Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2011, 23:02   #2
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ciemno... potężne wieżowce i chmury przemysłowych dymów sprawiały, że tutaj zawsze panował półmrok.
Brudno... ścieki z fabryk zmieniały wodę płynącą kanałami w brudny ściek.
I niebezpiecznie... Tu nie docierało prawo i porządek ni rodów ni gildii, ni kościoła. Nie miały interesu by docierać.


Czy którakolwiek z kochanek, czy którykolwiek z uśmiechniętych szlachciców, mogłoby uwierzyć, że ów uśmiechnięty birbant, znany jako Akhader Li Halan załatwia swoje interesy w takim miejscu?
A jednak załatwiał. I to nie pierwszy raz. Po prawdzie nie znal za dobrze tutejszych bandytów. Ani też nie zamierzał poznawać. Ale znał takie miejsca.
Idealne na nieformalne spotkania w cztery oczy z niezbyt uczciwymi urzędnikami i przekupnymi członkami Gildii jak i Kościoła.
Takim też był drżący i nerwowy staruszek, o przenikliwym niemalże szczurzych oczkach i aureoli szarawych włosków wokół łysinki.
Imię jego nie było specjalnie ważna dla Akhadera. Mężczyznę polecił zaufany urzędnik wyższego szczebla po paru głębszych i w chwili szczerości nimi wywołanej. Kilka godzin negocjacji i rezultat został osiągnięty.
Imię informatora nie było godne zapamiętania. Za to numer kontaktowy już tak. I ten wylądował w prywatnej kartoteczce Li Halana prowadzonej skrupulatnie przez panią Lishu. Akhader bowiem nie miał do takich spraw głowy.

Blady człowieczek łypnął chciwie na wypchaną sakiewkę, którą jakby od niechcenia podrzucał szlachcic. Jego kościste palce zacisnęły się nerwowo na bokach urzędniczego kubraka. Zwilżył usta, zlizując osadzony na nich uliczny pył.
- Gęsta pogoda... - zarzęził po nosem. - Nie tylko jaśniepan interesuje się Janosem, nie tylko on pragnie poznać jego tajemnice. - ściszył głos, rozglądając się bacznie po alejce. - Szare Twarze w Acheonie również pytają, również poszukują wieści o tajemniczym towarzyszu... - wyszeptał, przestępując z nogi na nogę. - Ale sami błądzą we mgle! Nie wiedzą nawet, gdzie się udaje, gdy opuszcza biuro Gildii! - w ustach informatora rozbrzmiał niezdrowy świst podniecenia. - Podobno ukrywa się, bo ścigają go wierni słudzy Cortezów, których zrujnował na Tetydzie. Bronili się przed nim dwa lata! Gdy nie udało się go nastraszyć, próbowali przekupstwem, później najmowali najlepszych adwokatów, odwoływali się nawet do cesarskiego justycjusza, wszystko na nic! A odsetki cały czas rosły! W końcu nawet ich potężne fabryki broni nie starczyły, by spłacić dług i niemal wszyscy ich słudzy trafili do Kajdaniarzy! A to tylko ostatnie z jego dokonań! - nerwowy świst. - Jego kariera zaczęła się ponoć na Aylonie, gdzie doprowadził do ustąpienia Biskupa Alvarosa i paru pomniejszych przywódców Gildyjnych...
Oczywistym było, iż stojący przed nim nielojalny urzędnik był prawdziwym fanem Janosa. Oczy błyszczały mu jak klejnoty, gdy rozwodził się nad każdym z jego dokonań. Cóż... najwyraźniej każda branża miała swoich bohaterów. I jaka branża... tacy bohaterowie.
- I o was też słyszałem... - jego czarne oczka zalśniły w łysawej głowie. - Ale nijak nie pasujecie do poprzednich ofiar, więc musi się za tym kryć coś innego...
Nagle jakiś ludzki kształt poruszył się w gęstej mgle zaułka. To J.J., dawał znak, iż ktoś zbliża się do ich pozycji.
- Powodzenia... - wyszeptał spłoszony informator, pospiesznie chwytając zapłatę i znikając w gęstej zawiesinie zanieczyszczeń.
-Ruszamy więc...- westchnął Akhader. Okryta płaszczem sylwetka szlachcica ruszyła przodem. A do jego pleców niczym mucha przykleił się J.J.

Informacje które udało się uzyskać od owego szczurka były... smakowite. I warte wydania pieniędzy.
Cortezi i biskup Alvaros. Należało się z nimi skontaktować. Sprzymierzyć nawet.
A nuż coś z tego będzie. Jeśli uda się dostać od nich zlecenie na głowę Janosa, to połączy się przyjemne z pożytecznym. Minimalnym zyskiem z takiego spotkania mogłyby być nowe informacje o Janosie.
Oczywistym bowiem było, że cały statek wraz z zawartością nie jest tyle wart ile żądał. I miał rację informator. Za żądaniami bankiera kryło się coś jeszcze. Pytanie tylko, co.
Akhader uznał, że bazując na doświadczeniach Cortezów nie ma co iść na prawniczą wojnę z Janosem. Więc dwa rozwiązania nasuwały się same.
Albo porozmawiać osobiście z Janosem i wynegocjować jakąś umowę. Może nawet uczynić go współudziałowcem Dariusa?
Albo fizycznie zlikwidować zrzucając winę na Cortezów, biskupa... kogokolwiek. Ostatecznie Gustav Janos miał wielu wrogów. I chyba doskonale o tym wiedział skutecznie ukrywając się przed własną Gildią jak i niespodziewanymi gośćmi. Wiadomo jedynie że był na Criticorum... Cóż... Prawdopodobnie był na Criticorum.
Akhader wolałby zacząć rozprawę z nim od rozmowy i negocjacji bezpośredniej. Zabójstwa są takie pracochłonne i kosztowne.


Ach...co to był za bal.


Bal nad bale. Był tu każdy kto coś znaczył w Savpnie. I wielu takich, którzy chcieli coś znaczyć.
Był blichtr, były piękne damy i odważni kawalerowie. Był szlachcice, dostojnicy kościelni, wysoko postawieni członkowie wszelakich gildii, wpływowi kupcy... nie mogło też zabraknąć Akhadera Li Halana.
Co prawda, on jeszcze wiele nie znaczył. Ale wystarczająco wielu znał, by się tu dostać.
I oczywiście, tańczył, żartował, uśmiechał się... i pracował.
Z początku uznał, że warto byłoby wziąć ze sobą Alishę Al-Malik jako uroczą towarzyszkę i z jej pomocą (a bardziej z pomocą jej pokrewieństwa) nawiązać nowe intratne znajomości.
W końcu jednak odpuścił sobie ten pomysł.
Lepiej zagrać na tajemniczość i wzbudzić ciekawość, oraz... nie wyglądać na kogoś związanego z daną frakcją. A na taką personę by wyglądał mając u boku szlachciankę Al-Malików.
Ostatecznie więc poszedł na bal stawiając na prostotę kroju i swoją naturalną charyzmę.

Szczupły i wysoki Akhader miał budowę ciała tancerza. Nie widać było po nim siły jaką dysponował. Ubrany zazwyczaj w czarne wygodne szaty o kroju dopasowanym do wymogów lihalańskiej mody, tym razem dobrał bardziej kolorowy materiał i wzorzyste dodatki. Połączenie bieli i fioletu. Jedwabny biały materiał wyszywany w fioletowe smoki.
Do wzorzystego pasa, przypięty był zdobiony rapier. Co prawda jak każdy Li Halan bardziej cenił katanę, ale... własną gdzieś zastawił i przegrał, a potem nie zdołał odzyskać. A rapier wygrał niedawno w karty. Poza tym, rapiery lepiej się prezentują w pojedynkach.
Swe rysy Akhader podkreślał fryzurą, długie czarne i lśniące włosy związane w kuc spływały po jego plecach wąskim pasmem aż do podstawy kręgosłupa. Gładko ogolona twarz, przenikliwe spojrzenie i uśmiech na twarzy dopełniały reszty wizerunku.
No i monokl. Czymże byłby szlachcic bez czegoś co pozostawałoby w pamięci rozmówcy?
Anonimowym uśmiechem. Dlatego też Akhader nosił monokl, jako znak rozpoznawczy i coś co miało powiązać jego twarz z imieniem, oraz słowami.
“-Chętnie pomogę ci w kłopotach, za odpowiednią cenę.”
Czasami rzucanymi jako żarcik, czasami przypadkowo wplątanymi w rozmowę, czasami szeptanymi do ucha.

Akhader bawił się , tańczył, jadł, flirtował i... pracował. Zbierał informację, słuchał plotek, poznawał wpływowe osoby, słuchał ich kłopotów, rozpuszczał informację o biznesie którego był współudziałowcem. Bowiem Mathew Richardson zostawił mu całą listę zakupów do Dariusa, ale jakoś nie raczył poinformować, skąd wziąć na to pieniądze. Sam Li Halan chętnie dopisałby do tej listy parę punktów. Na przykład wygodniejsze łóżko do swojej kwatery.
Należało więc znaleźć potencjalnych pracodawców opierając się obecnych możliwościach statku i załogi.
Tak więc szukał... i znalazł.
- Kawalerze! Kawalerze! - doszło go donośne zawołanie gdzieś zza zatłoczonego stołu z deserowymi błękitnymi krewetkami - Kawalerze! - tym razem uchwycił wzrokiem korpus zmierzającego ku niemu opasłego szlachcica. Słuszna tusza nieznajomego w dziwny sposób kłóciła się z jego smukłymi lihalańskimi rysami. Pas z pochwą katany był prawie niewidoczny pod zwisającymi połami obszernej zdobionej kwiatami szaty. - Krewniaku! - zawołał nieznajomy już bardziej zażyle, uśmiechając się od ucha do ucha. - Zaprawdę, sztormy mego żywota wreszcie zawiodły mnie ku przyjaznej przystani! - wyrecytował za midiańskim klasykiem. - To ja! Wuj, Ki-lan-dun! Najszlachetniejszy z braci twej przepięknej pani matki! - mało brakowało a odnaleziony niespodziewanie krewniak rzuciłby się mu na szyję, w ostatnim momencie coś go jednak powstrzymało. Objął go tylko zażyle szerokim ramieniem, prowadząc w cichszy kąt bankietowej sali. Po drodze zgarnął garść przysmaków ze zdobionych półmisków. Akhader mgliście przypominał sobie postać wuja. W rodzinie niewiele o nim mówiono, a jeśli już to niezbyt dobrze. Ponoć porzucił drogi Domu, szukając szczęścia na bardziej... rozrywkowych światach. No i ciągle miał kłopoty z pieniędzmi.
- Słyszałem, że rozmawiałeś z tymi tam... - wskazał z pogardą - ... szlachciurami, od almalickich ogrodów zoologicznych. Zapomnij o nich! To gołodupcy... - następne błękitne żyjątko zniknęło w jego ustach. - Mam dla ciebie doskonałą propozycję... - nachylił się konspiracyjnie. - Złoty Antyk! - wyszeptał mu niemal prosto do ucha. - Hrabia Alderi Caspari właśnie kończy przy nim ostatnie prace. Za jakieś dwa miesiące szukać będzie eskorty i dostawców do sławnego pokładowego bestiarium. A tak się składa, że dzięki Łasce Wszechstwórcy ostatnio zostałem bliskim przyjacielem jego żony, cnotliwej Nareny de Loi al-Malik! - uśmiechnął się z triumfem. - Z chęcią wspomnę jej o tobie i twoich... podwładnych... - oblizał zatłuszczone usta. - Za małą prowizję... wszak wiesz, że na tej planecie wszystko tak strasznie dużo kosztuje! - zajęczał boleśnie. - Tylko jest jeden warunek, mości krewniaku... Do tego czasu musisz zrobić coś z tymi okropnymi plotkami, które zasłyszeć można o twoim statku! Nie mogę wszak ryzykować mą reputacją ręcząc za kogoś o takim stopniu infamii!
Akhader uśmiechnął się kwaśno. Wszak przygadał kocioł garnkowi. Osobiście też nie wypadało się Akhaderowi chwalić aż tak bliskim pokrewieństwem z wujaszkiem Ki-la-dunem.
Niemniej... Złoty Antyk. Ta nazwa przewijała się w rozmowach. Czasami jako zachwyt nad przeszłością. Czasami jako... kpina.
Złoty Antyk. Jeden z najbardziej luksusowych kosmicznych liniowców. Jakieś parędziesiąt lat temu został poważnie uszkodzony w czasie ataku barbarzyńców. Wcześniej był prawdziwą legenda, mobilna krainą rozkoszy, zabaw i sztuki dla najbogatszych i najbardziej wymagających możnych Znanych Światów. Prawdziwym klejnotem.
Ale po uszkodzeniu o statku ucichło, głównie dlatego, że ród posiadający do niego prawa podupadł i nikt nie wierzył w to, by mieli środki na naprawę. Poza tym... nie ma się co oszukiwać. Złoty Antyk był obecnie puszką bez dna połykającą wszelkie pakowane w niego środki. Żeby postawić go na nogi, należało wydać fortunę.
Jednakże... jeśli Caspari mieli takie środki, inwestycja mogła by się zwrócić szybko i z nawiązką.
Pomijając jednak to...
-Drogi wuju to może już byś się wypytał dyskretnie o to, jakie gatunki zwierząt i po jakich cenach kupiliby właściciele owego Złotego Antyku?- spytał Akhader cicho.
-Nie mam zielonego pojęcia. Statek póki co stoi w dokach i nie ma nawet wystroju wnętrz. Podejrzewam jednak, że im rzadsze i bardziej niebezpieczne tym lepiej.-odparł Ki-lan-dun dając tym samym pokaz niekompetencji. Nic dziwnego, że częściej był biedny niż bogaty.
-Więc postaraj się dowiedzieć. Nie dziś może, nie jutro... ale wkrótce. Przypuszczam, że prowizja za pomoc będzie stosowna do wysiłku i skali pomocy jaką mi udzielisz wuju. Niestety moi wspólnicy nie są tak hojni i wyrozumiali jak ja.- odparł szlachcic uśmiechając się lekko.- Im więcej uczynisz dla powodzenia tego interesu, tym łatwiej będzie mi wynegocjować zapłatę godną ciebie.

A jako że bal ten pieczętował pięknej Aranny za jedno Rycerzy Poszukujących Cesarza, warto było zamienić choć kilka słów z obojgiem.
Zważywszy, że sławny “podróżnik” siedział w jednej z odnóg sali, otoczony przez wianuszek słuchaczy i rozprawiał o swoich kosmicznych przygodach, to Akhader jakoś nie zamierzał się do niego zbliżać. Coraz to częstsze toasty za jego zdrowie, zdrowie Panny Młodej i Cesarza świadczyły że całe towarzystwo, łącznie z nim, jest już mocno wstawione od wybornych trunków. A historie zapewne stawały się coraz bardziej nieprawdopodobne.
Akhader nie rozumiał tego zachowania ze strony pana młodego. Nie rozumiał, gdy zerkał na pannę młodą znajdującą się z dala od oblubieńca w towarzystwie jakiegoś klechy.



Posągowej jasnowłosej piękności, w sukni jednocześnie skromnej jak i wyzywającej. Pokusie, której musi ulec każdy mężczyzna.
Aranna wydała się Akhaderowi wyjątkowa nieszczęśliwa. Co jakiś czas z pretensją spoglądała na swojego ojca, i z otwartą nienawiścią na towarzyszącego jej wszędzie spowiednika ze świątyni Avesti.
Akhader już po paru rozmowach wiedział iż Aranna nie należy do cnotliwych. Choć w tej sukni wydawała się wcieleniem niewinności. Wedle plotek, owo zamążpójście nie była do końca dobrowolne i największy wpływ na nią miał sam ojciec, który ma zamiar przejąć tron na planecie. Nie mógł sobie pozwolić na plotki o rozpustnej córce. Więc znalazł jej niezbyt rozgarniętego kandydata, który zapewne w najbliższym czasie wyruszy na kolejną wyprawę, zostawiając małżonkę samą. A przynajmniej tak przypuszczał Akhader.
No cóż... gdy pies nie waruje, to lis harcuje, jak mówiono na Midianie. Skoro pan młody nie potrafił docenić klejnotu który trafił mu się w łapki, to inni zrobią to za niego.
Akhader wykonał gest dłonią, zrozumiały tylko za stojącego w pobliżu J.J.-a, który dyskretnie pilnował pleców swego szefa.
Krótka rozmowa ,kilka szeptów i skinięcie głową. Po czym obaj ruszyli w kierunku Aranny.
Początkowo rozmowa szła oficjalnym torem. Wymiana uprzejmości przedstawienie się, krótka niezobowiązująca rozmowa.
Nagle Akhader potarł kciukiem oprawkę swego monokla i... “niezdarny” J.J. “przypadkiem” wylał kielich z winem na szatę Avestianina. Po czym zaczął przepraszać głośno i wylewnie również “przypadkowo” zasłaniając księdzu Akhadera i Arannę. Oraz próbując oczyścić szatę zakonnika z wina.
Mnich jednak jedynie spojrzał z pogardą na J.J.a i pozwolił obojętnie winu spłynąć po szarym, nijakim habicie. Próbował za to wyminąć rozpaczającego głośno ochroniarza, by znów mieć na oku swą... podopieczną.
Więc Akhaderowi dane było tylko kilka minut.
Szlachcic spytał się.- Gdzie tu można porozmawiać bez wścibskich spojrzeń?-
Bynajmniej nie sugerując, że te słowa dotyczą panny młodej.
- Ach, kawalerze, gdybym ja to wiedziała... - spojrzała na niego zrezygnowanym, pokonanym wzrokiem. Przypominała uwięzione, poskromione zwierze. - Gdybym ja to tylko wiedziała...
- Gdyby co panienka wiedziała?
- wciął się ostrym tonem mnich, stając z boku, między nią a Li Halanem. - Wiedza to domena ludzi występnych - wysyczał nieprzyjemnie, lustrując wzrokiem przybysza. - Nam tu pomoże tylko modlitwa. Chodźmy lepiej - delikatnie popchnął ją ku reszcie gości. - Jeszcze panienka ubrudzi buty o wylane wino...

-A niewiedza to domena głupców
.- mruknął do siebie Akhader, gdy kobieta z księdzem oddalili się wystarczająco daleko, by ta “herezja” nie dotarła do uszu Avestianina.
Uśmiechnął się. I nalał wina. Czuł możliwość zagrania w arcyciekawą grę, pełną ryzyka. Ale dla takiego wielbiciela hazardu, to akurat było plusem sytuacji. Jednakże póki co, jego możliwości były ograniczone. Nie mógł wywołać skandalu i niszczyć sobie reputacji, tym bardziej że obecnie i tak nie była ona wiele warta.
Pozostało więc rzucić się w wir zabawy, tańczyć, pić i podrywać panny. I słuchać.
Wszak na Criticorum trwał polityczny konflikt między rodzinami al-Malików pochodzącymi z Criticorum, a tymi z głównej planety rodu - Istakhr (gdzie rezyduje też głowa całego rodu). Obecnie Acheonem i całą planetą zarządzał człowiek "spoza", czyli z Istakhr i wielu miejscowym almalikom się to nie podobało, więc knuli ile wlezie. Spytny gracz mógł więc wiele ugrać. Choćby piękną księżniczkę... a może i więcej?
O tak. Criticorum coraz bardziej podobało się Akhaderowi. To była planeta nieskończonych możliwości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-12-2011 o 23:18. Powód: poprawki
abishai jest offline