Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2011, 21:45   #9
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Przed ścianą dźwięku stoją głusi
Modlą się do muzyki
Kiedy nie pragniesz, kiedy musisz
Lepiej być nikim

Przed ścianą płaczu stoją błazny
Śmieszą ich cieni własnych podrygi
A śmiech ich pusty, śmiech ich straszny
Lepiej być nikim

Przed ścianą światła stoją ślepi
I patrzą bez zmrużenia powiek
O tym co świeci wiedzą lepiej
Niż zwykły człowiek

Pod ścianą straceń stoi heros
Patrzy oprawcom w oczy
Pali ostatni swój papieros
Na skraju nocy

Jest świat ze ścian
Rosnących w górę
W nim traci wartość słowo
Ja stoję przed zwyczajnym murem
I walę w niego głową
Wiersz autorstwa Jonasza Kofty pt: „Cztery ściany świata”



Esto quod esse videris
(Bądź tym, czym się wydajesz.
Bądź tym, za kogo uchodzisz )


Pan Jan Rwęcki palił papierosa, chroniąc się przed wiatrem i deszczem. Spacer z psem pozwalał mu odpocząć od wiecznie niezadowolonej żony i czwórki ciągle drących mordy bachorów. Wiało i padało tak, że nawet wypalenie papierosa stawało się wyzwaniem, ale i tak nie zniechęciło to Jana od dłuższego spaceru. Z Torowej udał się na Przemysłową, wspiął po nasypie i oddalając od torów poszedł dalej, w stronę zdziczałych terenów przylegających do Rzeki. Za komuny działała tam cementownia, ale pół roku temu została zamknięta. Liczne dziury w płocie umożliwiały jednak na swobodne poruszanie się po terenie każdemu, kto miał taką chęć.

Jan Rwęcki trzymał się z daleka od niszczejących budynków kompleksu. Wiedział, że stróż, stary Ormowiec, od razu zacznie się naprzykrzać lub wezwie policję. Idealne dla jego potrzeb były regiony z tyłu starego zakładu, zarośnięte trawą, krzakami i małymi zagajnikami drzew na obrzeżach, tuż przy samym płocie. Była tam również stara budka wartowników przy tylnej, zamkniętej łańcuchem bramie, w której teraz Jan chronił się przed siłami natury.

Pan Jan wzdrygnął się, kiedy jego wierny Brutus zaczął szczekać, jak szalony. Wyszedł niechętnie na siąpawicę i ruszył w stronę zwierzęcia, nawołując go gniewnie.

W końcu ujrzał wilczura. Stał pod jednym z drzew w zdziczałym, zaśmieconym zagajniku i obszczekiwał ... wisielca.

Na widok tego, na czym wisiał człowiek pan Jan zbladł i zwrócił posiłek w zasypane liśćmi chaszcze.




Teresa Bułka-Cicha



O znalezieniu ciała zaginionego Andrzeja Czuby Teresa dowiedziała się w środę popołudniem, kiedy wróciła po pracy do domu. O wszystkim powiedział jej Paweł. Przy obiedzie, kiedy za oknami panował już jesienny mrok.

- Wiesz. Milicjanci ponoć rzygali jak koty, wiesz.

Mimo tego, że w pracy spotykała się z gorszymi obrazami jakoś słowa męża odebrały jej apetyt.

- To na pewno nie było samobójstwo. Powieszono go na drucie kolczastym. Głowa prawie odpadła chłopakowi, wiesz. Ponoć miał zawiązane tym samym drutem oczy i ręce. Przez całe popołudnie psy węszyły po starej cementowni na Przemysłowej.

Paweł Cichy włożył sobie do ust kawałek chleba i przez chwilę żuł go w ponurym milczeniu.

- Za komuny było lepiej – mruknął filozoficznie Paweł. – A teraz ...

Nie dokończył. Sięgnął po piwo z lodówki. Otworzył.

- Coś tak zbladła? – zapytał. – No tak. Znałaś go. Mieszkał w tej samej klatce co ty.




HIERONIM BUŁKA



Życie Hieronima powróciło do utartych, wręcz rutynowych schematów, po dość szalony weekendzie. W poniedziałek, tak jak to ustalili, odwiedził siostrę, pogadali o kilku sprawach, ale obecność Wandy, jak zawsze wścibskiej i Pawła, jak zawsze namawiającego na piwo, nie pozwalała na swobodną rozmowę. Na pewno nie o rzeczach, które dawno temu postarali się wykreślić ze swoich wspomnień. Na pewno nie na Rzeźniczej. Na pewno nie w mieszkaniu Cichych.

Do środy dni Hieronima zajmowała nauka i praca. Oraz kochanka, której mąż przebywał w delegacji, więc Hieronim musiał zastępować go w sypialni. Cóż. Nie mając „pleców” w palestrze, ani rodzinnych koneksji i marząc o własnej praktyce prawniczej w przyszłości Hieronim musiał zaakceptować ten nowy „obowiązek”. Zresztą, mimo swoich lat, Czarna Mamba, była niczego sobie i będąc młodym mężczyzną, Hieronim nie mógł tak naprawdę narzekać. Seks był dobry. Satysfakcjonujący. Intensywny. Czasami dziki, a czasami ocierający się o granice perwersji. Ale był ... pusty. I to właśnie ta pustka odzywała się w Hieronimie coraz bardziej.

Autor dziwacznego anonimu, jeśli tak można było nazwać podrzuconą stronę z biblii, nie wykonał żadnego więcej kroku. Ale i tak Hieronim łapał się na tym, że intensywnie analizował sytuację. Że próbował tworzyć w myślach listę potencjalnych osób, które mogły wiedzieć.

Teraz też, przygotowując pismo dla klienta, część swojej uwagi również poświęcał kolejnym teoriom spiskowym. Bez rezultatu.

Telefon na biurku był wybawieniem od nudnej sprawy rozwodowej.

- Hirek? – to był głos starego znajomego z Węglowej, Cezarego Lwowskiego.

Hieronim znał dobrze Cezarego. Starszy od niego o trzy lata, ambitny, pracowity, zdolny. Znali się z podwórka i luźnych spotkań w studenckich klubach, kiedy Hirek zaczynał naukę na uniwerku. Mieli do siebie numery, ale raczej nie ciągnęło ich do spotkań.

- Przepraszam, ze przeszkadzam ci w pracy. Pamiętasz Andrzeja Czubę?

Jasne, że pamiętał. Doskonale pamiętał.

- Muszę ci powiedzieć coś strasznego. Andrzej nie żyje.

- Nie żyje? – zdążył powtórzyć wstrząśnięty Bułka.

A potem Cezary opowiedział mu w kilku zdaniach, jak znaleziono ciało i w jakim było stanie.

- Jego mama ... pani Ania. Wiesz. Myślę, że trzeba być na pogrzebie.




GRZEGORZ WICHROWICZ



Życie Grześka nabierało jaśniejszych barw, po spotkaniu z Gutkowskim. Gosia zdała egzamin, co było powodem do świętowania. Niestety, praca fizyczna na zmywaku od 11 do 23 wyczerpywała większość sił Grzegorza.

Szorując brudne gary i naczynia z nadzieją odliczał dni do piątku. To wtedy miał zadebiutować w „Kryształowej”. Może, jeśli przejdzie okres próbny, będzie zarabiał tyle forsy, że nie będzie musiał tyrać na zmywaku? Może wystarczy mu, aby utrzymać siebie i Gosię? Chciał pokazać, że mimo ułomności i braku wykształcenia będzie potrafił im obojgu zapewnić odpowiedni poziom życia. Że nie będzie zdany na rodziców Gośki, na ich pogardliwe, z trudem skrywane spojrzenia, gdy – na szczęście niezbyt często – odwiedzają ją w ich wynajętym gniazdu.

- Te, królewicz – brzuchaty i czerwony na gębie jak burak Antoni Cebrowski, nazywany przez kolegów z pracy „Cerberem” spojrzał na Grzegorza krzywo. – Uważaj, jak lejesz tem wodem, co.

Tak było w każdy wieczór, kiedy spokojny Grzegorz i tępawy Antek spotykali się na jednym stanowisku. Pomiędzy nimi coś nie grało. Cebrowski nie przepadał za Wichrowiczem. Z wzajemnością. Ale ważył z dobre czterdzieści kilogramów więcej i poza przytykami słownymi nie pozwalał sobie na nic więcej. Czasami też naciągnął „kolegę z pracy” na piwko – zabierając kilkaset złotych z wypłacanej premii. Niedużej premii.

Środowy wieczór 23 października 1991 roku nie miał być pod tym względem inny. Antoni odpuścił.

Pracę Grzegorz skończył przed dwudziestą trzecią i motocyklem, nie zważając na pogodę wrócił do domu.

Gosia, jak zawsze czekała z kanapkami i herbatą. Nie siedzieli długo, bo było około północy nim dotarł do domu. Ale zawsze czekała.

Tak było i tym razem.

Kiedy skończył jeść i pogadali o codziennych sprawach, które w jej ustach nabierały jakiejś nieziemskiej głębi Gosia uśmiechnęła się i podała Grześkowi zwykłą, szarą kopertę.

- Do ciebie – powiedziała. – Leżała na korytarzu. Ktoś ją wsunął pod drzwi. Tajemnicza sprawa. To od kochanki? – powiedziała niby żartem, lecz Grzesiek poczuł dziwny skurcz w żołądku.

Wcześniej, przed nią, miał kilka dziewczyn. A co jeśli ... TO.

Teraz, kiedy wszystko zaczęło się w jego życiu prostować?


Muzyk jednak odrzucił te myśli i z ciekawością zerknął na kopertę. Poza jego imieniem i nazwiskiem wypisanym starannie drukowanymi literami koperta nie wyróżniała się niczym. Nie była gruba.

Otworzył ją z niepokojem.

W środku znalazł jakąś karteczkę, jak się okazało wycięty kawałek z pisma świętego

Cytat:
Kpł 21, 17-23
" 17 Tak mów do Aarona: Ktokolwiek z potomków twoich według ich przyszłych pokoleń będzie miał jakąś skazę, nie będzie mógł się zbliżyć, aby ofiarować pokarm swego Boga. 18 Żaden człowiek, który ma skazę, nie może się zbliżać - ani niewidomy, ani chromy, ani mający zniekształconą twarz, ani kaleka, 19 ani ten, który ma złamaną nogę albo rękę, 20 ani garbaty, ani niedorozwinięty, ani ten, kto ma bielmo na oku, ani chory na świerzb, ani okryty liszajami, ani ten, kto ma zgniecione jądra. 21 Żaden z potomków kapłana Aarona, mający jakąś skazę, nie będzie się zbliżał, aby złożyć spalaną ofiarę Panu. On ma skazę - nie będzie się zbliżał, aby ofiarować pokarm swego Boga. 22 Jednakże wolno mu jeść pokarm swego Boga, zarówno święty, jak i najświętszy. 23 Tylko nie będzie podchodził do zasłony i nie będzie się zbliżał do ołtarza, bo ma skazę. Nie będzie bezcześcił moich świętości, bo Ja, Pan, jestem tym, który je uświęca!

Kiedy Grzegorz zajął się czytaniem kartki, Gosia sięgnęła po drugą kartkę. Zbladła i odłożyła ją gwałtownie. Wichrowicz zerknął wystraszony reakcją dziewczyny.

To było zdjęcie. A na zdjęciu jakiś zmasakrowany, krwawiący człowiek. Z szyi nieszczęśnika spływała krew, a oczy oplatał mu drut kolczasty.
I wtedy do zszokowanego umysłu Grzegorza dotarło, że zna twarz nieszczęśnika. To był Andrzej Czuba. Grzesiek słyszał coś od kogoś, że Andrzej zaginął jakiś czas temu.

- O Matko Boska ... – zdołał wydusić z siebie zbolałym tonem.




BASIA ZIELIŃSKA



Codzienne życie pozwoliło Basi dość szybko zapomnieć o tajemniczym człowieku z pociągu i dziwnej karteczce.

Od poniedziałku zwyczajny rytm życia - praca, zajęcia dodatkowe, dom – skierowały jej umysł na właściwe tory. Jednak gdzieś tam, niczym wspomnienie starej rany, sprawa karteczki powracała do niej. Najczęściej wieczorami, kiedy miała już kłaść się na spoczynek.

Może to był jedynie żart? Może zwyczajny psikus jakiegoś wariata? No, ale skąd znał jej imię?

Zasypiała, a tuż przed zaśnięciem takie właśnie myśli tłukły się jej w głowie.

* * *

W środę, popołudniem, jak zawsze, wracała do domu tramwajem. Dzisiejszy dzień w pracy dał się Basi mocno we znaki. Dzieci były wyjątkowo rozwrzeszczane i marzyła jedynie o tym, aby zrelaksować się w domu.

Mimo dość wczesnej pory już zrobiło się ciemnawo i idąc z tramwaju do domu, dobrze znanymi ulicami, czuła dziwny niepokój. Bacznie i nieufnie przyglądała się wszelkim miejscom, które mogły skrywać jakieś nieznane zagrożenie: bramom, betonowym zatoczkom śmietnikowym, krzakom i przede wszystkim schodkom do piwiarni „U Włodka”, pod którą prawie zawsze kręcili się podpici mężczyźni. Zazwyczaj nie było z nimi problemu, lecz Basia wolała zachować czujność.

Na Węglowej 13 w bramie ktoś stał i Basia zawahała się przez chwilę. Doskonale znała większość mieszkańców kamienicy, ale i tak poczuła dreszcz niepokoju, że będzie musiała wejść do oświetlonego słabym blaskiem nisko-watowej żarówki w której stał jakiś mężczyzna.

Szybko jednak okazało się, że zna tego człowieka. To był „pan Heniu”. Ich sprzątacz i dozorca.

- Dobry wieczór panu – powitała sąsiada z ulgą.

- Nie taki dobry – miotła była jedynie rekwizytem służącym Henrykowi Skoczylasowi, jako pretekst do wystawania w bramie. – Znaleźli Andrzeja... Basiu.

Spokojny raczej pan Heniu powiedział to takim tonie, że Basi zrobiło się nieswojo. Był w nim i gniew, i strach i jeszcze inne, trudne do określenia emocje.

- Niedaleko stąd, w dawnej cementowni za przemysłową. Martwego. Zamordowano go ...

Reszty już nie słyszała. Odpowiedziała coś dozorcy i jak automat weszła do domu. Dopiero tam ochłonęła. Nie była pewna, czy wilgoć na jej twarzy to łzy czy deszcz.

”Ty możesz być następna, Basiu”

Napisał ktoś na podrzuconej karteczce. Czyżby to była groźba? Czy mężczyzna siedzący z nią w pociągu był jakimś psychopatycznym mordercą, jak ten szaleniec z „Milczenia owiec”?



PATRYK GAWRON


Zwolnienie lekarskie miało to do siebie, że można było na nim robić, co się Patrykowi żywnie podobało. Poza piciem.

Przejęty spotkaniem z Cezarym podjął się misji ustalenia, kto gdzie jest ze starej paczki. Andrzej Czuba zaginął kilka dni temu. Pewnie zawinął się na Zachód, jak większość normalnych ludzi. Tutaj, w tym kraju taki przedsiębiorca jak Gawron nie był doceniany.

Basia nie wyjechała z Miasta, jak sądził Patryk. O dziwo mieszkała nadal nie tylko w mieście, ale i po sąsiedzku. W tej samej kamienicy, co Patryk. Cóż. Musieli się mijać.

Bułka ochajtała się z jakimś kolesiem z Rzeźniczej, który zrobił jej dzieciaka – i zamieszkała trzy ulice dalej. Starzy dziewczyny, zawsze troszkę za bardzo świętojebliwi, udawali, że to wina ich nowego zięcia. Hirek bujał się ze studentami i Tereska miała na niego namiary.

Do Grześka miał gdzieś faktycznie numer, ale co dzwonił, to nikogo nie było w domu. A próbował o różnych porach. Rano – jak się obudził, czyli koło dziesiątej, jedenastej. Potem kilka razy za dnia i nawet o dwudziestej drugiej. Raz tylko odebrała jakaś dziunia, ale szybko go spławiła, a Patryk nie bardzo wiedział, co jej powiedzieć. Jakoś tak mu się język poplątał.

Najgorzej sprawa miała się z Wandą. Dziewczyna ponoć pracowała gdzieś w jakiejś bibliotece. Tej dużej, miejskiej. Dumnie nazywanej książnicą. Ale Patryk nawet nie bardzo wiedział, gdzie to jest.

Zresztą, chęć spotkania ze starymi znajomkami przegrała z możliwością oglądania seriali w TV, przeglądania starych komiksów, pogiercowania na komputerze (Patryk nazywał to „testowaniem towaru”), popalania szlugów i picia browarów.

Żyć, nie umierać.

* * *

Pukanie do drzwi wyrwało Patryka z zajęcia, któremu oddawał się z największą przyjemnością w wolnej chwili. Ze spania.

Podszedł niechętnie do drzwi i wyjrzał przez judasza na korytarz. To był Cezary Lwowski.

- Cześć Czaruś – otworzył drzwi młodemu lekarzowi. – Jednak przyszedłeś. Kilka dni później, ale jesteś.

- Piłeś?

- No coś ty – Gawron uśmiechnął się szelmowsko.

- Zresztą – machnął ręką doktor oglądając z niewyraźną miną mieszkanie. – Zapuściłeś je trochę, Patryk. Jak twoi dziadkowie żyli, mieszkanie było zdecydowanie czyściejsze.

Patryk spojrzał na niego spode łba. Nie lubił takiej moralizatorskiej gadki, nawet z ust kolegi z podwórka.

- Ale nieważne – dodał Czarek, nim Gawron zdołał przygotować jakąś wredną ripostę. – Słyszałeś już o Andrzeju Czubie?

- Tak. Pewnie „Czubek” nawiał za granicę, cwaniak.

- Nie bardzo, Patryk – ton głosu młodego doktora nazwać było można „grobowym”. – Nie bardzo. Cała kamienica już o tym trąbi. Znaleziono dzisiaj jego ciało. Niedaleko. Na zamkniętej cementowni przy Przemysłowej. Ktoś go zamordował.

Patryk nie bardzo wiedział, co może odpowiedzieć. Zaniemówił.




WANDA JAWORSKA



Wanda miała sporo na głowie. Nim wystawa zaczęła się na dobre, mieli naprawdę sporo pracy. Każdy obiekt wystawienniczy musiał być odpowiednio przygotowany, opisany, skatalogowany. Niektóre wymagały wcześniejszej konserwacji, co też należało do obowiązków ich zespołu organizacyjnego. Przynajmniej nadzór nad tempem prac rekonstruktorów.

Do tego dochodziły „relacje publiczne” ze sponsorami wyprawy i firmami gastronomicznymi, co na szczęście nie było „działką” Wandy. Chociaż niekiedy musiała odebrać jakiś telefon, czy też podjechać gdzieś z wiadomością. Nic trudnego, ale pochłaniało sporo czasu i energii dziewczynie.

Nic więc dziwnego, że wracała do domu zazwyczaj zmęczona i nie bardzo miała ochotę na cokolwiek, poza kolacją i ciastem.

W środę o siódmej wieczorem oglądały lokalną telewizję. Wanda oglądała ją jedynie dlatego, że w wiadomościach lokalnych miał pojawić się krótki reportaż z jej pracy i prawdopodobnie była w jego tle. Pani Iza miała coś mówić.

Piła herbatę i wpatrywała się w migoczący ekran.

W pierwszych jednak fragmentach wiadomości Wanda przeżyła spory szok. Pokazano zdjęcia jej kolegi z dzieciństwa, Andrzeja Czuby zwanego przez rówieśników „Czubkiem”. Pamiętała go, że zawsze był przyjaznym chłopcem, uczynnym i serdecznym.

Potem spiker, wystudiowanym głosem powiedział, że ten młody mężczyzna, który zaginął 16 października został dzisiejszego ranka znaleziony zamordowany w okolicach ulicy Przemysłowej. Policja prosiła każdego, kto mógł cokolwiek pomóc w tej sprawie, aby skontaktował się z najbliższą komendą miejską. Najwyraźniej Andrzej został uprowadzony i zamordowany, a dochodzeniówka szukała kogoś, kto pomógłby odtworzyć jego ostanie godziny życia sprzed zniknięcia.

- Straszne – powiedziała matka ponurym tonem. – Chcieli wolności...

Potem, co dziwniejsze, wstała gwałtownie od stołu i wyszła z pokoju.

Wanda długo jeszcze wpatrywała się w ekran, nawet po tym, jak już skończyły się wiadomości lokalne. Coś ściskało ją w gardle. Ale czuła nie tylko to.

Gdzieś, w głębi serca poczuła jakiś wielki, irracjonalny niepokój. Prawie strach.

Kiedy zadzwonił telefon, znów o mało nie podskoczyła na krześle. Czego się tak bardzo bała. Poszła do przedpokoju, gdzie stał aparat.

- Słucham? – podniosła słuchawkę starając się zachować spokojny głos, mimo szoku, jaki przed chwilą przeżyła.

- Zaczęło się – powiedział jakiś mężczyzna dziwnym chrapliwym głosem. – Ty możesz być następna, Wandziu ....

Nim zdążyła coś powiedzieć, mężczyzna rozłączył się.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-12-2011 o 22:07.
Armiel jest offline