Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2012, 16:50   #7
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Boone wstał z ławki, kiedy tylko flyboy dał znak, że skok za trzy minuty. Dociągnął ostatni raz popręgi, zaciskając je na udach niemal do punktu odcinającego krążenie i poprawił skórzane zapięcie na brodzie hełmu z maskującą siatką Wysłuchana od jednego chłopaka z 3 plutonu historia o tym jak jajka dostały mu się pod uprzęż spadochronu tuż przed jego otwarciem nauczyła go ostrożności w tym względzie. Zapiął linkę wyzwalacza szarpiąc za zatrzask i sprawdzając dobrze siedzi na stalowej linie rozciągniętej wzdłuż kadłuba pod sufitem.

A potem był ból, krew i krzyki. Tulenie karabinu do piersi jak jego małej córeczki Meggy, tak by nie uszkodzić lunety. Dźwięk dartego metalu, kiedy odpadał ogon samolotu i makabryczne wrzaski stojącego przed nim marine, wessanego w czarną otchłań. Kurczowo chwycił się rurki, chroniącej wiązkę przewodów, podmuch wiatru zbił go z nóg i walnął nim o stalową burtę. Plecak ze spadochronem zaczepił się o rozdarty i pogięty metal, a Boone szarpał się starając uwolnić z pułapki. Ktoś wpadł na niego waląc głową prosto w pierś, tak że pociemniało mu przed oczami. Wypuszczony przez innego żołnierza karabin uderzył go w bark. Dobył noża i zaczął rozcinać uprzęż unieruchamiającego go plecaka ze spadochronem, ignorując ciepłą falę bólu rozlewającą się po ramieniu. Kolejne szarpnięcie, i osłabiony brezent puścił wreszcie, Patrick poleciał bezwładnie metr w kierunku dziobu samolotu obijając się po drodze o ławki i pogubiony ekwipunek. Wpadł na leżącego na ziemi marine. Zmasakrowana twarz i tchawica, przerażone i rozbiegane oczy, nie mogące się skupić na jednym punkcie. Krwawe bańki pojawiające się raz po raz w kąciku ust i słyszalne rzężenie pomimo ryku silników i huraganowego wiatru. Może dlatego że twarz Boona jest o kilka centymetrów od przerażonego i umierającego człowieka. Nie wiedział ile wpatrywał się w jego oczy. Strach i ból, ból i strach... Zorientował się, że marine kurczowo zaciskał ręce na jego mundurze, kiedy ktoś szarpnął go za bety do góry i wrzasnął coś wskazując na rozpruty tył samolotu. Karabin i pas z ładownicami przy sobie, dalej tulony w ojcowskim uścisku. Po nożowej rozprawie ze spadochronem zgubił gdzieś plecak z cięższym sprzętem. Dwie kostki trotylu, zapalniki, nożyce do cięcia drutu, apteczka poszła w cholerę. O biodra obijał mu się jedynie chlebak z racjami żywności, manierką i paczką nabojów do pistoletu.

Jako jeden z ostatnich wypadł z rozbitego wraku. Dostali z pelotki? Pewnie dość spory kaliber, w każdym razie gooks zaraz tu będą. Odwinął z białego spadochronowego płótna karabin, który w ten sposób starał się zabezpieczyć przed uszkodzeniem, po czym sprawdził lunetę, zamek i spust. Przeładował broń, trzaskając ryglem, nie zwracając większej uwagi na ryczącego kapitana. Jego uspokajać i ponaglać nie było trzeba, pozbierał się dość szybko. Rozglądnął się uważnie szukając wyżej położonego stanowiska, rozmasowując bolący bark. Samolot przewalił się z hukiem w przepaść, tak więc z uratowania reszty sprzętu nici. Jak rąbną baki z paliwem, to żółtki będą miały oświetloną drogę do nich jak na Broadwayu. Ślad ścinanych skrzydłami palm też ciężko nie zauważyć. Najwyższa pora stąd spierdalać, gdziekolwiek to „tutaj” jest.
 
Harard jest offline