Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2011, 18:29   #25
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny


THE POINT-MAN


- Mamy tylko Remingtony sześcsetki. - zameldowała góra, tylko do jego krótkofalówki - Czekamy na pozwolenie prowadzenia ognia ciągłego. Daj nam “Fire at Will” szefie, i zrobimy porządek ze skurwielami!
-Dajcie mnie na szczekaczki! Migiem!
- Yes, sir. - szczeknęło radio.

Wieże czekały na decyzję Smitha. Miał tylko chwilę. Zanim kołowrót ruszy znowu w szaleńczy pęd.

-Stop!-wrzasnął Smith, czujac nieprzyjemne drapanie w gardle. Nie krzyczał od ładnych kilku lat.
Nie wystarczyło. Tłum zakotłował się ponownie. Przede wszystkim, celem Smitha było uspokojenie pojedynczych ognisk agresji, zaś jednym z epicentrów był człowiek towarzyszący Malcolmowi.

-Ruler, kurwa! Do mnie, a nie napierdalasz naokoło! Bierz szefa!- Smith krzyknął w krótkofalówkę, a głośniki rozniosły jego rozkaz po całym placu. Nie uśmiechało mu się wydzieranie, ale w ten sposób Christopher mógł go posłuchać, zaś na tym zależało mu najbardziej. Jedyną zaletą był fakt, iż nie musiał się starać przy dobieraniu tonacji głosu do rozkazu. Takich rzeczy się nie zapomina. Przed oczami wyobraźni błysnęło mu jego Przesłuchanie...

Jednocześnie starał się wypatrzeć pozostałą trójkę, której nie mógł dostrzec.
Ich miał zamiar wyciągnąć za kilka chwil, po uspokojeniu tłumu lub tuż przed ostrzałem. Wydawało mu się jednak, że twarze tamtych mignęły mu wśród gonionych już do budynku.
Z pewnością nie mógł zajmować się nimi w tej chwili, ponieważ spokój na placu był bardzo wątły, mogący rozprysnąć się w każdym momencie. Bez interwencji było to nieuniknione. Jednocześnie sytuacja była bardzo ciężka do ustabilizowania.

-Strażnicy! Cofnąć się! Niech to będzie dowodem nie posiadania złych zamiarów-powiedział, nie dodając, iż jest to sposób na nie zabicie strażników w przypadku nieposłuszeństwa, zaś każda ich siła przyda się w skrzydle wschodnim.

Rzucił okiem na zegarek. Mało czasu...Stojący najbliżej strażnik chwycił krótkofalówkę i powtórzył kilkukrotnie rozkaz Smitha. Strażnicy oglądając się na główne siły znajdujące się przy murze, zaczęli stopniowo oddawać pole, osłaniając się tarczami. Więźniowie odpowiedzieli tryumfalnym rykiem i ruszyli jeszcze mocniej. Brama w siatce dzielącej dziedziniec od strefy pod murami stawała się areną największego starcia. Co prawda cofających się strażników przybywało i tworzyli coraz większą blokadę, ale też osadzeni szturmowali teraz to jedno miejsce ze wszystkich stron - tworząc niemożebny ścisk i tumult.
- Naprzód ziomki! - ryczał jakiś głos - Przebijemy się!

-Koroniew! Bierz pozostałą dwójkę! Kryć cię w skrzydle Północnym!-Smith błyskawcznie spojrzał na plac, próbując doszukać się ruchu w kierunku skrzydła Połnocnego. Nie dostrzegł go. Nie dostrzegł Koroniewa. Miał nadzieję, iż nie jest to spowodowane nieposłuszeństwem wobec rozkazu. Bardziej prawdopodobne jednak, że w zamieszaniu Szóstka nie usłyszała nawoływań Inżyniera i razem z innymi została spędzona za siatkę. Czas zaczął galopowac...

- Wieże proszą o pozwolenie na otwarcie ognia!!! - skrzeczała krótkofalówka Inżyniera.
-Rozpieprzyć ich wszystkich! Kod czerwony!-warknął Inżynier, nie zważając na to, czy więźniowie to słyszą. Megafony poniosły jego wściekle rzucone słowa nad głowami walczących.
- Przyjąłem! - zatrzeszczało radio - Wszystkie jednostki! Kod czerwony! FIRE AT WILL! Powtarzam, FIRE AT WILL!





THE FORGER’S WINGMAN, THE SIXTH-MAN


Jeszcze zanim popychani przez klawiszy ruszyli po stopniach śmierdzącej tytoniem klatki schodowej, z niedalekiego dziedzińca rozległy się strzały i jeszcze głośniejsze wrzaski. Koroniew przez moment nawet spiął się w sobie, ważąc opcję ataku w takim momencie, ale odpuścił widząc że straże spodziewając się zapewne głupich pomysłów również przygotowali się szybko na kłopoty. Ten na półpiętrze ostrzegawczo wycelował w nich pałkę, a facet na górze porozumiewawczo dotknął wiszącej u pasa krótkofalówki.

Nie, to było zbyt czytelne.

- Trza było tak od razu! - burknął głośno dający im znak do wejścia na schody strażnik. - Jak paru dostanie kulkę w łeb, to się od razu ruchawka skończy. A z prowodyrami porozmawiamy sobie potem w piwnicy.

Jego słowa poniosły się echem po zatłuszczonych ścianach. Ten wysoko tylko skinął głową. Byli nerwowi. Źli. Potrzebowali tylko pretekstu. Więźniowie szli jeden za drugim, starając się niemal bezgłośnie wymieniać się krótkimi uwagami. Szczęściem dwójka strażników na klatce schodowej chyba nie miała dobrego słuchu, albo byli obaj zbyt zaaferowani całą sytuacją. Dość, że nie zareagowali na dyskretne co prawda, ale jednak dające się zauważyć szepty idących jeden za drugim więźniów. Kilkanaście stopni wystarczyło, by sformułować prowizoryczny, ale jednak plan. Na dogadywanie szczegółów zabrakło czasu.
Dość gadania, do roboty. Wóz albo przewóz. Cryer zwolnił, udając że zawiązuje but.
- Ruchy, kurwa. - zniecierpliwił się strażnik.
Wstał. Ale to wystarczyło, by dystans między nim a Rosjaninem zwiększył się. Cryer pozostał na półpiętrze w towarzystwie tego niższego klawisza z wąsem. Koroniew dochodził już tymczasem na górny poziom, przechodząc właśnie obok znajdującego się tam młodego, chudego funkcjonariusza w przekrzywionej nieco czapce.

Cryer już myślał, że Rosjanin zrezygnował. Szybkość ciosu jednak, jaką tamten wyprowadził mijając klawisza, zaskoczył nawet Johna. Po prostu mignęła ręka, a chudzielec zatoczył się na ścianę, ściskając się za szyję - w tym czasie Rosjanin zdążył jeszcze wyszarpnąć tamtemu pałkę. Charkot uderzonego zaalarmował stojącego obok Cryera strażnika, który zgodnie z planem zareagował.
Nie do końca zareagował tak jak chcieli. Najpierw klawisz zdecydował, zapewne by nie mieć za plecami ewentualnej pomocy dla współwięźnia, wyłączyć z gry Johna. Szybki cios pałką miał trafić w splot słoneczny Cryera, ale na szczęście kolejny raz szybkość reakcji nie zawiodła Johna. Mało nie przewracając się na schodach, zeskoczył o dwa stopnie niżej. Klawisz nie próbował już drugi raz, obrzucając gniewnym wzrokiem sytuację pomknął z tupotem na pomoc koledze na górze.

Mózg Szóstki wchodził właśnie na wyższy bieg. Robiło się gorąco. Cios w krtań nie wszedł niestety idealnie, nie wyłączył faceta z akcji na miejscu. Jednak na tyle długo, by póki co Koroniew mógł zaatakować biegnącego właśnie ku niemu z dołu kolejnego klawisza. Wasąty zaskoczył go jednak, znalazł się na górze szybciej niż Szóstka przewidywał. Strażnik paroma susami dopadł szczytu schodów i wykonał solidne uderzenie pałką, mające podciąć nogi napastnika. Pałka musnęła tylko łydkę, poza krótkim ostrym bólem mięśnia nie zdołała jednak obalić Rosjanina.

Pora na kontrę, idealna okazja na wykorzystanie przewagi wysokości. Mae-Keage. Wraz z krótkim i ostrym okrzykiem Rosjanina, jego prawa noga wystrzeliła ku przeciwnikowi. Klawisz ze stęknięciem poleciał do tyłu, koziołkując z hukiem po twardych stopniach. Koroniew jednak nie zajmował się już spadającym, ale tym pierwszym napastnikiem, któremu nie można było dać czasu na dojście do siebie. Tobi Mawashi-Geri, kopnięcie okrężne z wyskoku. Decyzja była niemal jednoczesna z wykonaniem.

Ciało strażnika z łoskotem zderzyło się ze ścianą. Jeszcze zanim zdążyło opaść na ziemię, Szóstka był już przy nim, kończąc sprawę krótkim ciosem kątem dłoni.

Wszystko to razem trwało sekundy, więc Cryer nie zdążył za wiele doświadczyć, w sumie skupiał się na wyobrażeniu sobie tego co się działo na górze, słysząc przytłumione okrzyki walki i odgłosy uderzeń - bo sam zajęty był karkołomnym zejściem z toru spadającego, toczącego się po schodach klawisza. Strażnik, niewątpliwie przynajmniej z kilkoma poważnymi złamaniami, zatrzymał się na półpiętrze, a John, ledwo wyhamowując, po zwinnym przeskoczeniu nad nieprzytomnym ciałem, zbiegł jeszcze po schodach prawie na dolny poziom. Wingman Amy Fox zatrzymał się na ścianie, a jednocześnie jego umysł zaczął intensywnie pracować. Nie miał niestety lustra, więc musiał zawierzyć samemu sobie że rezultat będzie dobry. Chwilę później był już przy twarzy, którą postanowił wyśnić jako obcą, bo obawiał się rozpoznania go mimo munduru przez inne projekcje jako więźnia. Wtedy to właśnie drzwi na dole uchyliły się, a do środka ostrożnie zajrzała młoda, znajoma twarz.






THE POINT-MAN, THE EXTRACTOR, THE SOLO



-Rozpieprzyć ich wszystkich! Kod czerwony!-warknął Inżynier do mikrofonu krótkofalówki, nie zważając już na to, czy więźniowie to słyszą. Megafony poniosły jego wściekle rzucone słowa nad głowami walczących.
- Przyjąłem! - zatrzeszczało radio - Wszystkie jednostki! Kod czerwony! FIRE AT WILL! Powtarzam, FIRE AT WILL!

Wieże otworzyły ogień. Strzelcy wyborowi oddawali salwę za salwą, niemal w równych odstępach. Remingtony pluły ogniem, a buntownicze okrzyki tam na dole rychło zmieniły się w zwierzęce paniczne wycie. W ludzkiej ciżbie zakołtowało się jeszcze bardziej niż wcześniej, conajmniej kilka wirów próbujących się wydostać spod ostrzału ciał zaczęło ze zdwojoną prędkością przesuwać się po dziedzińcu. Co chwila od tłumu odpadało jedno zakrwawione ciało, by wyjąc z bólu runąć pod nogi innych lub paść całkiem bez czucia. Zwykły ludzki instynkt przetrwania nakazywał więźniom bić, tratować i piąć się po trupach innych by dobiec do jakiejkolwiek zasłony. Niektórzy zaczęli już po prostu rzucać się na ziemię. Jeśli na dziedzińcu było już piekło, to teraz osadzonych zapędzono na jego kolejny, głębszy krąg.

Rozkaz był rozkazem.

Ruler nie wahał się, szedł jak czołg. Miał w dupie, co krzyczał ten dziwny człowiek, który jakoś znał jego ksywę - jeżeli szef podjął błędną decyzję co do zapieprzania do tego biura, później za to odpowie. Może to wcale tak durne nie było - jak będą mieć naczelnika w garści, to uspokoją cały ten bajzel. Proste rozumowanie zawsze najlepsze. Z pałą, poderwaną od jednego z powalonych strażników, parł najszybciej, jak mu na to ranny Cold pozwalał w stronę bramki w siatce na wschodniej ścianie i zbliżającego się muru żołnierzy.
Kiedy kanonada zaczęła się, nie zatrzymał się. Dla Solo bycie pod ostrzałem to norma. Jak z wyłączoną fonią, z przelatującymi mu przed oczyma obrazami padających w piach kolejnych zastrzelonych więźniów, jak maczetą wyrąbywał sobie pałą drogę przez gęstniejący, oszalały tłum. Co jakiś czas migała mu tylko twarz wiszącego mu na ramieniu Christophera, poruszającego powoli ustami jak ryba.

- Gleba! - nad nieludzkie wrzaski wybijały się krzyki strażników zza siatek - Na glebę! Na glebę!

Większość słuchała. Przynajmniej ci dalej, więźniowie padali na wznak obejmując rękoma głowy. Do nich nie strzelano. Z każdą chwilą poddających się przybywało. Ruler z Malcolmem byli już prawie przy murze z tarcz. Solo nie myślał jeszcze, jak się przebije, ale nie od tego był. Był od roboty siłowej.

Inżynier z krótkofalówką w ręku obserwował zza siatki przebieg wydarzeń. Mimo, iż wiedział że padający jak muchy ludzie są tylko projekcjami umysłu śniącego, widok takiej masakry potrafił poruszyć nawet i jego. Nie na tyle jednak, by zmienić rozkaz. Szczekaczka powtarzała raz za razem, że do leżących nie będzie się strzelać. Kątem oka Point-Man dostrzegł za tarczami szturmującego je Rulera. Za plecami niosącego rannego Ekstraktora Chrisa była największa dzicz, która wierzyła jeszcze, że może przez sforsowanie bramki uciec z ostrzału. Ale ten tłum rzedł coraz bardziej, siekany kolejnymi salwami z wież i uciekającymi na boki więźniami na tyłach falangi. Linia strażników nie załamała się. Opór nie mógł już trwać długo.
Smith dopadł kilkoma susami za plecy tarczowników. Tamten! - ryknął pokazując w tłumie trzy kroki przed nimi Rulera - Zrobić przejście, ma rannego! Nikt się na waży ich tknąć!

Odsunął się dwa kroki w tył, chwycił krótkofalówkę.
- Dajcie mi głos.
- Tak jest.

- Ruler! - krzyk przez megafon przebijał się przez huk wystrzałów - Whitman! Macie przejście! Za linię, na glebę i przykryć się tarczami! Ruler! Whitman! Powtarzam...

Ale żaden z nich nie słuchał. Whitman był w świecie z waty, dalekiego szumu i niewyraźnych kolorowych plam. Chris Ruhl miał to zwyczajnie w dupie, a może nie usłyszał w niemożebnym hałasie. Ruler wpadł z impetem w mur tarcz, z zaskoczeniem przyjmując fakt, że w ostatniej chwili dwie z nich jak brama uchyliły się niczym wrota. Rozpęd pociągnął go do przodu, z łoskotem zwalił się w pył dziedzińca po drugiej stronie blokady, a Malcolm upadł gdzieś obok niego zsuwając się z jego ręki. Z przekleństwem na ustach Solo błyskawicznie przewrócił się na plecy, z zamiarem poderwania się na równe nogi. Ale zatrzymały go wpatrzone w niego czarne ślepia kilku luf strzelb.
- Szacunek, ziomuś. - okiełznany już neandertalczyk o wyraźnie londyńskim akcencie i nieokrzesanej, brudnej we krwi i pyle fizjonomii wyraził Rulerowi swe uznanie, podtrzymywany nieopodal przez trzech klawiszy - Posłałeś klawisza na dechy jak sam pieprzony David Haye!
- Rozbroić ich. - z ust niemłodego mężczyzny w oficerskim mundurze, o znajomej Christopherowi twarzy, padły komendy. - Potem skuć, i do izolatek. Do rannego natychmiast przysłać mi łapiducha. To jeden z prowodyrów, ma żyć i być przytomny, gdy przyjdę ich obu przesłuchać.

Point-Man nie patrzył już, jak paru strażników wlecze Malcolma i Rulera do wnętrza budynku. Odwrócony do nich plecami, ocenił jednym spojrzeniem sytuację na dziedzińcu i przyłożył do ust krótkofalówkę.

- Wstrzymać ogień.

Niedługo potem nad dziedzińcem po raz pierwszy od dłuższego czasu zapadła względna cisza. Pod pochmurnym niebem słychać było jęki postrzelonych, nerwowe powarkiwania klawiszy, zabierających pod bronią po kolei, jednego po drugim, leżących na placu więźniów. Ktoś płakał, zawodząc przeciągle i żałośnie. Odpowiadało mu tylko zawodzenie nasilającego się wiatru. Klawisze krążyli między leżącymi ludźmi jak duchy, omijając brudne, wielkie, wsiąkające szybko w piach plamy krwi. Nie cackano się z tymi, którzy żyli, brutalnie, biciem goniąc osadzonych z placu do środka więzienia. Również i wśród klawiszy nie brakowało ofiar. Zabawa w szukanie winnych miała dopiero się zacząć. Smith schodził z dziedzińca ku wyjściu z budynku, przyjmując przez urządzenie raport o sytuacji o buncie kobiet na górze. Tam również kontrola została przywrócona. Z raportu wynikało też, że po szturmie, to on obecnie jest najwyższym stopniem żyjącym funkcjonariuszem więzienia i obejmuje w związku z tym dowództwo.

Z oddali, słychać było wyraźnie jak coraz bardziej niespokojny żywioł morza rozstrzaskuje zewsząd fale o skaliste brzegi wyspy. Sztorm zbliżał się wielkimi krokami.

Na dziedzińcu zaczął padać deszcz.




 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 23-12-2011 o 12:22.
arm1tage jest offline