Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2012, 10:40   #501
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
HERBERT HIDDINK

Monstrum było szybkie. Zło wcielone pędzące z zapierającą dech w piersiach zwinnością po zdawałoby się trudnym do sforsowania boku posągu. Prosto w stronę nieświadomego zagrożenia Garretta.

Hiddinik wstrzymał oddech i starał się nie patrzyć na koszmarne sceny dziejące się na dole sali. Na otchłań, na lewitującego diabła, na rozdzierane wybuchami ciała kultystów i na ... przyjaciół tam, w dole.

Pot spłynął mu po czole, wstrzymał oddech i strzelił, kiedy był pewny sukcesu.

Trafił Haran Yakashipu w tył czaszki. Bestia wydała z siebie krzyk. Przeraźliwy wrzask ni to bólu, ni to wściekłości, ni to zdziwienia. Melanż jakże ludzkich emocji. Hiddink poprawił. A Haran Yakashipu odpadła od powierzchni posągu i bezwładnie uderzyła o posadzkę, pomiędzy pokruszonymi kamieniami. W chwilę później usłyszał potworny wybuch dochodzący z tamtego miejsca.

Nim Herbert zdołał zająć pozycję, z której mógł upewnić się, że bestia zginęła i spojrzał w dół, ujrzał jedynie pustą przestrzeń, nad którą unosił się pył i kurz po eksplozji dynamitu. Królowa ghuli znikła, a Hiddnik poczuł się jak człowiek z arachnofobią, któremu udało się palnąć wielkiego, włochatego pająka chodzącego po ścianie. Człowiek, który ucieszył się by za chwilę zorientować, że nie wie, gdzie leży truchło pająka i co gorsza, nie wie czy ranne paskudztwo nie pełznie jakąś tajemniczą drogą w jego stronę, by zemścić się za zadany ból.

Czując, że włosy jeżą mu się na ciele, Hiddink zaczął niespokojnie rozglądać się wokół. Była szansa, że dynamit rzucony przez Dwighta zakończył to, czego nie dały rady kule i poczwara była teraz rozbryzgami posoki i kawałkami mięcha walającymi się naokoło. Ale była też szansa, że przyczaiła się i znów skrada do któregoś z nich – Garretta lub też jego, Hiddnika.



DWIGHT GARRETT


Dynamit eksplodował w tłumie szalonych kultystów. Tym razem powodując większe zniszczenia. Pokłosie śmierci. Krwawy festiwal oderwanych kończyn, fruwających kawałków mięsa i rozbryzgów krwi i posoki. Ale nawet dwa celnie rzucone pociski, które położyły pokotem prawie połowę stłoczonych najbliżej stanowiska Garretta wyznawców Baphometa, nie powstrzymały rytuału. Garrett obawiał się, że nic go już nie da rady powstrzymać. Nawet zabicie wszystkich przyzywających. Obawiał się, że Mansur miał rację. Że kluczem do powstrzymania przywołania było zniszczenie maszyny.

Podjął się jednak ostatniej desperackiej niemal próby i cisnął dynamitem w stronę Rash Lamara. Trafił go prosto w pierś. Dynamit odbił się od brązowej skóry i poleciał w dół, w otchłań rozwartą pod stopami lewitującego syna diabła. Wybuch nastąpił w chwilę później, ale już w czeluści, kawałek pod nogami demona. Rash Lamar nie zająknął się nawet na moment, mimo że eksplozja mogła mu przecież urwać stopy.

Potem zauważył starania Herberta i wyjrzawszy przez krawędź zobaczył potworną królową bestii. Widział, jak kule przyjaciela dziurawią cielsko Haran Yakashipu i jak ta odpada od powierzchni posągu i z rumorem wali o podłoże. Nie czekał. Cisnął jednym z dynamitów w dół, prosto w stronę poczwary.

Huknęło, a w powietrze wzbił się pył i gruz, który zalegał pomiędzy posagami, przez chwile przesłaniając widok tego, co działo się na dole, ale przede wszystkim przesłaniając samą poczwarę.

Mrużąc oczy Dwight poświęcił chwilę, by wypatrzyć bestii, jednocześnie przeliczając swój arsenał. Miał jeszcze swoje rewolwery i karabin, ale pozostały mu jedynie cztery laski dynamitu.

Na dole coś huknęło z dużo większą siłą, niż wcześniej eksplozje jego zaimprowizowanych granatów. To ponownie skierowało percepcję detektywa na to, co działo się wokół czeluści nad którą lewitował Rash Lamar. Widział, że potwornej królowej wypatruje Herbert strzegąc jego flanki. To musiało wystarczyć.


LUCA MANOLDI

Luca pędził, jak szaleniec, na tyle, na ile pozwalała sytuacja. Wokół niego tańczyły półnagie ciała, zwijające się w bezmyślnych spazmach. Widział wykrzywione ludzkie i zwierzęce oblicza.

Minął opasłe cielsko kutruba. Bestia cuchnęła, jak wór z pomyjami, a jej cielsko lśniło od jakiś lepkich substancji i płynów. Żółte ślepia zwęziły się na widok pędzącego obok Włocha, ale w sekundę później bestia już straciła go z oczu, bowiem Luca wyminął nagą dziewczynę podskakującą obok i ta zasłoniła go przed oczami potworności. Wpadł pomiędzy najbliższych szaleńców, którzy nie zwracali na niego uwagi. Omijając wyznawców potworów, cały czas nie tracił z oczu swojego celu – miejsca w maszynie, które – jak mu się zdawało – zatrzyma wiertło zbliżające się w stronę siostry Emily.

Zderzył się z jakąś ghulicą, która chwyciła go swoją potworną łapą, ale nie z zamiarem rozdarcia na strzępy, lecz włączenia w rytuał. Luca warknął gniewnie, wyrywając się z lepkiego uścisku i wtedy zobaczył, co zrobiła Emily. Ciśnięty przez nią zapalony ładunek wpadł pomiędzy kultystów, akurat w tą właśnie grupę, przez którą on się przedzierał, aby pomóc ocalić Teresę.

Chciał coś zrobić, dopaść ładunku by zgasić lont, ale zrobiwszy dwa kroki, wiedział już, że nie zdąży. Podjął się ostatniej desperackiej próby ocalenia swojego życia. Padł na ziemię, zasłaniając głowę z nogami w kierunku wybuchu.

Może, gdyby to był mniejszy ładunek, a nie podobna do jego własnych bomba, udałoby mu się. A tak potworna eksplozja tuż obok niego rzuciła młodego Lucę w mrok i ciemność. Dynamit dzielnego, młodego Włocha wysunął się z bezwładnej, zalanej krwią dłoni.




EMILY VIVARRO


Desperacja i szaleństwo. Te dwa czynniki stały się motorem napędowym Emily, kiedy podrywała się i ciskała zaimprowizowaną bronią w stronę wyznawców demonów. W stronę ludzi, którzy zniewolili jej siostrę i skazali na przerażający los, którego Emily nie życzyłaby nawet wrogom.

Wybrała stłoczonych zwyrodnialców najbliżej swojej pozycji, ponieważ jeden z boków był już przetrzebiony rzucanym przez Garretta dynamitem, podobnie jak przestrzeń najbliżej od wejścia, gdzie na półświadomie ujrzała idącego Choppa. jej przyjaciel wyglądał tak, jakby w swoim szaleństwie miał zamiar wskoczyć do otchłani rozrastającej się pod stopami lewitującego Rash Lamara.

Za późno spostrzegła swój błąd. Za późno zauważyła Manoldiego, który przebijał się właśnie przez tą grupkę szalonych kultystów w jej stronę.

Kiedy eksplodowała bomba Emily na moment zamknęła oczy. Nawet z odległości, w jakiej się znajdowała – poczuła podmuch eksplozji na swojej twarzy. Lepką mgiełkę – zapewne krwi – osiadającej jej na twarzy. Miała tylko nadzieję, że nie jest to krew młodego Włocha.

Ale kiedy otworzyła oczy i spojrzała w stronę, gdzie rzuciła ładunek, ujrzała jedynie pokrwawione szczątki i lezące pokotem, zmasakrowane, poszarpane ciała.

Luci Manodliego nie było. Zabiła go.


WALTER CHOPP

Próbował wydostać się na powierzchnię. Próbował walczyć z ogarniającym jego umysł mrokiem. Próbował.

Gdyby ktoś obserwował teraz Waltera ujrzałby, że księgowy potknął się o któreś z ciał. Że wywalił, jak długi, by za chwilę pełznąć w bok pośród szczątków i krwi.

Nagle znieruchomiał na kolanach, utytłany w krwi i brudzie z kikutem dłoni oskarżycielsko wysuniętym w pustkę przed nim. Twarz Waltera Choppa drgała, mięśnie na niej kurczyły się i rozluźniały w upiornych paroksyzmach.

Nikt nie mógł zrozumieć tego, co dzieje się z szaleńcem, ale w pewnym momencie Walter wstał chwiejnie i nie zważając na wybuchające nieopodal laski dynamitu i świst kul, ruszył prosto przed siebie, przez „wykarczowany” atakami Garretta teren pełen krwi, szczątków oraz martwych lub konających nieświadomych sług Baphometa.

Prowadzący ceremonię przyzwania ojca Rash Lamar zauważył zbliżającego się w stronę czeluści człowieka. Po raz pierwszy na brązowej twarzy pojawił się cień niepokoju.





LUCA MANOLDI

Otworzył oczy, czując, że leży na lepkiej posadzce, przygnieciony cielskiem ghulicy, która próbowała go zatrzymać przed chwilą. Nie słyszał niczego, poza przenikliwym piskiem w swoich uszach, który przenikał głębiej, wprost do głowy Manoldiego.

Wypluł z ust krew, zakaszlał i chyba jęknął.

Rozejrzał się szybko wokół. Przez chwilę jego spojrzenie spotkało się z pełnym bólu i udręki spojrzeniem półnagiej kultystki. Poznał jej twarz. To była służąca zastrzelonej w splugawionym szpitalu Natali. Teraz leżała kawałek od niego, schlapana krwią, z oderwaną w łokciu, buchającą krwią ręką. Już nie wzywała swojego bożka. Po prostu konała w mękach.

Luca zrzucił z siebie truchło potwora i chciał się podnieść, by dopaść wypuszczonego, leżącego kilka kroków od niego dynamitu. I wtedy, kiedy próbował wstać, by dotrzeć do ładunku wybuchowego mającego posłużyć do zatrzymania wiertła nad Teresą pojął, że nie tylko służąca okultystki coś straciła w wyniku eksplozji.

Za zgrozą ujrzał, że jego prawa noga od kolana w dół znikła. Zamieniła się w poszarpany, okaleczony kawałek mięsa. Mięsa w którym nie potrafił dopatrzyć się swojego ciała tylko coś groteskowego, krwawiącego i bezużytecznego.

Luca zawył. Z przerażanie i bólu, który uderzył fala w jego ciało.


HERBERT HIDDINK


Huk eksplozji na godzinie dwunastej od położenia Rash Lamara skierował uwagę Herberta na to, co działo się w dole. Przez chwilę pomyślał, że komuś udało się zniszczyć maszynę. Rozwalić tą przeklętą wiertarkę i przerwać to, co miała zrobić, cokolwiek miała zrobić.

Ale niestety nie. Po prostu ktoś cisnął kolejnym ładunkiem w tłum ludzi. Dzięki czemu na nogach stało już naprawdę niewielu wyznawców Baphometa. Jednak ci, nie zważając na masakrę ich towarzyszy nadal celebrowali misterium.

Hiddink nie był w stanie zrobić nic więcej. Nie dorzuciłby dynamitu z tej odległości do maszyny – przynajmniej nie na tyle precyzyjnie, by miał pewność, ze rozwali coś w niej ważnego i newralgicznego. Wtedy ujrzał w tłumie znajomą twarz – Fiodor Wagonow! Rusek tańczył pośród ocalonych szaleńców, wcześniej zasłonięty przez teraz przerzedzony tłumek. To pomogło Hiddinkowi podjąć decyzję. Wziął na cel brodatą twarz i w chwilę później Wagonow padł martwy na ziemię. A Herbert metodycznie zaczął strzelać do kolejnych przeciwników.

Zaalarmował go stukot kamieni. Zerknął w bok i ujrzał ... zalaną posoką Haran Yakashipu. Złośliwe, złe oczy poczwary spotkały się z oczami wydawcy.

Królowa wyklętych syknęła i spięła się do skoku, którego celem był zaczajony na szczycie posągu człowiek.


DWIGHT GARRETT


Widział niszczycielski rzut Emily i jego skutki. Zacisnął zęby słysząc krzyk Manoldiego. Detektyw wiedział już, że nawet jeśli jakimś cudem wyjdą z tego z życiem, Luca Manoldi straci nogę. Nie było szans na ocalenie przed takimi obrażeniami, a limit cudów wyczerpał się, od kiedy Lynch stał się tym całym Cuna Sapita i Dwight musiał wypełnić przysięgę złożoną konającemu przyjacielowi.

Hiddink zaczął metodycznie odstrzeliwać pozostałych przy życiu kultystów, co przypomniało walenie do nieruchomych celów na strzelnicy. I dawało tyle samo satysfakcji. No może za wyjątkiem momentu, w którym pośród zabijanych szaleńców Garrett wypatrzył twarz Wagonowa eksplodującą w gejzerze krwi. Skąd on się tutaj wziął? Możliwe, że wcześniej umknął uwadze Garretta skryty za jakimiś ghulami.

Garrett widział Mansura. Arab podłożył właśnie ładunek przy jednym ze słupów nośnych maszyny, odpalił lont i zaczął w pośpiechu oddalać się na bezpieczną odległość.

- To nic nie da – głos Mahuny Tulavara tuż obok ucha Garretta już nie zdziwił detektywa, nawet nie zaskoczył. – Nie da.

Faktycznie. Dwight musiał się zgodzić z głosem zmarłego przyjaciela. Nie był ekspertem od maszyn i techniki, ale miejsce podłożenia ładunku wydawało mu się nietrafione. Możliwe, że Mansur syn Borzy był dzikim wojownikiem, wspaniałym jeźdźcem i charyzmatycznym liderem, ale na maszynach znał się jeszcze mniej niż Garrett.

- Pilnuj Waltera – polecił głos ducha. – Ja spróbuję wykorzystać stan, w jakim się znalazł, śri Garrett.

Dwight przeniósł wzrok na zachowującego się szaleńczo Choppa.

- Ale gdy się nam nie uda, musisz zabić ofiary. Nim wiertło pochłonie ich dusze i przełamie ostatnie pieczęcie. To jedyna szansa na powstrzymanie przyzwania. Jedyna.

Głos zmarłego cichł. A może nigdy go nie było i Garrett jest równie obłąkany, co Choop. Garrett zerknął ponownie w bok, na posąg gdzie stał Herb i ujrzał królową ghuli wchodzącą na szczyt. Widział, że Hiddink też ją zobaczył. Miał trudny wybór. Pomóc przyjacielowi skazanemu na nierówną walkę o życie, czy też wypełnić prośbę poległego Shardula i zająć się ochroną Choppa.



