Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2012, 23:48   #106
motek339
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Tego dnia nie mieli nic do roboty. Następny transport był dopiero jutro, więc dla zabicia czasu urządzili zawody strzeleckie. Vestigia stała oparta o drzewo. Jej długie, brązowe włosy były częściowo zebrane z tyłu głowy, a niesamowicie zielone oczy bystro przyglądały się reszcie oddziału, oddającej po kolei strzały.


W końcu przyszła kolej na nią. Elfka podeszła do wyznaczonego miejsca, wyjęła strzałę z kołczanu i założyła ją na łuk. Naciągnęła cięciwę i przez chwilę wpatrywała się w cel.

- No nie wiem, nie dasz rady - Cob uśmiechnął się zadziornie do Vestigi, ta jednak, skupiając, nie odezwała się ani słowem.
- A co jak da? - Spytał elf Iriel, ona zaś spokojnie mierzyła już w cel.
- To zeżrę te wasze chlebowe... - Wojak nie dokończył, tropicielka bowiem zwolniła cięciwę, a strzała pomknęła w sam środek prowizorycznej tarczy.

Wśród wiwatów paru innych mężczyzn dopiero po chwili elfka spojrzała na Coba, i tym razem ona uśmiechnęła się do niego wyjątkowo szeroko. Znali się już trochę czasu, a on cały czas jej nie doceniał. Nie dość, że powoli zaczynała mu dorównywać w walce mieczami, to jeszcze potrafiła coś, czego on nie umiał – z łuku trafiała idealnie do celu. Jednak używała go głównie do polowań i zabaw. Nigdy nie nauczyła się strzelać równocześnie kilkoma strzałami.

- Znów przegrałeś – zaśmiała się elfka. – Tym razem nie wykręcisz się zwykłym przygotowaniem za mnie posiłku. Mam u ciebie nadprogramowy trening.

Zanim Cob, jedyny człowiek w oddziale elfów, trafił do nich, Vestigia trenowała głównie z Irielem – dowódcą ich grupy. Bardzo sobie te sparingi ceniła, jednak w pewnym momencie doszli do wniosku, że już zbyt długo razem ćwiczą i znają każdy swój ruch, każdy atak, każdą kontrę. Akurat wtedy dołączył do nich Cob, który szybko zyskał wśród nich sławę najlepszego fechmistrza, co elfka wykorzystywała, namawiając go co rusz do walk.

***

Kolejny dzień rozpoczął się od ochrony kupieckiego wozu podczas przejazdu przez las. Normalnie nie zajmowali się takimi sprawami. Jednak ostatnio cierpieli z powodu braku zleceń. Dla osób, które z lasem miały rzadko do czynienia, wydawał się on tajemniczy, wręcz straszny i pełny niebezpieczeństw. Ci, którzy go znali, wiedzieli, że to prawda. Jednak oni byli wyczuleni na wszelkie nietypowe hałasy, cienie i potrafili unikać zagrożeń.

Koło południa dotarli szczęśliwie na miejsce, odebrali zapłatę i mogli udać się w swoją stronę. Vestigia przyjęła to z ulgą. Miała już serdecznie dość nieustannego kłapania żony kupca. Marzyła tylko o tym, żeby pójść do lasu, albo chociaż na jakąś polanę, z dala od tego przeklętego miasta.

- Co powiecie na małe polowanie? – zwróciła się do reszty oddziału - Koło ścieżki widziałam świeże ślady dzika. Jeśli się pospieszymy, to na kolację będzie pieczeń.

Propozycja została przyjęta entuzjastycznie. Po tym, co dzień wcześniej zaserwował im człowiek, zwykła dziczyzna wydawała się być niczym pożywienie bogów. Zebrali się więc i wyruszyli z powrotem na szlak. Po pół godzinie dotarli do śladów. Były bardzo wyraźne, więc dzik musiał być spory. To tylko jeszcze bardziej zadowoliło oddział. Ruszyli tropem zwierzyny. Gdy byli stosunkowo blisko, rozdzielili się, żeby obejść knura ze wszystkich stron i nie pozwolić mu uciec.


Vestigia była już tuż, tuż od zwierzęcia. Jeden nieostrożny ruch, zbyt szybkie wyjęcie strzały, trzask gałązki, to wszystko mogło spłoszyć jej ofiarę i znów musieliby jeść owsiankę Coba. Powoli naciągnęła cięciwę, wycelowała i...

- Darsaadi! – Vestigia usłyszała krzyk. Spłoszona kolacja uciekła czym prędzej.
- Niech to szlag... – zaklęła pod nosem, ruszając w stronę z której dochodziły nawoływania.

Gdy dotarła na miejsce, zobaczyła leżący na ziemi łuk drugiej elfki w oddziale i odrobinę krwi. Na pierwszy rzut oka to było tyle. Zanim zjawiła się reszta, Vestigia sprawdziła dokładnie okolicę. Bliższe oględziny miejsca wypadku doprowadziły do odkrycia dwóch wgłębień w ziemi. Wyglądało to tak, jakby jakaś istota poderwała się z tego miejsca do lotu. Może to ona porwała elfkę...

- Co się stało? – zapytał Iriel, gdy wszyscy zebrali się koło łuku.
- Coś musiało stać się Darsaadi, to jej łuk – odparł Cob. Nie było najmniejszej wątpliwości, że to broń elfki. Tylko ona miała na nim rzeźbienia.
- Spójrzcie na to. – Vestigia wskazała innym swoje odkrycie. – Cokolwiek to zrobiło, mogło mieć związek ze zniknięciem Darsaadi.
- Nie podoba mi się to... – mruknął dowódca, po czym dodał głośniej – Musimy przeszukać teren i znaleźć dziewczynę. I niech nikt mi nie łazi sam! – Iriel miał tendencję do mówienia oczywistych rzeczy. – Jak ktoś coś znajdzie, ma natychmiast powiadomić resztę. Widzimy się tu za trzy godziny. Musimy mieć czas przed zapadnięciem zmroku.

Grupa podzieliła się w pary i wyruszyła na poszukiwania. Vestigia z Cobem poszli na północ. Szukali jednak na próżno. Na nic się zdało wejście na korony najwyższych drzew i wypatrywanie gniazda istoty, ani sprawdzenie czy na niebie nie widać sylwetki stwora. Zarówno po elfce, jak i stworze nie było żadnych śladów. Zrezygnowani wrócili w wyznaczone miejsce zbiórki. Po markotnych minach przyjaciół poznali, że również ich wysiłki na nic się zdały.
Napięte mięśnie wskazywały, że wszyscy mają zmysły wyczulone do granic możliwości. Cały czas byli gotowi na ewentualny atak.

Las wydawał się o wiele straszniejszy niż kiedykolwiek wcześniej...
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)

Ostatnio edytowane przez motek339 : 20-07-2012 o 22:01. Powód: Literówki :)
motek339 jest offline