Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2012, 16:49   #6
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cud nie nastąpił. Sprawka Maximilliana? A może nigdy nie było cudu i tylko setki plotek? A może, po tysiącu lat, bogini się rozmyśliła? Kto wie... Im pozostały tylko jałowe rozważania.
A czasu na rozmyślania było dużo. Można by powiedzieć - bardzo dużo. Tydzień, drugi, trzeci. Podobno trzeba było bardzo dużo czasu, by modlitwy zadziałały. Detlef, nie da się ukryć, nie narzekał. Zbawianie świata było dość męczące i wypadało, prawdę mówiąc, troszkę odpocząć. A może nawet więcej, niż troszkę.

Odpoczynek niekoniecznie musiał polegać na leżeniu brzuchem do góry. Przynajmniej tak twierdziły kapłanki, w których rękach Detlef złożył swoje zdrowie. Wypadało zatem ich posłuchać. Na szczęście przyklasztorne ogrody były na tyle duże, że można było znaleźć odpowiednie miejsce na uprawianie ćwiczeń pozwalających utrzymać fizyczną kondycję.
Do takich ćwiczeń można było zaliczyć również wycieczki do miasta, ale tam Detlef prawie nie schodził. Oczywiście mógłby sobie wynająć pokój w jakiejś gospodzie i używać różnych przyjemności (mniej czy bardziej wyrafinowanych), jednak shallyitki zapewniały wikt i opierunek na wysokim poziomie. A takiej czystości z pewnością nie znalazłby w żadnej karczmie.
Na dodatek miastem wstrząsnęło odnalezienie trupa młodzieńca z dobrej rodziny, lecz znanego ze swych licznych wizyt po gospodach i domach rozpusty. Trup to trup, przynależność do takiej czy innej rodziny nie gwarantowało nieśmiertelności, lecz okoliczności znalezienia zwłok sugerowały mord rytualny. Grenzstadt od dawna nie miało do czynienia z takim zdarzeniem, trudno więc było się dziwić, że zapanowała nagle atmosfera podejrzliwości, a na wszystkich obcych spoglądano podejrzliwie, bez względu na ich stan społeczny. To, w oczywisty sposób, zniechęcało do spędzania zbyt wielu godzin w mieście.

Jeśli chodzi o zmianę stanu zdrowia Detlefa to dość długo nie działo się nic. Melissandra, uzdrowiona (przynajmniej jeśli chodzi o blizny), dość wcześnie opuściła klasztor, a Detlef stale nie odczuwał żadnej poprawy. Gdy w końcu któregoś ranka stwierdził, że prawe oko zaczęło rozróżniać światło-mrok, w pierwszej chwili nie bardzo chciał w to uwierzyć. Gdy został ranny też mu się czasami wydawało, że z okiem coś się dzieje, że coś się poprawia. I okazywało się, że wszystko pozostawało bez zmian.
Ale tu? Nie tyle z dnia na dzień, co z godziny na godzinę robiło się coraz lepiej. Najpierw światło, potem coraz wyraźniejsze kształty, kolory... Zaiste, Shallya odpłaciła z naddatkiem za walkę w obronie jej sanktuarium.
Teraz trzeba było tylko przyzwyczaić się do innego sposobu spoglądania na świat.

W końcu nadszedł dzień, gdy trzeba było opuścić gościnne progi klasztoru i ruszyć w stronę Nuln. W Grenzstadt zakupił tylko garść bełtów, by mieć ich równą trzydziestkę. Nie miał zamiaru kupować żadnych niepotrzebnych rzeczy. W końcu to miała być wędrówka dla przyjemności i, ewentualnie, odbioru obiecanej wcześniej nagrody.

Przyjemność może by była i większa, gdyby do ich grupki nie dołączyła ponownie Melissandra. Co prawda tym razem Detlef nie miał jej na swej głowie, ale i tak zawsze baba w grupie stanowiła pewną niewygodę, tudzież szansę do stwarzania najrozmaitszych konfliktów. Niekoniecznie wewnątrz grupy. Wystarczył jeden w odpowiednią stronę skierowany uśmiech, by ułatwić życie. Wystarczył jeden skierowany w nieodpowiednią, by ściągnąć na nich stos kłopotów. Trzeba jednak było to znieść, niczym zło konieczne. Przynajmniej do czasu.

Spotkanie z Konradem Stumnem stanowiło pewien przerywnik w wędrówce od karczmy do gospody, od tawerny do oberży. Możliwość spędzenia nocy pod przyjaznym (i równocześnie darmowym) dachem stanowiła duży plus w obliczu chudnących sakiewek. Detlef, jako szlachcic, nieraz miał przyjemność korzystania z takich zaproszeń. Jednak teraz był w większej kompanii, a ich gospodarz był nad wyraz dobrze zorientowany w ich udziale w zdarzeniach z Nocy Tajemnic. Było to dziwne oraz nieco niepokojące. Czyżby Konrad miał jakieś znajomości w kręgach zbliżonych do Grafitowych? A może miał znajomości w świątyni? Tego wykluczyć nie można było i to by mogło tłumaczyć zaufanie, jakie im okazał.
Tylko co się niby znajdowało w tej skrzyni? Już raz spotkali szlachcica ze skrzynką i Maximillian narobił im niezłych kłopotów. A teraz kolejny szlachcic (jeśli gobelin prawdę mówił), w dodatku za kupca się podający, tak samo ze skrzynią. Bardzo ciekawe. Poniektórzy z kompanów, jeśli dobrze oceniał ich wyraz twarzy, też żywili pewne wątpliwości.

Do Heisenbergu było około trzydziestu mil. Dobre konie, dobry wóz i w jeden dzień mogliby się tam znaleźć. Tylko... czy ktoś z nich umiał powozić?
W gruncie rzeczy Melissandra miała rację - warto było poczekać do rana z udzieleniem odpowiedzi.
 
Kerm jest offline