EMILY VIVARRO


Usłyszała krzyk Manoldiego, który wyrwał ją z oszołomienia.
Widziała nogę chłopaka, czy raczej to, co z niej zostało.
Przełknęła ślinę czując w sobie pustkę. Nie mogła jednak cofnąć czasu.

Pomyłki się zdarzają – tłumaczył ją wewnętrzny glos.

Jednak widok wrzeszczącego i okaleczonego przyjaciela, bo wszak nie mogła po tym wszystkim, co razem przeszli nazwać Luci inaczej, oraz świadomość tego, że to jej czyn doprowadził chłopaka do tego stanu, stal się dla niej równie potworny, co widok nagiej siostry oczekującej na śmierć.

W tych priorytetach Teresa zajmowała zdecydowanie wyższą pozycję.

Odwróciła się do siostry z przerażeniem zauważając, że bezlitosne, wirujące wolno ostrze przebyło już połowę dystansu.

Mogła mieć jedynie nadzieję, że ładunek podłożony przez Mansura powstrzyma pracę machiny i ocali życie jej młodszej siostrzyczki.

Teresa już nie krzyczała. Nie miała siły. Wpatrywała się w zniżające wiertło w bezrozumnej panice poruszając tylko bezgłośnie ustami. Modliła się.



WALTER CHOPP


Walter Chopp, niepomny tego, co działo się wokół niego podszedł do krawędzi otchłani. Oczy księgowego lśniły dziwną mocą.

- Anterro varda, anterro khimghra, anterro s’hagail.

Z ust księgowego popłynęły słowa. Rash Lamar zawahał się na chwilę.

A potem od ocalonych z rzezi urządzonej przez badaczy tajemnic kultystów oderwały się dwa ghule i skupione ruszyły pędem w stronę inkantującego jakieś zaklecie Waltera.

- Anterro Nyga! Anterro Kharsha! Anterro Wontha!

- Za późno – syknął Rash Lamar tak przenikliwie, ze słyszeli go wszyscy. – Mój ojciec zaraz tutaj będzie.

- Skacz w czeluść – Walter usłyszał jakiś głos w swojej głowie. – Zatrzymasz go!

- Nie słuchaj go! – wrzasnął drugi głos. – Nie słuchaj!

Najgorsze było, że uwięziony w swoim szaleństwie Walter Chopp nie miał pojęcia, który z głosów należy do Rash Lamara, a który do Mahunt Tulavara.

- Anterro Vasta! Anterro Nyga! Anterro Baptha! – słowa płynęły z jego ust, bez udziału jego woli i nie potrafił nad nimi zapanować.

- Skacz! Nim będzie za późno!

- Nie rób tego! Nie słuchaj go!

- Skacz!

- Nie rób tego!

Głosy zlewały się w jedną całość.


WSZYSCY


Ładunek założony przez Mansura wybuchł z głośnym hukiem. Za szybko, nim Arab zdołał odskoczyć na bezpieczną odległość. Fala uderzeniowa rzuciła wojownikiem, cisnęła nieprzytomnym na posadzkę.

Maszyna zadrżała. Ziemia zatrzęsła się.

Zachwiały się ghule pędzące na Choppa. Zachwiała się Haran Yakahska na szczycie posagu i stojący o półtora metra od niej Hiddink. Zadrżała ziemia pod ciężko rannym Lucą. Zadrżała ziemia pod stopami Choppa. Zadrżał posąg, na którym stał Garrett. Zadrżała Emily obok siostry.

Zadrżała też maszyna.

Ale ładunek nie powstrzymał obrotów wiertła, które było już prawie przy ciele Teresy. Było oczywiste, ze za niespełna pół minuty stalowe ostrze przebije miękką skórę na brzuchu dziewczyny, wwierci się w delikatne narządy wewnętrzne, zmasakruje je swoimi obrotami i podąży dalej, przez podłoże, do czegoś, co ukryte pod posadzką oczekiwało na ten moment przez tysiąclecia.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 10-03-2012 o 14:20. Powód: drobnostki
Armiel jest offline