Wczoraj...
Ach! Cudowne miasto Marienburg! W samą porę. Warto było tułać się przez dwa tygodnie od wioski do wioski żeby ujrzeć ten klejnot morza. Sakwa także bardzo zelżała i ostało się w niej jedynie parę brzęków... Tak, to będzie dobry dzień - Albert przyśpieszył nieco kroku. Mimo ciepła w powietrzu bagna naokoło miasta nie były najprzyjemniejszą okolicą do spacerowania. Był późny wieczór, on po całodziennym marszu z Frankhofu, najbliższej Marienburgowi mieściny na wschodzie. Przed sobą miał wciąż rozpostarte szeroko bramy portu, przez które przechodzili ludzie w obie strony zupełnie jakby było południe...
Zwiedzanie miasta i poszukiwanie kolejnej tymczasowej pracy postanowił odłożyć na następny dzień, Albert padał z nóg. Bez zbędnej zwłoki wypytał o okoliczne tawerny i los chciał, że padło na "Jednookiego Szypra”. Tuż zanim przekroczył próg tawerny, wyszedł z niej sztywnym krokiem wielki mąż, po którym widać było, że dawno nie zaznał porządnej kąpieli. Wchodząc do środka o mały włos nie zostałby trafiony sztyletem, który wbił się z tępym dźwiękiem w ścianę tuż obok, któremu akompaniował wrzask innego:
-
Wypierdalaj glonomózgi pierdolcu! Mam lepszych do tej roboty kurrrewa!
Albert mimowolnie uchwycił słowo 'roboty'. Przystanął na chwilę, spojrzał na wykrzykującego. W niczym nie przypominał typa, za którego mało mu się nie dostało, miał za do całą mokrą twarz i przy jego stole leżał jeden przewrócony kufel. Zaciekawiło go to. Podszedł powoli, przysiadł się. Po chwili niezbyt konkretnej rozmowy zapytał o tę 'robotę'. - A więc problemy z piratami? - myślał Albert. Nudziły go już listy, spisy i księgi, a przynajmniej ich pisanie. Dawno też nie robił użytku ze swego miecza, a ta sprawa wydawała się bardzo szlachetna. Oznajmił tamtemu swą chęć zarobku, spotykając się z cynicznym spojrzeniem. Jeżeli było coś, co działało mu na nerwy, to właśnie cynizm... Z twarzy uczynił sztywną maskę i zaczął się podnosić; powstrzymała go jednak dłoń tamtego na ramieniu.
- Spokojnie, panie, jak tak bardzo chcesz znajdę miejsce na pokładzie i dla ciebie - rzekł uśmiechając się półgębkiem - tak się składa, że właśnie zamykam rekrutację, masz fart. Ale tutaj szczęście jest najzłudniejsze w całym Imperium, zapamiętaj to sobie. Jutro po śniadaniu zaczekaj tutaj... ***
Ostatnie grosze właśnie poszły na strawę i łóżko, ale perspektywy były dobre. Rano Albert zajął miejsce przy dużym stole na środku głównej sali i obserwował coraz to dziwniejszych możnaby rzec, współpracowników. Wkrótce po tym, gdy skończył jeść, zszedł z góry ten, co wyglądał na pracodawcę. Mówił krótko i treściwie, znał się na rzeczy. Gdy kontrakt dotarł do rąk Alberta, ten przeczytał go na głos, aby wszyscy mogli być spokojni:
- Gildyja Handlowa w Altdorfie zatrudnia nizej podpisanych w charakterze najemników, do zwalczenia grupy piratow, grasujacych w zatoce marienburdzkiej. Zaloga bedzie plywać na jednostce wynajetej od miasta Marienburg, przy czym wszelki koszt zwiazany z uszkodzeniami czy samym wynajmem pokrywa Gildyja Handlowa w Altdorfie. Odpowiedzialnosc za sam statek spoczywa na barkach kapitana statku, podpisanego w umowie ja pierwszej pozycji. Zaloga występuje w charakterze zbrojnej druzyny najemnikow i podlega wladzom wyzej wspomnianej gildii. Gildia zastrzega sobie, za upowaznieniem nizej podpisanych, udostepnic wszelkie dane o zalodze oraz pomoc w ujeciu wspomnianych, w razie popelnienia przez nich przestepstwa podczas wykonywania zlecenia.
Nizej podpisani zobowiazują sie zwrocic wszelkie koszty, jakie poniosła Gildia Handlowa w Altdorfie, jeśli zrezygnuja z wykonania zlecenia. Za wykonanie zlecenia, kazdy nizej podpisany otrzyma dzwadziescia zlotych koron.
Po czym dodał od siebie, załączając do tego zamaszysty elegancki podpis pod poprzedzającymi go kleksami:
- Jak widać, czy też raczej słychać, dobra to robota. Zacny z ciebie mąż, panie, dziękować za zaliczkę. Zaprowadzimy tych złoczyńców przed oblicze sprawiedliwości. Kiedy ruszamy? - popatrzył po nieco skołowanych jego słowami towarzyszach -
Ach tak, oczywiście. Nazywam się Albert, miło was poznać.