Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2011, 20:44   #7
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dzień był co najmniej nieprzyjemny, jak to większość jesiennych niedziel. Człowiek ma kilkanaście godzin dla siebie, a tu bęc- gęsty deszcz i przeszywający wiatr. Jak na złość, nici ze spaceru, na który szykowała się młoda para. Na szczęście, nawet po niespełna dwóch latach znajomości, nadal potrafili zorganizować sobie czas w domowym zaciszu. A to film w telewizji, a to seks, a to wspólne śpiewanie, a to seks, a to wspólne gotowanie, a to seks... Zupełnie, jakby aura roztaczająca się nad Miastem w żaden sposób nie wpływała na ich osobiste i pieczołowicie wypracowane szczęście.

Małgosia była jedyną kobietą, która potrafiła utrzymać Wichrowskiego przy sobie przez więcej niż rok. Nikt nie potrafił dokładnie określić co sprawia, że jest ona inna niż poprzednie i Grzesiek nie stracił nią zainteresowania, zaczęto więc szeptać, że to Miłość, a że para nie dementowała tych plotek, tak już pozostało.

Gosia i Grześ żyli w Miłości.
I mówiąc to, jako narrator, nie mam na myśli obskurnego hoteliku przy wylotówce z Miasta w kierunku Katowic, którego nazwa nie ma nic wspólnego z tym, co robią tam biznesmeni z młodymi, skąpo odzianymi dziewczynami. Nie kpię też z tego, co łączy tę parę, nie śmiałbym. Po prostu, to wyrażenie najlepiej oddaje ich relacje. Nie jest to bowiem tak, że miłość ich połączyła, połączył ich bowiem Los. Nie jest to tak, że oni sami są miłością, bo nie są. I ani przez chwilę nie byli, zapewne dlatego nadal są razem. Miłość skondensowana w dwóch osobach byłaby nie do zniesienia, uwierzcie mi.
Oni "są w Miłości", ponieważ gdziekolwiek są razem, cokolwiek razem robią, zawsze, ale to przezawsze*, otacza ich Miłość- wszystko nabiera barw, nadzieja rodzi się na nowo, a ciepło ogarnia każde serce w pobliżu. Tak po prostu jest, uwierzcie mi na słowo.

Jak wspomniałem na początku, niedziela była przepiękna, aż do godziny szesnastej trzydzieści. Wtedy to musieli skończyć wędrówkę po bezmiarze własnych dusz i wrócić do Świata, który nigdy nie będzie taki, jaki powinien być Świat. A oni doskonale wiedzieli, jaki być powinien.
Gosia musiała uczyć się do egzaminów, to zrozumiał Grzesiek i niczego więcej nie potrzebował. Zdołał się przyzwyczaić do tego, że żyje z ambitną kobietą, która zrobi wszystko, żeby tylko jej marzenia się ziściły. A miała tylko dwa marzenia, a przynajmniej tylko o dwóch mówiła swojemu mężczyźnie: być z nim do końca życia, oraz zostać najlepszym polskim architektem. Zapewniała go, że właśnie taka jest kolejność jej priorytetów, Grzesiek czuł jednak, że nieustannie walczy z wyciągniętą z marzeń panią architekt o pierwsze miejsce w sercu jego dziewczyny. A w okresie przedkolokwialnym i okołosesyjnym z góry skazany był na przegraną i cieszył się każdą godziną, którą mogli spędzić razem.

Dlatego też, przyjął porażkę ze spokojem i starał się nie przeszkadzać ukochanej w nauce. Nie było mu łatwo znaleźć sobie miejsce w mieszkaniu, w końcu konieczność zachowania ciszy znacznie ograniczała ilość rozrywek, jakim mógł się poddać. Próbował coś napisać, jednak po pół godzinie, zamazanych czterech kartkach i pogorszonym nastroju, postanowił pooglądać telewizję. W międzyczasie próbował jeszcze przytulić się do ud leżącej na łóżku Gosi, został jednak dość brutalnie potraktowany grubym plikiem notatek. Pewnie posunąłby się dalej, gdyby nie wyczuł drobinki pretensji w śmiechu dziewczyny. Zrozumiał, że już do ciemnej nocy Gosia ma zamiar wałkować materiały do egzaminu i jest zdany tylko na siebie. Cóż, przynajmniej próbowałem... pocieszył się w duchu i poszedł do salonu oglądać telewizję.


