Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2011, 13:10   #10
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kurczak w sosie grzybowym, smażone ziemniaki, gotowane jarzyny oraz sok jabłkowy, znalazły się przed Seataną. Phelan wolał plastry szynki, żółty ser, masło, świeży chleb, trochę owoców. I wino. Seatana, chociaż abstynentka, nie wyglądała na taką, co chciałaby zabronić innym picia. A że na niego alkohol w dowolnych ilościach nie działał... O tym nikt wiedzieć nie musiał.

- Widziałaś coś ciekawego w mieście? - Phelan dzielił swą uwagę między posiłek, a swą towarzyszkę. Ze szczególnym uwzględnieniem tej drugiej, bowiem szynka czy chleb były, można by rzec, codziennością.

Pokręciła przecząco głową.
- Obawiam się, że to miasto nie ma w sobie nic ciekawego. Oczywiście o ile nie jest się wielbicielem błota na ulicach i podejrzanych osobników ozdabiających wejścia do większości uliczek - odparła niemal z żalem.

- Niektórzy gustują w takich miejscach - powiedział. Ale nie sądził, by Seatana była zainteresowana faktem, że Trailion ma nawet własny dom publiczny. Jakiś wyrostek usiłował mu wcisnąć ulotkę z reklamą. - Jeśli ktoś przyjedzie tutaj po miesiącach pobytu w lesie, to pewnie zdaje mu się, że to wielkie centrum cywilizacji.

- Możliwe, jednak na swojej drodze napotykałam miasta, które sprawiły, że Trailion stanowi mniejszą rozrywkę niż pobyt w lesie
- odparła szczerze. - Mam nadzieję, że pozostałe, które zapewne będę zmuszona odwiedzić nim dotrę do celu, okażą się przyjemniejsze dla oka.

- Z czasem będzie lepiej.
- Uśmiechnął się. - Mówię o Trailion, oczywiście. Rozwinie się. Zaś miasta w okolicy... - Przymknął na moment oczy, przywołując z pamięci mapę. - Kilka dni stąd, na południe, leży Ume. Podobno największe w tych rejonach. Jeśli więc tam podążasz... Natomiast najbliższe, takie jak Berge czy Torshalla... - Pokręcił głową. - To mniej więcej ten sam poziom rozwoju jak Trailion.

- W takim razie będę musiała nieco zmienić swoje plany i ominąć Berge, mimo iż leży na trasie którą podążam.
- Wzruszyła ramionami jasno dając do zrozumienia, że ominięcie miasta nie stanie się największą tragedią jej życia. - Słyszałam jednak dobre rzeczy o Falunie, wiesz może coś o tym mieście?

- Jeśli chcesz jechać do Falun
- spojrzał na nią z pewnym zainteresowaniem, jako że ta miejscowość leżała i na jego trasie - to dość trudno ci będzie ominąć Berge. Chyba że pod pojęciem ‘ominąć’ rozumiesz ‘przejechać, nie zatrzymując się’. Tamtędy prowadzi najkrótsza droga do Falun. Jadąc leśnymi ścieżkami nic nie zaoszczędzisz.

- Mój cel znajduje się nieco dalej niż Falun
- sprostowała. - W takim razie jakoś przeboleję widok Berge. Miałam nadzieję na zaoszczędzenie kilku godzin, skoro jednak mówisz, że leśne trakty mi tego nie zapewnią, nie będę ryzykować. - Umilkła i zajęła się jedzeniem by po chwili zadać kolejne pytanie. - Skoro tak dobrze orientujesz się w okolicy musiałeś słyszeć o handlowym mieście Tiphereth. Znasz je może?

- Czyżby aż tam wiodła cię droga?
- spytał. - Nie, nie znam okolicy - wyjaśnił, nie czekając na odpowiedź. - Dowiadywałem się tylko, co ciekawego można tu spotkać. Tiphereth jest dość daleko. Na tyle daleko, że nikt nic ciekawego mi nie powiedział. Nawet nie wiem, czy to takie handlowe miasto. Równie dobrze może to być coś w stylu Trailion, a nie Ume.

Zaprzeczyła ruchem głowy, po czym poparła owe zaprzeczenie słowami.
- Nie. To jedyne czego jestem pewna, gdyż każda osoba z którą rozmawiałam zgadzała się właśnie co do tego jednego punktu. Tiphereth to miasto handlowe i do tego dość duże.

- Widać miałaś więcej szczęścia, jeśli chodzi o dobór informatorów
- odparł z uśmiechem. - Będę miał okazję przekonać się na własne oczy, czy mieli rację. Ale nawet jeśli to będą trzy domy na krzyż, co za różnica. Nie jestem handlarzem.

- O ile jeden z tych domów będzie gospodą to faktycznie, różnica niewielka
- zgodziła się z uśmiechem. - Aczkolwiek w takim wypadku zapasy należałoby uzupełnić w Satherze, ewentualnie tam rozpytać się dokładniej. Skoro nie jesteś handlarzem to co takiego wabi cię w tamtą stronę?

- Dostałem zaproszenie
- odpowiedział Phelan. - A że nie miałem nic ciekawszego do roboty, postanowiłem zrobić sobie przerwę w pracy i pozwiedzać kraj.
Przez chwilę przyglądała się siedzącemu naprzeciw mężczyźnie. Końce szarfy otulającej jej szyję uniosły się nad jej głowę wzburzone niewidocznym wiatrem po czym przylgnęły do uszu Seatany. Po jakimś czasie odsunęła je od siebie, jednak nie podjęła dalszej rozmowy zamiast tego bawiąc się jedzeniem. Szkarłatne wstęgi bynajmniej nie opadły spokojnie na swoje miejsce. Zamiast tego powróciły do szalonego tańca w powietrzu, może nieco bardziej szalonego niż wcześniej.

- One tak często? - spytał Phelan. Podczas poprzedniego spotkania szarfa Seatany zachowywała się całkiem spokojnie, a teraz... Już chyba trzeci raz końcówki wstążki zdawały się żyć własnym życiem.
Spokojnie posmarował chleb masłem, położył na to gruby plaster szynki.

- Są podekscytowane i pełne dobrych rad, które nie mogą zaczekać. Zazwyczaj zachowują więcej umiaru - odparła z nieco pobłażliwym uśmiechem. - Jeżeli ci przeszkadzają mogę je odwołać.

Phelan pokręcił głową.
- Nie przeszkadzają mi, dopóki zajmują się twoimi uszami - powiedział. - Co innego, gdyby zaczęły mi podkradać szynkę - dodał z uśmiechem.

- Na szczęście nie przepadają za nią więc możesz czuć się bezpieczny - mimo iż na ustach wciąż błąkał się uśmiech nie miał on swego odbicia w szkarłatnej źrenicy. - Czy mówi ci coś nazwa Varos?

- A powinno?
- spytał. - Był kiedyś hrabia Varos, ale raczej nie o niego ci chodzi. Nie żyje biedak od dobrych kilku wieków.

- W takim razie faktycznie to nie on stanowi obiekt mojego zainteresowania
- odparła uprzejmie po czym odsunęła talerz z niedojedzoną kolacją.

- Ponoć istnieje też taki zamek - dodał, zastanawiając się, czy Seatanie kolacja nie smakowała, czy też może dba o linię. Jakaś dziwna mania szerzyła się wśród kobiet. Gween również jadła tyle, co ptaszek.

- No cóż, pozostaje uzbroić się w cierpliwość i samemu sprawdzić. - Odsunęła krzesło i wstała od stołu. - Dziękuję za miłe towarzystwo.

- Również dziękuję.
- Phelan także wstał od stołu, jako że tego wymagały dobre obyczaje, a nie dlatego, że już skończył kolację.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i, potężnie pchnięte, równie głośno zderzyły się ze ścianą.

- Tu jesteś, diabelskie nasienie! - wrzasnął brodaty osobnik w szacie przypominającej dość podniszczony habit. - Wracaj do piekła, suko! - dodał, unosząc, popierając czynem słowa, pokaźną, trzymaną w dłoniach giwerę.

Seatana z niesmakiem spojrzała na trzymaną przez napastnika broń.
~ Ai, Aki - imiona duchów zabrzmiały w jej umyśle spotykając się z natychmiastową odpowiedzią. Końce szarfy uniosły się ponad jej głowę po czym zapłonęły żywym ogniem zmieniającym się na oczach widzów w pradawne stwory. Ruszyły do ataku w tej samej chwili, w której Eldfallianka odsunęła się z linii strzału i przyklęknąwszy na jednym kolanie wyciągnęła sztylet.

Brodacz pociągnął za spust. Huk wstrząsnął, zdawać by się mogło, całą gospodą, a właściciela rusznicy odrzuciło o metr do tyłu. Stęknął, gdy plecami walnął w ścianę korytarza. Seatana poczuła pęd powietrza, poruszonego przelatującym tuż obok jej głowy pociskiem.
W ścianie, za jej plecami, pojawiła się dziura wielkości pięści.

Była w trakcie wstawania gdy usłyszała pierwszy wrzask, a za nim kolejne. Nie spiesząc się zbytnio wyjęła sejmitar na wypadek gdyby gdzieś na korytarzu czaił się kolejny człowiek przepełniony nienawiścią czy fanatyzmem.

Wrzaski umilkły nagle. Zbyt szybko, jak na możliwości Ai i Aki’ego. Wyjrzała ostrożnie na korytarz. Brodacz leżał nieruchomo, ze śladami oparzeń na dłoniach i twarzy. W prawym oku, głęboko wbita, tkwiła niewielka strzałka. Spojrzała na Phelana.
Ten siedział spokojnie za stołem, jakby nic się nie wydarzyło.
- Zapewne nas wywalą - powiedział bez cienia troski czy wyrzutu. - Dobrze chociaż, że jesteśmy po kolacji - dodał. Co w jego wypadku nie do końca było prawdą.

- Nie wywalą nas, o ile nasz gość nie został przysłany przez gospodarza. - Schowała broń i przyzwała duchy, które na powrót przybrały postać nieszkodliwej szarfy. - Wystarczy zapłacić za szkody i dorzucić coś za pozbycie się ciała. Koszty biorę na siebie.

- Zaraz się przekonamy
- odparł Phelan. Już było słychać niezbyt szybkie, ostrożne kroki gospodarza. Widać Urlih nie miał zamiaru wpakować się w jakieś kłopoty.

Seatana, nie chcąc po raz kolejny dać się zaskoczyć, oparła się o ścianę tak by drzwi stanowiły dla niej ochronę, jednocześnie wykluczając możliwość bycia przez nie zmiażdżonym. Położywszy dłonie na rękojeściach czekała spokojnie, nasłuchując czy przypadkiem właściciel nie postanowił sprowadzić ze sobą ekipy pomocniczej.
Na szczęście dla niego, lub też dla nich, Urlih przyszedł sam.
- Co tu się do stu diabłów działo? - zapytał głosem w którym groźba pobrzmiewała.

Widząc, że Phelan nie zamierza zabrać głosu, a nawet prost przeciwnie, bo wyszedł na korytarz, wzruszyła lekko ramionami i przemówiła.
- Mieliśmy gościa, panie gospodarzu, który nie przypadł nam mi do gustu.

- I to dlatego zaśmieca mi teraz korytarz?
- Jeżeli znał się z fanatykiem, to nie pokazał tego po sobie.

- Nie zapukał, zamiast dobrym słowem poczęstował mięsiwem z ust własnych, a na koniec doprawił je sporą ilością prochu szkodę przy tym czyniąc temu przybytkowi. Cóż było robić... - Skłoniła się lekko nie spuszczając z niego spojrzenia i rozłożyła dłonie w lekkiej parodii bezradności. - Rozumiem jednak, że za szkody zapłacić należy, a że ten jegomość uczynić tego już nie zdoła, zaś mój towarzysz niewinny niczemu, przez to całość biorę na swoje barki. O ile kwota rozsądnie podliczona zostanie nie widzę powodu by problemy robić psując tym samym miło zapowiadający się wieczór. Nic wszak nie psuje bardziej interesu niż wizyta straży miejskiej.

Urlih najwidoczniej podzielał jej zdanie gdyż tylko gniewnym wzrokiem łypnął po czym przeniósł je na leżącego trupa, przy którym przyklęknął Phelan.
- Ciała trzeba będzie się pozbyć, milczenie opłacić, ścianę naprawić... Same kłopoty...

- W takim razie na przyszłość proponuję zainwestować w ochronę, która dbałaby o spokój i bezpieczeństwo. Wszak pokój ten miał za taki właśnie służyć i jako taki został opłacony.
- Bez zmrużenia oka wytknęła mu zaniedbanie warunków niepisanej umowy.

Zgrzytnął zębami wściekły, jednak nic nie odrzekł. Seatana w tym czasie nałożyła swój płaszcz i skryła się w cieniu rzucanym przez jego kaptur.
- Zatem mamy umowę. Pokój zwolnię rano i wtedy też ureguluję należność. Dobrej nocy Phelanie, mistrzu Urlihu - skłoniła przed każdym z nich głowę chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.

Phelan, który w tym czasie przejrzał kieszenie leżącego, wrócił do pokoju.

- Na ile oceniasz swoje straty, Urlihu? - spytał. Skinął głową wychodzącej Seatanie.

Gospodarz podrapał się po brodzie. Spojrzał na dziurę w ścianie, na leżącego na korytarzyku człeka.
- Pięćset sztuk złota i nikt się o niczym nie dowie - zapewnił.
- Jak dla mnie - odparł Phelan z szyderczym nieco uśmiechem - to nawet w pieśniach mogą to rozgłaszać. Dwieście - powiedział. - A jestem pewien, że sama rusznica tego gościa pokryje wszelkie koszty i remontu, i dyskretnego pogrzebu.
Urlik nagle stał się jakby nieco mniej zadowolony. Widać nie spodobała mu się wizja nieco mniejszych zysków.
- Niech stracę... - mruknął.
Phelan położył na stole dwa papierki, przedstawiające pałac cesarski, ozdobione wyraźną liczbą 100 i wyszedł.

Rankiem dopiero przypomniał sobie o portfelu, zabranym z kieszeni utrupionego wczoraj brodacza. Portfel był dość wychudzony, za to w jednej z przegródek Phelan znalazł złożony we czworo, nieco sfatygowany kawałek papieru. Mógłby się założyć, że znał osobę, której twarz widniała na tym swoistym licie gończym.


Widniejąca poniżej kwota - jedynka i cztery zera - niejednego mogła skusić do podjęcia wyzwania. Ciekaw był, czy Eldfallanka o tym wiedziała.
Nie zdążył przekazać zainteresowanej najnowszej wieści. Śniadanie zjadł sam, bowiem Seatana, jak się dowiedział, opuściła gospodę skoro świt.


Każdy targ, przynajmniej taki nieco większy, stwarzał okazję do załatwienia najrozmaitszych interesów. Phelan załatwił aż dwa. Za trzysta dwadzieścia imperiali sprzedał samopał, chociaż kupujący kręcił nieco nosem na nietypowy kaliber. Poza tym zamienił trofiejnego wierzchowca na innego. Ogier, najnowszy nabytek, piękna krzyżówka hucuła i appaloosa, był szybszy od poprzedniego i należał do rasy, która świetnie czuła się w górach.

***

Droga przez Berge, Otala, Falun do Satheru okazała się... zwykła. Żadnych bandytów, księżniczek uwięzionych w wysokiej wieży, smoków, niedogrzanych panienek. Jakby nagle wszystkie opiewane przez bardów i truwerów przyjemności płynące z podróżowania okazały się mitem. Nawet karczmarze nie usiłowali z niego zedrzeć skóry.
Phelan jednak nie narzekał. I tak wiedział, że prędzej czy później cisza i spokój się skończą.

Sather przywitało Phelana chwilową przerwą w opadach śniegu i słońcem, które nieśmiało bo nieśmiało, ale raczyło wystawić zza chmur swe złociste oblicze.
Zagadnięty przy bramie strażnik uznał za godny polecenia zajazd “Pod Jednorożcem”.
- Ano pojedziesz pan prosto i skręcisz w prawo na trzecim skrzyżowaniu. Szyld z głową z rogiem widać z daleka. A jak się pan na mnie powołasz, To dostanę tak kufel piwa. Tim Swallow jestem - dodał.
- Nie omieszkam - zapewnił Phelan.

Tim, jak się okazało, zasłużył w pełni na swoje piwo. Kolacja, łaźnia (i zgrabna łaziebna), nocleg - wszystko było na odpowiednim poziomie. W każdym razie Phelan nie znalazł powodów do narzekań.
- A jak wygląda droga na Tiphereth? - spytał rankiem, podczas śniadania. - Przejezdna?
Ostatnie opady śniegu nie napawały zbytnim optymizmem. Nadmierna ilość zasp mogła nieco utrudnić podróż.
- Przejezdna? - Karczmarz aż brwi uniósł. - Panie, tam taki ruch na gościńcu, że każdy płatek śniegu wnet rozdepczą. Ale lasami to trudniej. - Wilków stada - mówił dalej - wilkołaki takoż. Bandę gnomów, co w lasach siedzieli, wybito co prawda, ale jeszcze elfy się ostały, co na idiotów, którzy lasami chodzą, polują. W ruinach wampiry ponoć są, ale to specjalnie do ruin zboczyć by trzeba. Ale na trakcie to spokój - zapewnił. - Po drodze można się nawet “U kowola” zatrzymać, jeśli kto zgłodnieje lub mróz zacznie mu doskwierać. Ale dobry koń w osiem godzin do Tiphereth zaniesie.
- A samo Tiphereth?
- spytał Phelan.
- Ano mówią, że wszystko można tam dostać, bo miasto handlem żyje - odparł karczmarz. - Musi i racja to być, bo kupcy tam licznie ciągną. No i rozrywki wszelakie też są. Powiadają, że nawet teatrum w mieście mają. I bibliotekę też. Ale ja tam dawno nie byłem, a wtedy jeszcze nie mieli. Że zaś dużo ludzi to mówi, to zapewne i prawda.
Phelan podziękował za informacje, uregulował wszystkie rachunki i ruszył w drogę.

***

Trakt wiodący do Tiphereth wił się niczym wąż, ale jeśli ktokolwiek oczekiwał jakiejś przygody, kryjącej się za zakrętem, to się srogo rozczarował. Jedynym nietypowym zdarzeniem był wypadek, jaki przytrafił się pijanemu na umór woźnicy który zjechał do rowu, mimo (jak zapewniali świadkowie) oporu stawianego przez (widocznie trzeźwe) konie, ciągnące ów wóz, zaś jedyną atrakcją był wspomniany wcześniej zajazd “U kowola”, w którym Phelan nawet się nie zatrzymał. Przybytek zapchany był po brzegi, gdyż urządziło tam sobie zlot stowarzyszenie łowców wampirów.
Podobno w cieplejszych porach roku trakt nawiedzany był przez panienki, oferujące liczne usługi, jednak wizja mrozów skłoniła je do emigracji na południe.

***

Tiphereth, które pojawiło się przed Phelanem na dobrych parę godzin przed nadejściem zmroku, z daleka wyglądało jak żywcem wzięte z okresu średniowiecza. Dość wysokie mury otaczające miasto odbijały się w przepływającej u ich stóp rzece. Kwadratowe baszty były dość niskie, przysadziste, jedna z nich wyglądała tak, jakby niedawno ktoś zaczął ją rozbierać. od północy niemal pod same mury podchodził las, zaś na południe od miasta rozciągały się niezbyt wysokie, również porośnięte lasem, wzgórza. Daleko, za miastem, na horyzoncie niemal, widać było wysokie góry.
Przez rzekę prowadził szeroki, kamienny most, na którym bez problemu mogły się minąć dwa wozy. Na tamtym brzegu dochodził do bramy miasta, zaś na tym, od strony traktu, chroniony był przez solidny barbakan. I tu, w bramie, dość znudzony strażnik zatrzymał Phelana.

- Coś do oclenia? - spytał. - Jakieś towary? Narkotyki? Pisemka porno? Literatura wywrotowa?
- Nic
- odparł Phelan. - Przejazdem jestem.
- Proszę zsiąść na chwilę
- powiedział strażnik. Machnął ręką w stronę siedzącej z boku postaci. Garbata starowinka wstała nad wyraz żwawo. Leżące u jej stóp dwa psy, wielkością równe kucykom, podniosły się wraz z nią. Podeszły do Phelana i starannie go obwąchały, podobnie jak wiszące przy siodle juki. Potem spokojnie wróciły na swoje miejsce.
- Czysty. - W głosie starowinki brzmiało znudzenie.
- No i dobrze... - Strażnik był, jak poprzednio, całkiem obojętny. - Żadnych bójek w mieście - powiedział. - Za zabicie w obronie własnej - obrzucił wzrokiem miecz Phelana - kar nie ma, ale świadkami muszą być mieszkańcy miasta. Za zabójstwo - sąd i loch albo spotkanie z katem, zależnie od powodu. Jeśli lubicie ciszę i dobre jedzenie to polecam “Złotego Kura” albo “Piwowara”, tanie piwo i mocną gorzałę to w “Piwnicznej” lub “Baryłce", jeśli natomiast panienki, to same was znajdą. Ale tu bym polecał jaki zamtuz, a nie prywatną inicjatywę. - Wszystko recytował jak wyuczone na pamięć, ale bez jakiejkolwiek emocji.
- Na targowisku uważajcie, jeśli zakupy robić będziecie, bo na złodzieja można trafić, a gwarancji nie ma, że skradzione dobra da się odzyskać. Jedźcie już i nie tamujcie przejazdu - rzucił na pożegnanie tym samym obojętnym tonem i skierował się ku następnemu przybyszowi.

Powitanie było nader ciekawe, ale Phelan spotkał się już nieraz z dużo gorszym przyjęciem. Ruszył przed siebie. Jego celem był Złoty Kur”.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 08-12-2011 o 13:14.
Kerm jest offline