rozsunięciu ukazało jej niezrozumiałe wezwanie.
Tiphereth... Słyszała tą nazwę z ust podróżnych zmierzających na południe jednak sama nie miała póki co powodów do odwiedzenia tego miejsca. Kim był nadawca wiadomości? Z całą pewnością nie był jej rodakiem. Zarówno Zakon jak i Satenel użyliby rodzimego języka. Kto więc ją wzywa? Przez całą swoją podróż nie nawiązała znajomości na tyle trwałych by mogły zaowocować. Nie miała na kontynentach długów, ani honorowych ani finansowych. Nikt jej nie znał poza nielicznymi bankierami, którzy zaprzysiężeni zostali do zachowania tajemnicy. Dlaczego więc dostała to wezwanie? Zaniepokojona po raz kolejny przyjrzała się nieznanemu jej charakterowi pisma. Czy powinna wyruszyć w drogę?...

Siedząc przed wesoło płonącym ogniskiem rozmyślała o podjętej wspólnie decyzji. Duchy były zadowolone. Nie powiedziały tego na głos, miała jednak wrażenie, że jej niemal fanatyczna wyprawa działała im na nerwy. Nie mogła mieć im tego za złe. Na swój sposób byli jej rodziną, a przywilejem rodziny jest troska o młodsze pokolenie.
Ciaśniej otuliwszy się pledem zakupionym w Ortowie powróciła do wspomnień z ostatnich dni. Im dalej na północ tym robiło się chłodniej. Idąc za radą właściciela Złotej Winorośli zaopatrzyła się w ciepły płaszcz podbity futrem nieznanego jej zwierzęcia oraz namiot jednoosobowy z systemem utrzymywania ciepła. Wydatek był dość spory jeżeli wziąć pod uwagę ustalony przez nią limit wydatków jednak nie mogła żałować wydanych pieniędzy. Szczególnie zaś w chwili takiej jak ta, gdy nie udało się jej zdążyć przed nocą do ciepłego wnętrza gospody. Traillion leżało nie więcej niż pół dnia drogi przed nią. Nie była pewna czy to dobry pomysł, jednak chcąc kontynuować dalszą podróż musiała zaopatrzyć się w jedzenie. Coraz częściej zastanawiała się też nad kupnem wierzchowca. Co prawda nie była pewna czy poradziłaby sobie z jazdą, jednak już sama możliwość zrzucenia na jego grzbiet bagaży ułatwiłaby jej dalszą drogę.
Płomienie buhnęły w niebo rozsiewając wokoło snopy iskier. Uśmiechnęła się zadowolona na myśl o kolejnej dyspucie z duchami.


Trailion tak naprawdę nie można było nazwać miastem. Prędzej pasowałoby określenie miasteczko, ewentualnie osada... Ot, coś większego od wioski. Ludność stanowiła mieszankę ras z przewagą ludzi i elfów. Na zabłoconych ulicach słychać było mieszankę języków i dialektów uniemożliwiającą niekiedy zrozumienie czegokolwiek poza wykrzykiwanymi cenami i obelgami.
Gospoda pod Rumianym Wieprzem, która zdawała się mieć najlepszą opinię, nie była niczym więcej jak podrzędną spelunką z możliwością wynajmu pokoju. Fakt, że zazwyczaj większość miejsc była zajęta przez pracujące dla właściciela dziewczny, nie pozostawiał wiele nadziei na jakoś owych pokoi. Naciągnąwszy kaptur płaszcza tak głęboko jak się dało, przekroczyła próg przybytku wstępując w gęstą chmurę dymu tytoniowego i woni rozgrzanych i nieczęsto mytych ciał. Jeżeli to miała być najlepsza gospoda w tym mieście to nie chciała wiedzieć w jakim stanie są pozostałe. Mimo dość wczesnej pory, wszak ledwo co minęło południe, wolnych miejsc nie było zbyt wiele. Ostrożnie omijając chaotycznie rozstawione krzesła i ławy, doszła do szynku za którym stał potężnej budowy mężczyzna z nieprzyjemnym wyrazem na twarzy.

- Przepraszam - zwróciła się do niego uprzejmie. - Czy znajdzie się w tym zacnym przybytku spokojne miejsce, w którym za odpowiednią zapłatą mogłabym coś zjeść?

Sądząc po minie jegomościa z początku nie zrozumiał lub był zbyt zaskoczony by odpowiedzieć. Jednak jak zawsze wzmianka o zapłacie odblokowała głęboko zakorzenioną zachłanność, która z kolei przemieniła nieprzyjazny wyraz twarzy na coś w rodzaju uśmiechu.

- Jeżeli panienka sobie życzy to jest pokój, który wynająć można za dodatkową opłatą. Co prawda mamy już jednego jegomościa jednak jestem pewny, że nie będzie miał nic przeciwko.

Po namyśle skinęła głową. Wszak lepsze towarzystwo jednego osobnika niż tłum wlepiający w ciebie oczy gdy próbujesz w spokoju zjeść.
Właściciel gospody powrócił po chwili i dłonią wskazał drzwi, za którymi wcześniej zniknął. Westchnąwszy cicho ruszyła za nim zastanawiając się jednocześnie ile taka wygoda będzie ją kosztować.
Sala jadalna, która znajdowała się za nimi, nie była większa od sporego pokoju. Główny element jej wystroju, duży stół z czterema krzesłami, zajmował niemal połowę wolnej przestrzeni. Pod ścianą postawiono komodę ozdobioną starą, parokrotnie łataną narzutką. W kącie stał mały piecyk niezbyt udanie naśladujący kominek. Nad nim, na półce ktoś postawił flakon. Naczynie było puste i tak brzydkie, że miało się ochotę sięgnąć po nie i wyrzucić przez okno. Kilka obrazów o wątpliwej wartości estetycznej zapełniało bielone ściany. Nie było to najprzytulniejsze pomieszczenie w jakim przyszło jej spożywać posiłek, nie należało jednak do najgorszych.
Czas, który gospodarz poświęcił na zachwalanie gotowanego przez jego żonę jedzenia, Seatana poświęciła na zlustrowanie ostatniego elementu wystroju prywatnej jadalni. Młody mężczyzna ubrany w czerń ozdobioną czerwonymi elementami sprawiał dość miłe wrażenie. Brązowe, nieco przydługie włosy w przyjemny sposób komponowały się z kolorem jego oczu. Był od niej wyższy co wcale jej nie zdziwiło. Dla niego musiała wyglądać jak dziecko, ewentualnie podlotek który urwał się spod opieki dorosłych.
Nosił pas z bronią, przyjęła więc, że potrafi się nią posługiwać, a to z kolei prowadziło do wzmożenia jej czujności. Był człowiekiem. Mając na swoim koncie wiele kontaktów z tą rasą przygotowała się zawczasu na niezbyt miłe przyjęcie. To, że na jej widok wstał, wcale nie musiało oznaczać uprzejmości.
Zamówiła chleb i pieczone kurczę oraz wino. Wolała nie ryzykować z wodą, nigdy nie wiadomo skąd mogła pochodzić, szczególnie w miejscu takim jak to. Odczekała, aż gospodarz wyjdzie zamykając za sobą drzwi i dopiero wtedy zdjęła kaptur i ukłoniła się dwornie, skłaniając głowę i przykładając prawą dłoń do serca, jak jej tego uczono w pałacu.

- Seatana ad Tarelli, dziękuję za zgodę na współdzielenie tego miejsca na czas posiłku. - Wyprostowała się i zmierzyła nieznajomego uważnym spojrzeniem czekając na jego reakcję. Wiedziała jak wygląda i w jaki sposób zwykle ją postrzegano. Drobna istota, już nie dziecko, ani też nie dorosła. Blada, o krwistoczerwonym spojrzeniu, włosach przyciętych tak że nie pasowały do żadnej panującej mody i ostrych, aczkolwiek niewielkich rogach w liczbie czterech, zdobiących jej głowę. Ni to wampir, ni diabeł, ot niewiadomo co i to zdecydowanie niemile widziane. Tak było niemal zawsze.

- Phelan mab Mawgan. - Odpowiedział na ukłon, chociaż towarzyszący temu gest, chociaż nie pozbawiony uprzejmości, był dość niedbały. Całkiem jakby Phelan nie dbał zbyt dokładnie o wszelkie normy i zasady uprzejmości. - Czuj się jak u siebie w domu - powiedział.

Reakcja Phelana nieco ją zaskoczyła. Nie było w niej ani niechęci ani nawet zdziwienia wywołanego jej widokiem. Nie było też agresji.
Skorzystała z jego zaproszenia i zdjęła do końca płaszcz a następnie powiesiła go na oparciu jednego z krzeseł. Plecak zajął swe miejsce pod ścianą, niedaleko wejścia. Usta ułożyły się jej w lekki uśmiech gdy porównała ich ubiór. Gdyby pominąć pewne różnice w karnacji, kolorze włosów oraz dodatkach właściwych jej rasie, mogliby uchodzić za rodzeństwo. Skinieniem głowy podziękowała za odsunięcie jej krzesła po czym usiadła zachowując pewną odległość od stołu pozwalającą w razie potrzeby na szybką reakcję.
Phelan cieniem uśmiechu skomentował taką, a nie inną reakcję Seatany. Widać było, że ma do czynienia z kimś, kto od czasu do czasu popadał w różne konflikty, a pora posiłku nie musiała być okazją do całkowitego odprężenia się.

- Często cię spotykają różne kłopoty? - zapytał, lekceważąc normy uprzejmości, nakazujące rozpoczęcie rozmowy o nieważnych rzeczach, na przykład o pogodzie.

Wzruszyła ramionami jakby nie miało to dla niej większego znaczenia.
- Niektórzy nie lubią gdy do ich uporządkowanego świata wkrada się coś czego nie potrafią pojąć, lub co zwyczajnie nie pasuje do całości wzoru. Mam ten przywilej być taką właśnie anomalią.

Tym razem uśmiech Phelana stał się nieco szerszy.
- Wszystko co obce budzi zdziwienie albo strach - powiedział. - Nie zawsze rozum potrafi zapanować nad tym drugim odczucie, a czasami po prostu łatwiej jest nie myśleć, tylko działać w myśl starych instynktów. Ze strachu lub nienawiści ludzie robią różne głupie rzeczy. Ale ja nie mam zamiaru umieścić twojej głowy nad kominkiem - dodał.

Roześmiała się cicho gdy przed jej oczami stanął obraz jej własnej głowy jako trofeum nad kominkiem w izbie jadalnej.
- To miło z twojej strony - odparła gdy nieco opanowała wybuch wesołości. - Nie wydajesz się zaskoczony moim widokiem. Czy widziałeś już przedstawicieli mojej rasy?

- Moi rodacy podróżują nieco po świecie - odparł, nie na temat nieco. - W szkołach, w księgach czytałem o twoim ludzie i o wyspach, które zamieszkujecie. Szkice też tam były, chociaż niezbyt udane. Awdur, który zawędrował w tamte strony, pisać umiał, ale talent do rysunków mniejszy otrzymał od bogów.

- Zatem poza mną nie widziałeś nikogo z rasy Eldfall. - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie i pobrzmiewała w nim wyczuwalna nutka zawodu.

Pokręcił głową.
- Szukasz kogoś, czy też za swoimi się stęskniłaś? - spytał.

Przez chwilę mierzyła go uważnym spojrzeniem nie będąc pewna ile i czy w ogóle powinna cokolwiek zdradzić. Cichy szept rozbrzmiał w jej umyśle jednak szybko go wyciszyła.
- Szukam kogoś. Nie jest jednak podobny do mnie, mimo iż pochodzimy z tej samej rodziny.

- Niestety... Skoro też do Eldfalanów należy, to z pewnością bym go zapamiętał - stwierdził. Nie zadał oczywistego pytania ”Dlaczego go szukasz?”. To już była tylko jej sprawa.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wkroczył sam gospodarz, trzymający w obu rękach zastawioną tacę. To mogło tłumaczyć powód, dla którego wejście przypominało niemal wyważenie drzwi.
Seatana niedbałym ruchem zdjęła dłoń z rękojeści sztyletu obserwując mężczyznę rozkładającego talerze z parującym i całkiem smakowicie pachnącym jadłem. Zapytał jeszcze czy czegoś im nie brak po czym powrócił do swych obowiązków ponownie zostawiając ich samych. Dziewczynie nie podobał się wzrok jakim ją obrzucił, jednak dopóki jej nie zaatakował nie miała prawa pierwsza wyciągnąć broni.

- Wina? - spytał Phelan, unosząc pękaty dzbanek. - Zapewniano mnie, że Urlih nie chrzci trunków wodą, więc dobre być powinno. Chyba że, jak to niektórzy w zwyczaju mają, sama wodę do wina lejesz.

- Jedynie gdy jestem pewna źródła z którego takowa woda pochodzi. W tym jednak wypadku z chęcią spróbuję Urlihowego rarytasu aczkolwiek w niewielkiej ilości - odparła podsuwając dość czysty kubek.

- Ano powiadają - stwierdził Phelan, nalawszy wina i Seatanie, i sobie - że lepiej piwo pić niż wodę, chyba że na ogniu dość długo postoi. Pewnie i prawda.
Fakty, które stały za ową prawdą, nie nadawały się na prezentację przy stole, podczas posiłku.

Upiła drobny łyczek po czym skrzywiła nieznacznie usta. Nie ważne ile razy próbowała ludzkich trunków, nie potrafiła przywyknąć do ich smaku.
- Tam skąd pochodzę do jedzenia pijamy sok z owoców karatha lub wodę źródlaną. Nawet jednak od tego mamy wyjątki. Członkowie Zakonu mają zakaz spożywania napojów mogących spowolnić ich reakcję lub osłabić ocenę sytuacji. Uchybienie zakazowi jest surowo karane. Nawet ta niewielka ilość wina mogłaby spowodować moje wydalenie, gdyby nie to że ... - zamilkła nieco zdziwiona swoim gadulstwem. Szepty w umyśle odezwały się na nowo i to znacznie głośniejsze. Duchy rwały się na wolność. Odsunęła kubek na bezpieczną odległość jakby to on powodował problemy. - Zatem gdzie prowadzi twoja droga Phelanie? - zapytała tonem neutralnej pogawędki.

- Raz tu, raz tam - odparł zapytany. - Szukam przygód i ciekawych rzeczy, głównie jeśli chodzi o postępy w dziedzinie wojskowości, walki i tak dalej. Teraz natomiast... Na wschód - odparł. W końcu Tiphereth leżało na wschodzie. A dokładnego celu podróży Seatana znać nie musiała. Jakby każdemu miał wszystko opowiadać... Równie dobrze mógłby sobie wywiesić na plecach mapę ze strzałką wskazującą cel.
- Widzę, że do ziół powinnaś się ograniczyć - skomentował stosunek współbiesiadniczki do niezłego w końcu trunku.

- Możliwe, jednak w miejscu takim jak to nawet zioła mogą zaszkodzić - mruknęła wspominając minę gospodarza. Informacja której jej udzielił zdradzała tyle co nic. Nie chciała jednak wykazywać się złym wychowaniem i dalej wypytywać o cel podróży. Wieści o zamku mogła wszak zasięgnąć u innych.
Przez chwilę w sali panowała cisza. Posiłek, którym ich uraczono okazał się zaskakująco smaczny. Kruche mięso kurczęcia rozpływało się w ustach pobudzając swym nieco ostrym posmakiem.
- Orientujesz się może gdzie w tej mieścinie zakupić można wierzchowca? - Zapytała odsuwając niemal pusty talerz. Istniała wszak szansa, że znał Trailion lub chociażby zdążył zwiedzić je pobieżnie.

- Jutro, podobno, targ będzie, jak co tydzień - odparł Phelan, który się o tym wcześniej dowiedział. - Bez wątpienia i konie będzie można tam kupić.

Skinieniem głowy podziękowała za informację. Czekanie do jutra niezbyt jej się uśmiechało gdyż traciła w ten sposób aż połowę dnia. Jeżeli jednak udałoby się jej nabyć w miarę łagodne zwierzę, mogłaby nadrobić ową stratę, a przy tym w spokoju uzupełnić zapasy.

- Oczywiście można by dowiedzieć się już teraz od Urliha, czy kto konia nie chce sprzedać - mówił dalej Phelan - ale to by znaczyło, że zyskasz trochę czasu, ale zapłacisz dużo więcej. Komu bardzo zależy, ten przepłaca.

- Zaczekam - stwierdziła po chwili namysłu. - Nim ruszę w dalszą drogę i tak będę musiała uzupełnić zapasy. Lekkie opóźnienie nie powinno mieć znaczenia, a przynajmniej taką mam nadzieję.
Odsunęła krzesło i wstała z zadowoloną miną na twarzy. Ciepło bijące ze strony piecyka znacznie poprawiło jej humor dokładając się do spożytego posiłku.
- Czas zatem dopytać się, czy nasz drogi gospodarz nie ma jakiegoś pokoju do wynajęcia.

- Może jeszcze jakiś mu został - odparł Phelan, również się podnosząc. - Mi oferował trzy do wyboru, więc masz szansę. - Uśmiechnął się.

- Jeżeli jakiś mu został mam nadzieję, że jakością dorówna obiadowi - odparła sciągając płaszcz z oparcia krzesła. - Jeszcze raz dziękuję za zgodę na wspólny posiłek. Czy zostaniesz tutaj do wieczora? - zapytała zakładając płaszcz i kryjąc twarz w cieniu kaptura. Miała zamiar zamówić prywatną salę również na czas wieczerzy, nie chciała jednak pozbawiać Phelana możliwości spożycia wieczornego posiłku w spokoju jadalni.

- Rankiem dopiero, gdy zakupy zrobię, ruszę dalej - odparł. - Następne miasteczko, Berge, dzień drogi stąd. Trzeba by po nocy jechać, albo w lesie nocować, co w zimie jest mniej przyjemne, niż latem.
- Również dziękuję za towarzystwo i zapraszam na wieczór
- powiedział. - Jeśli zechcesz.

- Będę zaszczycona - odparła nieco rozbawiona. - Zatem do zobaczenia wieczorem, Phelanie - dodała podnosząc plecak i otwierając drzwi. Hałas natychmiast przybrał na sile oznajmiając wszem i wobec, że liczba klientów gospody znacznie wzrosła.

Po jej wyjściu Phelan odsunął na bok wszystkie naczynia i rozłożył mapę. Berge, Otala, Falun, Sather. A potem powinno już być Tiphereth. Może nie do końca była to najkrótsza droga, ale w miarę wygodna. Jeśli, oczywiście, ten, co mu udzielał wskazówek, nie łgał, lub się nie mylił.

Gdy Phelan przeglądał mapy, Seatana dobijała targu z właścicielem. Pokoik okazał się małą klitką, za to był dość dobrze zabezpieczony przed ewentualnym włamaniem. Chociaż raz plotka nie kłamała.
Wizyta w łaźni oraz spacer po mieście w celu rozeznania się w cenach nie zabrał wiele czasu dzięki czemu nim nastał czas kolacji zdążyła się zdrzemnąć i odzyskać sporą część sił. Duchy szalały w jej umyśle przerzucając się opiniami na temat nowo poznanego człowieka i jego odmienności od większości do tej pory spotkanych.
Nim zeszła do prywatnej jadalni uwolniła je by zapewnić sobie dodatkową ochronę. Tłum klientów znacznie się powiększył, a sądząc po odgłosach alkohol lał się strumieniami. Wolała nie ryzykować bardziej niż było to wskazane. Jak się później okazało postąpiła słusznie. Nienawiść i fanatyzm prześladowały ją od pierwszej chwili, w której postawiła stopę na obcej ziemi.

Gdy wstał świt była już ubrana i gotowa do drogi. Gdy wstał świt była już ubrana i gotowa do drogi. Uiściła zapłatę za pokój, jadło oraz zniszczenia w prywatnym pokoju po czym ruszyła na targ. U pierwszych sprzedawców rozstawiających swoje kramy na polanie przed miasteczkiem kupiła prowiant i bukłak słodkiego wina. Udało się jej również zakupić wierzchowca, który na oko wyglądał przyjaźnie oraz cały zestaw mający umożliwić jej podróż na jego grzbiecie. Za dodatkową opłatą wyjaśniono jej szczegółowo co do czego służy i jak się z tymi rzeczami oraz z samym zwierzęciem obchodzić. Nie odważyła się jednak od razu skorzystać z nabytego środka transportu dochodząc do wniosku, że najlepiej poćwiczyć w samotności, gdzieś na zacisznej polanie niż w samym sercu coraz bardziej rozrastającego się targu.

Droga do Tiphereth zabrała jej znacznie więcej czasu niż przewidziała. Zima z każdym dniem przybierała na sile z upodobaniem testując ją na nieszczęsnym podróżniku. Jedynym plusem jaki Seatana potrafiła dojrzeć były postępy w okiełznaniu wcale nie łatwej sztuki kierowania wierzchowcem. Obawiała się jednak, że nigdy nie uzyska w tej dziedzinie zadawalających rezultatów. Jej rasa zwyczajnie nie została stworzona do bujania się w siodle.


cdn...
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline