Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2012, 11:55   #6
Imoshi
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Teraz


Templariusze. Francis wiedział, że to oni. Wpadł w pewnego rodzaju śpiączkę. Zapewne od złapania go minęło wiele godzin, jednak on nadal spał. Albo po prostu cały czas miał zamknięte oczy. Czuł, jak siłą go gdzieś ciągną. Potem go gdzieś zostawili. Nie wiedział ile minęło czasu. Ile godzin... może ile dni? Ale wrócili. Czuł, że znowu jest gdzieś niesiony, po to, by po chwili zostać położonym na jakimś twardym łóżku, lub czymś podobnym. Wtedy dopiero odzyskał władzę nad ciałem. Zaczął się wierzgać z całych sił. Musiał stawiać opór. Musiał walczyć. Ale po chwili, uspokoił się, jakby nie z własnej woli. Poczuł przerażający ból w skroniach. Jego ciało drgało. Widział światło.
- Czy ja... umieram? - szepnął sam do siebie, pogrążając się we wspomnieniach swoich przodków. Nadal próbował rozpaczliwie się bronić, jednak nie miało to już najmniejszego sensu...

****


1 luty 1308r, kryjówka Asasynów w Paryżu



Tuż po odejściu Mentora, Diego miał nieco mieszane uczucia. Czuł, że coś jest nie tak. Miał nieodparte wrażenie, że ta misja jest czymś więcej. Z tego też powodu, tuż po odejściu ich mistrza, wypytał Benneta, naiwnie wierząc, że zdobędzie informacje, zaspokajające jego ciekawość.
- Bennet, wiesz może coś więcej o naszej nowej misji? Mam przeczucie, że Mentor nie powiedział nam całej prawdy. Coś większego się tu kroi... - Może był nieco zbyt nieufny. Ach, cóż za huśtawka osobowości. Z jednej strony Pan Ladrosco był typem naiwniaka, wierzył w dobro ludzi, w cel asasynów. Z drugiej natomiast, był nieco zbyt ostrożny w kontaktach z osobami "ze starego pokolenia". Po części nauczyła go tego wędrówka życia w swoim rodzinnym mieście, Wenecji. A może miało na to wpływ inne zdarzenie, o którym nie wie nikt, a i sam jego bohater najchętniej by o nim zapomniał? Nieważne...

- Niewiele - wzruszył delikatnie ramionami przywódca, jakby dając do zrozumienia, że i niezbyt go to interesowało. - Takie zadania to dla nas nic nowego. Może za wyjątkiem tego, że płyniemy do Londynu, a z tego co słyszałem to niezbyt przyjazne miejsce dla takich jak my.
- Czy w Anglii nie ma innych asasynów, i musi wysyłać wsparcie z tak daleka? Tym bardziej, że co z nas za wsparcie... ledwie piątka. -
Przez chwilę sprawiał wrażenie jakby nie wiedział co odpowiedzieć.Uśmiechnął się więc tylko i położył dłoń na ramieniu kompana.
- Diego nie zaprzątaj sobie głowy takimi rzeczami, to moje zadanie. Jeśli jednak naprawdę zżera cię ciekawość - urwał na moment, wziął lekki wdech i ciągnął dalej. - Owszem wśród wyspiarzy nie ma wielu naszych braci, dlatego tym bardziej potrzebują naszej pomocy. Niestety w swoim sąsiedztwie mają tylko naprawdę sporo wody i piękną Francję, więc to logiczne, że wysyłają właśnie nas. -
Na tym zakończyła się ta krótka rozmowa.




15 luty 1308, droga z Portsmouth do Londynu

I tak o to, dwa tygodnie po spotkaniu z Mentorem, jechali wozem należącym do przyjaciół ich siostry: Panny Anouk Bellerose. Mimo jednak, że znał ją już 2 lata, tak naprawdę zamienił z nią może... kilka zdań. Mimo to, czuł coś do niej. Może było to lekkie zauroczenie, a może wielka miłość, czekająca tylko, by się ujawnić, tego nie wiedział nawet sam Diego. Ukrywał to jednak, jak tylko mógł, i chyba wychodziło mu całkiem nieźle. Nie wiedział jednak, czy ktoś nie tego nie odgadł.
Ktoś, czyli Bennet. Tylko on mógłby być do tego zdolny. Mężczyzna ten uchodził za ich przywódcę. Przez ten czas, wyrobił sobie pewien szacunek, do ich stratega. Bo istotnie, był on wspaniałym strategiem. Trzeba przyznać, urodzony przywódca z niego. Tylko on wiedział więcej o broni Pana Ladrosco - kuszy skrytej pod płaszczem, ukrytym ostrzu przebranym za karwasz (Obok drugiego, prawdziwego karwasza...), a także specjalnej zbroi, lekkiej, aczkolwiek zapewniającej dużą swobodę ruchów. Przez te dwa lata stali się pewnego rodzaju przyjaciółmi.
Odwrotnie rzecz się miała w przypadku trzeciego z ich kompanów, Rica Andriejowica. Od początku nie pałali do siebie sympatią. Ma to zapewne pewien związek z profesją tego asasyna: kradzieżą. Diego zawsze był w pewnym stopniu uprzedzony do tego towarzysza. Widać wyraźnie w nim było jego miłość do pieniędzy. Wenecjanin czuł, że gdyby tylko dostał propozycję od Templariuszy, wraz z porządną sumą gotówki, bez skrupułów wbiłby noże w plecy pozostałych. Czy się mylił? Tego nie dane mu było się jeszcze dowiedzieć. Od początku traktowali się bardziej jak wrogów, aniżeli towarzyszy.
Ostatnim członkiem drużyny, był finezyjny morderca, Jacquou Lumiere. Z nim Diego nie utrzymywał neutralne stosunki. Miał wrażenie, że Asasyn go unika. Pewnie Rico już opowiedział mu pełno bzdur na temat Włocha. Przyjaźnili się oni w pewnym stopniu.

Pan Ladrosco siedział spokojnie na ławie, gdy zaczepił go drużynowy złodziej, podnosząc dłoń z małym, okrągłym, świecącym przedmiotem:
- Hej, Diego! Zgadnij czyja to moneta... - Wenecjanin próbował nie zwracać uwagi na zaczepki. Nie chciał wyprowadzać się z równowagi, z powodu jednego głupiego zdania, tym bardziej, że w obecności Benneta, jedzącego sobie w tej chwili jabłko. Jedynie niemal niezauważalnie chwycił za sakiewkę. Okradanie własnych towarzyszy. To by było podobne do Andriejewica. Po chwili jednak odkrył, że niczego mu nie brakuje. Nadal miał przy sobie swoje 500 funtów. Dopiero, gdy się co do tego upewnił, odpowiedział:
- Nie masz nic mądrzejszego do powiedzenia? -
- Tak, tak, możesz wrócić do kontemplowania swojego... czegoś tam... - powiedział bez zastanowienia, zakładając nogę na nogę.

Nie nudziło mu się. Podróż mijała spokojnie, jednak Diego zawsze był człowiekiem cierpliwym, tak więc nie zwracał uwagi na powolnie płynący czas. Chwilę po krótkiej rozmowie, Jacquou przyszedł do złodzieja. Zaczęli grać w karty. Włoch był przekonany, że Andriejowic oszukiwał. W zachowaniu swojego kompana, do którego nie pałał sympatią, widział w sumie tylko negatywne cechy. Zawsze posądzał go o najgorsze.
- Może jestem dla niego trochę zbyt surowy... - pomyślał, jakby pytając siebie samego - Ale nieważne. Ważna jest tylko misja... -
 

Ostatnio edytowane przez Imoshi : 10-03-2012 o 22:10.
Imoshi jest offline