Dźwięk telefonu wyrwał Grześka ze stanu półwegetatywnego**, w którym znalazł się "oglądając" jakiś film w czarno-białym odbiorniku. Oczywistym było, że Gosia nie odbierze, minęły jednak dwa sygnały, zanim podniósł się leniwie z wysłużonego fotela.

Okazało się, że to Kryształowy Krzysztof z niespodzianką. Gra w kulturalnej restauracji? To szansa, na którą Grzesiek czekał odkąd nauczył się grać kilka podstawowych akordów. Dodatkowo zachęciło go wynagrodzenie, które pomogłoby mu odciążyć Gosię w utrzymaniu domu (a dokładniej, nie Gosię, lecz jej rodziców, ponieważ to oni płacili za lokal i wyżywienie córki). Co prawda nie czół się źle z tego powodu, w końcu jej nie wykorzystywał, naprawdę ją kochał, lecz coś mu podpowiadało, że on, jako mężczyzna, powinien zapewnić im dostanie życie, nie zaś przyszli teściowie.

Odłożył słuchawkę i już miał podzielić się dobrą nowiną ze swoją drugą połówką, powstrzymał się jednak. W końcu nic nie było przesądzone; jak to zwykł mawiać jego ojciec, "nie dziel skóry na niedźwiedziu". Zakręcił się wokół obłożonej książkami i kartkami papieru Małgosi, przebąknął, że dzwonił Krzysiek i chce się z nim widzieć, i niepostrzeżenie wyniósł gitarę do przedpokoju. Na koniec tylko całus w czółko ukochanej oraz sprawdzenie zawartości portfela, i już przekręcał klucz w zamku od zewnątrz.

Deszcz sam w sobie nie był niczym złym. Nadawał Miastu ponurego klimatu filmów noir, nawet kolory zadawały się być mniej wyraziste, zupełnie jakby chciały upodobnić się do tych z czarno-białych odbiorników. No, może było go trochę za dużo, ale mimo wszystko, gorszy był wiatr. Wiatr, który uniemożliwiał rozłożenie parasola i skutecznie wdzierał się w najmniejsze szczeliny- zarówno starych autobusów, jak i niedokładnie zawiązanej pod szyją chusty Grześka. Szybko zniechęcił się do tej wyprawy, nie mógł jednak zrezygnować, szansa była zbyt wyjątkowa.

Lubił odwiedzać Kryształ. Panowała tu przyjemna, spokojna atmosfera, a panujący tu półmrok tworzył doskonałą atmosferę dla wszystkich odwiedzających par. Oczywiście, była też jaśniejsza część sali dla większych grup gości, nieco bardziej rozjaśniona, ale nadal stonowana. Oczywiście, najlepszy nastrój panował tu wieczorami.


Uśmiechnął się do siedzącego przy stoliku Krzyśka. Najchętniej od razu uściskałby go i podziękował za załatwienie przesłuchania, wiedział jednak, że tak nie wypada, nie w obecności właściciela lokalu.

- Jesteś, Grzechu. To nasz szef. Dariusz Gutkowski. Na pewno się znacie. Mieszkał dwa bloki od ciebie, na Węglowej 11- przedstawił Max.

Przez moment Wichrowicz myślał, że to jakiś ponury żart. Że Krzysiek się z niego nabija, że chce mu zrobić nazłość, że chce go nastraszyć, tak dla zgrywu. Pomyślał nawet, że śni, albo, co bardziej prawdopodobne, nie żyje i jest w Piekle, a ta cała scena to tylko drobny fragment jego pokuty. A raczej cierpień za grzechy, bo w Piekle nie ma pokuty. Chyba, że jest w Czyśćcu, wtedy może to być jego pokuta.
Naprawdę, właśnie takie myśli mogą przyjść człowiekowi do głowy w tak niecodziennej sytuacji, i żadna z nich nie wydaje mu się bardziej nieprawdopodobna od reszty.

Zobaczył uśmiechniętą twarz mężczyzny, tego samego mężczyzny, który siedem lat temu siedział nieprzytomny obok niego w samochodzie. Tego, którego widywał niejednokrotnie i którego unikał jak ognia po "tym" incydencie. Tego, któremu ściskał teraz dłoń.

- Witam. Miło spotkać znajomego z Węglowej- odezwał się Dariusz.
- Grzesiek Wichrowicz. Tak, faktycznie. Nie znałem sąsiada zbyt dobrze, ale kojarzę twarz- powiedział Grzesiek siląc się na uśmiech. Starał się odepchnąć w głąb wspomnienia, jednak na próżno. Gdy jego wzrok zatrzymał się na bliźnie, usłyszał przeszywający krzyk rozchodzący się korytarzami piwnicy. Oczywiście, nie mógł mieć pewności do kogo należał głos, ale, tak między nami, nie miał też wątpliwości. A teraz demony przeszłości powróciły, żeby dać mu pracę. Ironia, a może podstęp?

- Max sporo o tobie mówił. Kupiłem niedawno „Kryształową” i chcę wprowadzić tutaj muzykę na żywo. Wieczorami. Zagrasz mi kilka swoich kawałków? Teraz. Bo myślę o tym, by zatrudnić cię na stałe, jak się sprawdzisz i jeśli będziesz zainteresowany.
- Zainteresowany zdecydowanie jestem, inaczej by mnie tu nie było
- zaśmiał się wesoło; wyszło nerwowo.- Proszę tylko powiedzieć, czego pan oczekuje- kameralnych ballad, czy raczej czegoś żywszego?- spytał wyjmując gitarę z pokrowca i dostrajając "na ucho".
- Musisz reagować na publiczność. Chcę zobaczyć jak grasz. Jak się sprawdzisz to za wieczór dostaniesz pięćdziesiąt tysięcy, plus jedna dziesiąta z napiwków. Powinieneś wyjść na jakieś sto, sto pięćdziesiąt tauzenów za wieczór w piątek i sobotę.
- Jasne, rozumiem
- wydukał Grzesiek oszołomiony podanymi kwotami. Usadowił się wygodnie na krześle, i czekał, aż przyjdzie do niego spokój.
Przez moment chciał wszystko schrzanić. Mylić nuty kilka razy na piosenkę, załamywać głos, może nawet zerwać strunę. Chciał wyjść i nigdy więcej nie zobaczyć oszpeconej twarzy Gutkowskiego, chciał wyrzucić to wszystko z głowy i zostawić tutaj, na krześle w jednej z wielu restauracji Miasta. Chciał, ale tylko trochę. Wiedział bowiem, że musi się wziąć w garść i stawić czoła przeszłości. Może nie uda mu się nic naprawić ani zrekompensować całego cierpienia Dariuszowi, ale nie ucieknie. Nie ucieknie, da z siebie wszystko, i już nigdy nie postąpi tak, jak wtedy. Odchrząknął i zaczął grać.

Najpierw, na rozgrzewkę, były covery znanych kawałków- "Mirek Jankowski" Maleńczuka, "Whisky" Dżemu, "Jeźdźcy" Kultu, "Alive" Pearl Jam i "Marzenia" Apteki. Potem, gdy Dariusz złapał haczyk, gitarzysta mógł pozwolić sobie na zagranie trzech własnych kompozycji.

Gutkowski nie krył zadowolenia, co przełożyło się na wręczenie Grześkowi umowy na okres próbny.

- Dziękuję, dziękuję bardzo. To na kiedy mam przygotować pełny repertuar?
- Na następny piątek. Popracujesz październik i listopad na próbę. Potem się zobaczy.


Jeszcze przez chwilę rozmawiali, lecz mimo łagodnego charakteru Darka, grajek nie był w stanie się wyluzować. Że też akurat musiał trafić na tego człowieka... Z ulgą pożegnał go i, po krótkich namowach Maxa, napił się rumu z colą. Nie spieszyło mu się do domu, w końcu dzisiejszy los Gosi był już przypieczętowany, postanowił więc spędzić ten czas na beztroskich rozmowach z dobrym znajomym, który od teraz stał się jeszcze lepszym znajomym.

Po trzech godzinach, paru drinkach i dwóch setkach, przyjaciele żegnali się przed zamkniętą restauracją w dobrych humorach- Krzysiek był podpity (pół dnia spędzał z drinkiem w dłoni), a Grześkowi udało się przestać myśleć o przeszłości i myśleć wyłącznie o świetlanej przyszłości. Deszcz nieco zelżał, czego niestety nie można było powiedzieć o wietrze- był bezlitosny dla grajka, raz o mało co, a porwałby mu chustkę z szyi. Jakoś jednak zdołał dotrzeć do domu w komplecie, chociaż warto wspomnieć, że zapomniał o gitarze gdy wychodził z restauracji, i tylko uczciwość barmana powstrzymała go przed bolesną stratą.

- Długo Cię nie było, zaczynałam się martwić- dobiegł go głos Gosi dochodzący z kuchni.
- A, widzisz, zeszło się trochę. Jak zwykle.
Dało się słyszeć węszenie, potem głębokie westchnięcie.
- Piłeś?- mimo iż brzmiało to zupełnie jak pytanie, Grzesiek wiedział, że to ponure stwierdzenie. Czekał na ciąg dalszy.- Eh, z tym Krzyśkiem to chyba nie da się inaczej rozmawiać, jak za pośrednictwem wódki, co?

Zaśmiał się cicho, nic jednak nie odpowiedział. Powiesił kurtkę na wieszaku, a gdy się odwrócił z kuchni wyszła Gosia z kubkiem kawy w dłoniach. Zmierzyła go surowym wzrokiem, szybko jednak złagodniała widząc, że trzyma się na własnych nogach.
- No, ale co tam, każdy może wypić sobie drinka czy dwa- dodała z rozbrajającym uśmiechem. Kobiety mają aktorstwo w genach.

- Szczególnie, że była okazja- powiedział tajemniczo Grzesiek, wyjmując kubek z jej rąk i odkładając go na niewielką szafkę na buty.
- Okazja? Taka zwykłą okazja?
- Taka niezwykła.
- Objął ją w pasie i zbliżył do siebie.
- Niezwykłą okazja? No popatrz, i ja o niczym nie wiem? Lubię niezwykłe okazje.- Zarzuciła mu ręce na szyję i patrzyła zaciekawionym wzrokiem.
- Będę grał w Krysztale.
- No co Ty, poważnie?!
- zapiszczała wręcz Małgosia ściskając go mocno. Doskonale zdawała sobie sprawę, jakie to ważne dla jej mężczyzny.
- Mają tam nowego właściciela i Krzysiek namówił go na wieczorne występy. No i, zaproponował mnie.
- Ale to już pewne? Czy na razie tak nieoficjalnie?
- Podpisałem już umowę na okres próbny, na dwa miesiące. A potem...
- Sława, pieniądze, młodociane fanki
- wycedziła przez zęby, udając oburzoną.
- Mam jedną, najwierniejszą fankę, i to mi w zupełności wystarczy.- Grzegorz pocałował ją i przytulił. Cieszył się, że może dzielić się z nią swoim szczęściem.
- Nie masz czasem jakiegoś egzaminu jutro?- Najchętniej przytulałby ją tak (i w innych pozycjach również) przez najbliższą godzinę, dopóki nie zasnęliby wycieńczeni trudami całego dnia, jednak wiedział, że Gosia ma dużo materiału do powtórzenia. Nie było jej łatwo na uczelni, musiała walczyć o każdy zaliczony egzamin. Grzesiek doskonale zdawał sobie sprawę, jakie to ważne dla jego kobiety.
Poza tym, ile można? Ile wlezie, odpowiedział sobie Wichrowicz, konsekwentnie jednak nie odrywając dziewczyny od nauki.

Nie lubił spać sam, ale chyba już obecność ślęczącej na książkami Gosi w pokoju dawała mu otuchy, bo zasnął szybko, jak niemowlę. Oczywiście, alkohol mógł mieć tu również coś do powiedzenia...





PRZYPISY

*przezawsze- to wtedy, kiedy "zawsze", tyle że bez żadnych wyjątków czy omyłkowych potknięć; częściej niż zawsze.

**stan półwegetatywny- stan tylko trochę jak wegetatywny.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline