Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2011, 19:19   #6
Faurin
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Nawet życie pospolitego barmana potrafi być intrygujące. Do niedawna jednak Marco w to wątpił. Dopiero kilka minut temu uświadomił sobie, że można być uczestnikiem pewnych nietypowych zdarzeń, chcąc tego czy też nie. Tak to już jest- losem rządzi przypadek.

Włoch nie potrafił jednak tego zrozumieć. Jego żywot opierał się na schematach, rutynowych zajęciach, więc takowe wydarzenia , jakich dzisiaj był świadkiem, są dla niego czymś niewyobrażalnym. Czymś, co nie mieści się w jego głowie.

Jak zwykle w środku tygodnia, w każdy dzień, rankiem i popołudniu zajmował się mieszkaniem. Można by powiedzieć, że mieszka sam, bo jego współlokator, rodowity Francuz, zwymyślał go swego czasu i do tej pory traktują się jak powietrze. Nie mógł jednak go się pozbyć, bo dom nie należał wyłącznie do niego. Żabojad- tak pieszczotliwie Marco nazywał Martina- swego eks-przyjaciela, mimo iż dał mniejszą połowę kwoty, gdy dochodziło do kupna domu, to i tak nie wypadało wywalić na bruk miłośnika mięczaków. A nawet gdyby wypadało, cóż, Pismo Święte, które w tym momencie Marco ściskał w swej prawej dłoni, mówiło, że urazy trzeba chętnie darować, a krzywdy cierpliwie znosić.

Popołudniami natomiast zaczynał dopiero, według siebie, egzystencję. Pracował w małym pubie, który często wieczorami jest pełen licznych turystów oraz miejscowych. Czasami ci drudzy wypierają tych pierwszych, bo „gdy mecz jest w telewizji, pub jest tylko dla bliskich”. Lubił to co robi, bo umożliwiało mu to wyjście z domu i ucieczkę od swego mieszkania. Często poznawał nowych ludzi, przez co jego telefon był zapełniony jeżeli chodzi o listę kontaktów. Znajomych pełno, ale brakowało mu przyjaciela, jednak i tak jego życie , mimo tej rutyny którą można bez przeszkód dać tytuł „praca/dom/praca/dom”, wydawało się przyjemne. Wiedział, że jest tylko doczesne.
Jest jeszcze jeden ważny aspekt w życiu Marco, często pomijany przez niego, gdy opowiada o sobie podczas konwersacji z nowo poznaną osobą. Mowa o jego temacie tabu, któremu poświęca wiele uwagi, który jest jego swoistą mekką. Religia była i jest dla niego czymś niezmiernie ważnym. Co prawda nigdy nie aspirował do roli duchownego, ale początkowo studiował teologię, co udowadnia, że spraw duchowych nie traktuje pobieżnie.

I ten właśnie aspekt , ta jego część życia, bo bez wątpienia Bóg jest dla niego niezmiernie ważny i odgrywa znaczącą rolę w jego egzystencji, sprawia, że Marco wie jaką drogę w życiu obierać. Wie, czym się kierować, jak zachowywać, jak reagować. Nie ma dla niego niedzieli bez mszy, a i w środku tygodnia, z rana zazwyczaj, czasami bierze udział w liturgii. Przed pracą zaś zawsze wstępuje na chwilę do zabytkowego kościółka, który znajduje się na trasie jaką przebywa zmierzając do pracy. Chwila kontemplacji i zadumy zawsze dobrze mu robi, a fragment z Pisma Świętego działa na niego tak, jak na wielu alkohol- daje mu chęć do działania, odwagę oraz pogodę ducha.

Nie inaczej było tego dnia- tego felernego wtorku, który miał czelność wyjść poza ramy schematów. Dzień, który rozpoczął się tak normalnie, a w końcu zastawił na Marco sidła, w które dał się złapać. A któż by nie dał? Barman nigdy by nie pomyślał, że w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi- domu bożym, oazie spokoju i harmonii, co prawda przerywanej czasami przez okropnych turystów, ale i tak… zdarzy się coś takiego! Marco nigdy, ale to nigdy, nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażał sobie takiej tragedii.
Nie musiał się przepychać zbyt blisko konfesjonału, gdzie znaleziono zwłoki księdza, bowiem jego ławka, przy której klęczał, znajdowała się w niedalekim sąsiedztwie miejsca, gdzie niedawno jeszcze oczyszczał się z grzechów. Gdy tylko usłyszał krzyk młodej kobiety jego wzrok skierował się w tam, gdzie, jak się okazało, leżały zwłoki duchownego. Jego oddech zaczął miarowo przyspieszać; palce wypuściły paciorek z różańca pozwalając, by ten osiadł na całej dłoni; Pismo Święte upadło na posadzkę otwierając się na Apokalipsie św. Jana, jednak Marco już tego nie zauważył. Jego wzrok przykuł dość specyficzny symbol na klatce piersiowej księdza.

Morderstwo- to był jeszcze w jakimś stanie zrozumieć, chociaż też ciężko przechodziło mu to przez myśl. Ale… ten symbol. Nie mógł się za bardzo przyjrzeć, bo tłum gapiów uniemożliwiał mu to. Wydawało mu się jednak, że był to wypalony znak. Przynajmniej sprawiał wrażenie takowego. Czyli oprócz ciężkiego przewinienia nie tylko prawnego, ale też duchowego i etycznego, sprawca, a raczej jego mord musiał mieć jakieś podłoże religijne. Fanatyczne, czy też nie, ale na pewno religijne. I antychrześcijańskie. To oburzyło doszczętnie Włocha.

Minął jakiś czas, zanim zbiegowisko rozeszło się po całym kościele, szczelnie zamkniętym przez proboszcza…

- Szef mnie zabije- pomyślał

... podczas którego ogarnął się trochę. Nie wyszło mu to zbyt dobrze, bo wyraz jego twarzy był podobny do nieboszczyka, którego powoli zaczęli otaczać funkcjonariusze prawa. Mimo iż zmienił swe położenie- poszedł na przeciwległy koniec kościoła, to i tak jego wzrok ukradkowo, jakby bał się, że ktoś dostrzeże, spoglądał w stronę niecodziennego zajścia. Po chwili jednak przerwał jego zadumę, jego chaos myśli, policjant. Umundurowany, z notesem i długopisem w ręce podszedł do niego i zaczął zadawać pytania. Tutaj przelała się szala goryczy- jego niezrozumienie i lęk przerodził się w frustrację i złość. Pytania zadawane mu były co najmniej głupie. Wiedział, że konieczne, ale… czy nie powinni oni teraz szukać sprawcy, a nie napastować niewinne osoby?!
Policjant gdy odchodził, rzucił mu na odchodnym kilka słów by się uspokoił, został na miejscu i nie utrudniał w śledztwie. Pff… gdyby akurat nie miał nic lepszego do roboty w tym pochrzanionym momencie.

Stanął przy pomniku św. Łukasza. Miał nadzieję, że w tej chwili jego towarzystwo będzie kojące. Tak jak owy święty, przy którym stanął był towarzyszem i przyjacielem św. Pawła, tak on chciał teraz by potowarzyszył jemu. Tutaj jednak czekał na Marco kolejny sprawdzian silnej woli.
Grupka turystów zmierzała w jego stronę. Skośnoocy, pewnie z dalekiego wschodu szli pstrykając zdjęcia jakby nic się nie stało. Jakby w tym pomieszczeniu było tak, jak kilkanaście minut temu. W barmanie wrzało. Wszystko się w nim gotowało. Jednak gdy podszedł do niego najstarszy facet z owej grupki, pewnie głowa rodziny, i zapytał, czy nie zrobi im zdjęcia. Cóż… właśnie w tym momencie Buccola oblał test. Oblał test i to z kretesem. Miast odwrócić głowę, odejść, w miarę spokojnie spławić, bądź przynajmniej pouczyć, że tak nie wypada, Marco zrobił zgoła coś innego. Coś, co prawdopodobnie skupiło wzrok wielu na jego osobę. Wyszarpnął aparat z rąk mężczyzny i cisnął nim o ziemię.

- Oto Twoje zdjęcie- warknął na koniec, po czym odwrócił się na pięcie.

Zatrzymał się dopiero przed ołtarzem. Tam uklęknął i schował twarz w swoich dłoniach. I prawdopodobnie zapłakał.
 
__________________
Nobody know who I realy am...

Ostatnio edytowane przez Faurin : 31-12-2011 o 13:24.
Faurin jest offline